Leave a Comment Film ten jest adaptacją wspomnień Jane Wilde Hawking Travelling to Infinity: My Life with Stephen. Opowieść ta bardziej niż na dokonaniach naukowych Hawkinga, które i tak byłyby dla większości widzów (łącznie z autorką niniejszej recenzji) niezrozumiałe, skupia się na historii miłości, małżeństwa i rozpadu związku Jane i Stephena. Tych dwoje poznajemy więc jako bardzo jeszcze młodych ludzi, świetnie zapowiadających się studentów Cambridge, którzy szybko zakochują się w sobie mimo dzielących ich różnic światopoglądowych (ona – regularnie uczęszczająca do kościoła zaangażowana chrześcijanka, on – raczej sceptyczny wobec religii, balansujący pomiędzy agnostycyzmem a ateizmem). To uczucie jednak już na starcie zostaje poddane próbie, gdyż wkrótce okazuje się, że Stephen cierpi na stwardnienie zanikowe boczne, które, jak stwierdza jego lekarz (i ojciec w jednej osobie) doprowadzi do jego śmierci w przeciągu 2-3 lat. Informacja ta ma z początku dewastujący wpływ na młodego naukowca, który skłonny jest teraz, by pogrążyć się w alkoholizmie i depresji. Jane jednak nie daje za wygraną i przekonuje Stephena, żeby wbrew chorobie, która zdaje się dyskwalifikować go jako przyszłego męża i ojca, wzięli ślub i założyli rodzinę. I na losach tak rozpoczętego stadła skupia się właśnie „Teoria wszystkiego” bardziej niż na karierze naukowej Hawkinga.
Film ten jest produkcją trudną do jednoznacznej oceny. Jako bowiem, że jest to biografia trzeba tu w miarę możliwości oddzielić elementy, które są w niej po prostu opisem faktów z życia głównego bohatera od sposobu ich przedstawienia, który może już za sobą nieść konkretne ideologiczne przesłanie. W tym przypadku niestety sposób ukazywania losów państwa Hawking niesie ze sobą co najmniej dwa poważne błędy, a mianowicie:
Pokazywanie z pobłażliwością cudzołóstwa, a nadto z dużą dozą przychylności ponownych małżeństw osób rozwiedzionych.
Ukazywanie agnostycznej, a momentami wręcz ateistycznej postawy Hawkinga jako właściwej a nawet może „jedynie słusznej” dla poważnego naukowca.
Co do punktu pierwszego, to oczywiście nie jest zarzutem wobec twórców filmu to, iż relacjonują problemy, a następnie rozpad związku państwa Hawking, cudzołóstwo obojga (romans Jane z „przyjacielem domu”, a Stephena z pielęgniarką). Jednakże już to, jak te nieprawe związki naświetlają, jest moralnie naganne. Przykładowo w napisach końcowych filmu pojawia się informacja, że Jane jest teraz szczęśliwą żoną mężczyzny, z którym zdradzała Stephena (określenie „szczęśliwa”, którego prawdziwość trudno zresztą zweryfikować widzowi, sugeruje, że uczyniła ona słusznie dopuszczając się wiarołomstwa), informacja zaś co do dalszych, osobistych losów samego Hawkinga zostaje pominięta, zapewne dlatego że jego cudzołożny związek z ową pielęgniarką dawno się już rozpadł. Ogólnie wydaje się, że twórcy filmu zmierzają do wniosku, że decyzja państwa Hawking o rozerwaniu małżeństwa była na pewnym etapie dla obojga bardzo korzystna, a wejście w nowe związki to dowód dojrzałości z ich strony. Z przymrużeniem oka pokazuje się też, jak Hawking zakłada się w pewnej kwestii z innym naukowcem o prenumeratę magazynu Penthouse, a później przegląda swoją wygraną w obecności pielęgniarki, z którą później będzie miał romans.
Co do punktu drugiego, a więc chwalenia oscylującej na pograniczu agnostycyzmu i ateizmu postawy Hawkinga, to widzimy tu duże przyzwolenie na sprowadzanie Pana Wszechświata do jakiejś mało prawdopodobnej hipotezy, którą naukowiec może łaskawie rozważyć, jeżeli akurat wpasowuje się ona w jego własne teorie. Przy czym tę „ideę Boga” i tak za chwilę może porzuć, kiedy tylko uzna ją za zbędną dla teorii, którą sobie wykoncypował. Tak na marginesie warto zauważyć, że Hawking zasłynął niegdyś między innymi twierdzeniem, że udowodnił, iż czas jest stworzony i że ma swój początek. Czyli twierdził on, ni mniej ni więcej, że naukowo dowiódł zawarte już kilka tysięcy lat temu w Biblii objawienie na temat powstania Wszechświata. Niestety później Hawking, oddalając się od swojej chrześcijańskiej żony, odstąpił również od tego, rzecz można, zbożnego dzieła dowodzenia prawd objawionych za pomocą genialnego, ale jednak ograniczonego w swoich możliwościach ludzkiego rozumu.
Niestety wiara w Boga jako Stwórcę Wszechświata (w tym czasu) jest tu pokazana raczej jako rzecz dobra może dla umysłów niezbyt ścisłych (takich jak Jane), ale już nie dla poważnych naukowców. Choć w pewnym momencie Hawking zdaje się dopuszczać możliwość istnienia i działania osobowego Boga, to pokazane jest to w taki sposób, że można to interpretować jako po prostu chęć zrobienia przyjemności żonie.
Film ten nie jest oczywiście pozbawiony pewnych niezaprzeczalnych i ważnych zalet. Do takich zaliczyć łatwo fakt, iż historia naukowego sukcesu Hawkinga może być wielką inspiracją dla osób zmagających się z jakąś poważną chorobą bądź niepełnosprawnością. Mówimy tu wszak o człowieku, który zdaniem lekarzy od dziesiątków lat powinien już nie żyć. Warto tu też zwrócić uwagę na scenę, w której żona naukowca ratuje jego życie przez to, że nie zgadza się, by został on poddany faktycznej eutanazji. Można chyba powiedzieć, że w ten sposób już po raz kolejny ratuje mu ona życie, gdyż zgodnie z przekonaniem samego Stephena Hawkinga to właśnie miłość i zaangażowanie Jane wydłużyły jego doczesny byt w tak nieprawdopodobny sposób (biorąc pod uwagę jej wiarę, możemy też założyć, że do tego fenomenu przyczyniły się też modlitwy, które kierowała do Stwórcy).
Film ten trudno jednak w pełni uznać za klarowną pochwałę małżeństwa i rodziny. Wprawdzie może on stanowić pewne ostrzeżenie przed niektórymi błędami popełnianymi przez pary, zwłaszcza przed tym, by nie dopuszczać zbyt blisko osób trzecich, a także przed tym, że nawet zdawałoby się mocni w wierze chrześcijanie mogą popaść w grzech cudzołóstwa do tego stopnia, by „legalizować” je rozwodem i powtórnym małżeństwem, to jednak dla par w kryzysie film ten może być raczej niebezpieczny niż pożyteczny.
Marzena Salwowska
/.../