Leave a Comment Wstrząsająca i prawdziwa historia Solomona Northupa, wolnego czarnoskórego mieszkańca Nowego Jorku, który w połowie XIX wieku zostaje podstępnie zwabiony przez handlarzy niewolników, a następnie sprzedany do niewoli na Południu. Główny bohater w przeciągu zaledwie kilku godzin zostaje przemieniony z szanowanego i zamożnego obywatela w pogardzanego, pozbawionego wszelkich praw, zakutego w kajdany i odzianego w łachmany „Czarnucha”, którego następnych 12 lat będzie wielkim pasmem cierpienia, bólu i smutku.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Zniewolony” jest filmem z mocnym dobrym przesłaniem o złu tkwiącym w rasizmie i najbardziej historycznie rozpowszechnionych formach niewolnictwa (czyli takich, gdzie w majestacie prawa niektórych z ludzi pozbawiało się ich najbardziej naturalnych praw, a więc np. można było ich bezkarnie zgwałcić czy ciężko pobić z byle powodu). Jest to też obraz przypominający nam, iż pragnienie sprawiedliwości jest rzeczą piękną i szlachetną (wszak jak mówi Pismo święte: „Błogosławieni ci, którzy łakną i pragną sprawiedliwości” – Mateusz 5, 6), a pewne zasady moralne i prawa naturalne są równe dla wszystkich ludzi.
To ogólnie dobre przesłanie owego filmu nie zmienia jednak tego, iż do pewnych jego elementów i wątków należy podejść z ostrożnością oraz rozwagą.
Takim wątkiem jest sposób pokazywania tu chrześcijaństwa. Otóż, choć większość z pokazanych tu postaci (tak dobrych, jak i złych, krzywdzonych oraz krzywdzicieli) mniej lub bardziej wyraźnie odwołuje się do Boga (np. cytując Biblię, śpiewając pieśni zwrócone do Stwórcy), to osobą, która najczęściej i najwyraźniej wplata w swe wypowiedzi wątki chrześcijańskie jest Edwin Epss, jeden z sadystycznych, okrutnych i zdeprawowanych właścicieli Solomona. Człowiek ten to najbardziej czarny charakter filmu, który jednocześnie afiszuje się ze swymi chrześcijańskimi przekonaniami, a nawet nie waha się cytować Pisma świętego by usprawiedliwić niezwykle okrutne traktowanie niewolników (których wprost nazywa swą „rzeczą”). Chociaż nie sposób zaprzeczyć, iż istnieli i wciąż istnieją podobnego rodzaju chrześcijanie, to fakt, że właśnie taki człowiek w najbardziej wyraźny sposób reprezentuje tu chrześcijaństwo, budzi pewien niepokój i ostrożność. To może być łatwo interpretowane w duchu popularnych zarzutów wobec chrześcijaństwa, a więc np. tego, iż Biblia (cytowana przez Epssa) miała popierać niewolnictwo, etc. Dobrze, że przynajmniej w jakiś sposób postać okrutnego i zdemoralizowanego Epssa z Pismem świętym w dłoni została tu zrównoważana przez innych bohaterów filmu, co do których zostało zasugerowane, iż są chrześcijanami, ale którzy przynajmniej próbują się zachowywać porządnie i przyzwoicie.
Podsumowując; omawiany film jest zasadniczo dobry, ale trzeba go oglądać z pewną ostrożnością, czujnością i krytycyzmem.
/.../
1 Comment Film został oparty na autentycznej historii Rona Woodroofa, który w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku zorganizował półlegalny system opieki dla zarażonych wirusem HIV. Tym zaś co do tego doprowadziło głównego bohatera był fakt, iż po tym jak sam zaraził się tym wirusem zetknął się z niewydolnością publicznej służby zdrowia. Wstrząśnięty Wooddroof postanowił działać i z pijaka oraz dziwkarza stał się idealistycznym społecznikiem pomagającym innym cierpiącym na AIDS.
Trzeba powiedzieć, iż „Witaj w klubie” mógłby być całkiem dobrym filmem. Mamy tu bowiem nie tylko opowieść o idealizmie, poświęceniu dla innych i pomocy chorym. Są tu wszak też wątki wskazujące na wartość pozbycia się nienawiści, a także krytykujące nadmierną rolę rządu w dziedzinach, w których lepiej zostawić więcej pola dla wolnej inicjatywy. Niestety jednak wymowa tych dobrych rzeczy została tu mocno osłabiona przez równoległe złe treści umieszczone w filmie. Chodzi tu oczywiście przede wszystkim o to, że pozytywna, wewnętrzna przemiana Woodroofa, wedle sugestii zawartej w tym obrazie, to nie tylko poświęcenie się dla innych, ale też porzucenie tzw. homofobii na rzecz akceptacji mężołożnictwa (czyli homoseksualizmu) oraz transwestytyzmu i transseksualizmu. Poza tym produkcja ta posiada bardzo silny ładunek wulgarnej mowy, seksu i nieskromności. I w ten sposób z potencjalnie dobrego filmu jego twórcy uczynili kolejną politycznie poprawną i pro-„gejowską” agitkę.
/.../