Leave a Comment Film ten opowiada o tytułowym Joe Schefferze, pracowniku dużej firmy medycznej. Główny bohater jawi nam się tu jako bardzo przeciętna postać. Mimo, że jest on dobrym pracownikiem, od lat nie został awansowany, a współpracownicy nie zwracają na niego uwagi. Żona opuściła zaś go dla początkującego aktora. Kiedy jednak zostaje pobity na oczach swej 12-letniej córki i innych ludzi przez Marka McKinneya kolegę z pracy, coś się w nim przełamuje i postanawia się zemścić, wyzywając go na pojedynek. Od tej chwili, życie Joe zaczyna się nagle zmieniać i staje się bardzo popularny wśród znajomych z pracy. Nasz bohater nabiera pewności siebie, bryluje na imprezach i przygotowuje się do walki z McKinneyem.
„Niejaki Joe” w swym głównym przesłaniu wydaje się być miłą komedią z dobrym przesłaniem i morałem. Przekazuje nam on bowiem trzy ważne lekcje moralne:
Warto porzucić zemstę. Główny bohater ostatecznie bowiem rezygnuje z pojedynku z McKinneyem, ów zaś rozumie zło, jakie wobec niego uczynił i przeprasza Joe za swe zachowanie.
Są rzeczy o wiele ważniejsze niż bycie popularnym. Choć zapowiadana zemsta Joe na McKinneyu przysparza mu wielkiej popularności, porzuca on jednak ten swój zamiar. Dzieje się to między innymi za przyczyną byłego aktora i mistrza sztuk walki, który na swym przykładzie pokazuje Joe, iż bycie lubianym oraz sławnym jest wartością bardzo ulotną, chwiejną i „kapryśną”. To sugeruje nam dystans do takich rzeczy jak popularność, sława czy „bycie gwiazdą”.
Bycie dobrym ojcem to cenna wartość. Joe chce być dobrym ojcem dla Natalie, swej 12 -letniej córki. Wątek ich wzajemnych relacji jest tu wyraźnie podkreślony. Natalie nie chce by jej tata się mścił, dlatego też to, iż ostatecznie główny bohater rezygnuje z zemsty, można też interpretować, jako zwycięstwo ojcowskiej miłości.
Na plus tego filmu można też policzyć jego względnie łagodną formę, czyli brak epatowania seksem, obscenicznością, krwawą przemocą przy pewnym ładunku nieprzyzwoitej mowy).
Niestety jednak, w filmie tym znalazły się też poważne wady. Oprócz wulgarnej i nieprzyzwoitej mowy tu zawartej, jeden z wątków sugeruje sympatię dla cudzołóstwa. Otóż znajomość (rozwiedzionego przecież, a więc faktycznie wciąż mającego żonę) Joe z Meg, czyli jedną z koleżanek z pracy, z biegiem akcji przybiera coraz bardziej śmiałe i intymne oblicze. Dochodzi pomiędzy nimi do zmysłowych pocałunków, a także dość bliskiego i poufałego tańca. W końcówce filmu, jako jeden z elementów „happy endu” jest zaś przedstawiona sugestia, iż Joe będzie od tej pory razem z Meg. Tak też, choć film nie epatuje widza wizualnymi bądź słownymi odniesieniami do niemoralności seksualnej, to jednak wyraża aprobatę dla jednej z jej form i przejawów. Istotnym brakiem filmu jest też całkowity brak odniesień do Boga, Pana Jezusa, modlitwy, łaski Bożej czy chrześcijaństwa. Można więc powiedzieć, iż istnieje niebezpieczeństwo swoistego wpisania wskazanych wyżej dobrych rzeczy promowanych przez tą produkcję w nurt świeckiego humanizmu i pelagianizmu (gdzie twierdzi się, że człowiek może prowadzić dobre i cnotliwe życie bez łaski Bożej).
Jeśli chodzi o artystyczną i „techniczną” warstwę filmu, to został on nakręcony i zagrany dość przeciętnie.
Pozostaje zatem pytanie, jak – na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej – należy ocenić ów film jako całość. Odpowiedź jest tu dość trudna, gdyż jak zostało to powyżej wskazane, omawiana produkcja w swych ważnych wątkach łączy sympatię tak dla tradycyjnie chrześcijańskich cnót, jak i dla pewnych grzechów oraz okazji do grzechu. Nie będzie chyba jednak sporym nadużyciem, jeśli damy tej produkcji najniższą z pozytywnych ocen, czyli +1, a więc „Dobry, ale z bardzo poważnymi zastrzeżeniami”. W każdym razie, jeśli ów oglądać i polecać innym, to należy zachować przy tym dużą czujność i krytycyzm.
Mirosław Salwowski
Wspieraj nas
/.../