Tag Archive: Miłość z netu

  1. Miłość z netu

    Leave a Comment Komedia romantyczna z chrześcijańskim przesłaniem. Gwyneth Hayden – główna bohaterka tego filmu – rozczarowana swymi dotychczasowymi związkami z mężczyznami, oraz świadoma tego, iż jest w wieku, w którym coraz trudniej jej będzie znaleźć kandydata na męża (przekroczyła już bowiem przysłowiową trzydziestkę), postanawia poszukać swej drugiej połówki na chrześcijańskim portalu randkowym. Sęk jednak w tym, iż ona sama nie jest chrześcijanką. Gwyneth postanawia więc udawać chrześcijankę, by w ten sposób przekonać do siebie ewentualnych kandydatów do jej ręki. Na jej anons odpowiada Paul, uroczy, przystojny i wierzący w Chrystusa mężczyzna, który od razu przypada do gustu i serca Gwyneth. Tym bardziej więc stara się ona przekonać Paula, iż tak jak on wierzy w Pana Jezusa, chodzi do kościoła, czyta Biblię, modli się, etc. Choć zabiegi Gwyneth w tym względzie od początku wyglądają na niezbyt udane, by nie powiedzieć „szyte grubymi nićmi”, jej mistyfikacja okazuje się być wstępem do szukania czegoś znacznie bardziej trwałego i głębszego niż szczęśliwe życie u boku oddanego oraz kochającego mężczyzny. Jak zapewne nietrudno jest się domyśleć naszym Czytelnikom, film ten w swym podstawowym wymiarze oraz przesłaniu uznajemy za godny polecenia i obejrzenia. Co prawda, może i, w sposób charakterystyczny dla większości chrześcijańskich produkcji filmowych, jest on nieco zbyt prosty i trochę przesłodzony, jednak o niebo lepsza jest już troszkę przysłodka manna od masy dwuznacznych filmów, gdzie nie ma jasnego podziału na dobro i zło, tak typowych dziś zwłaszcza dla europejskiego kina. W swym więc fundamentalnym przesłaniu „Miłość z netu” stanowi obraz dobry, pro-chrześcijański oraz ewangelizacyjny, uczący widzów miłości do Boga, Pana Jezusa oraz próbujący wskazać na potrzebę właściwie ustawionej hierarchii wartości – zdradzę tylko, iż mimo, że jest to film o poszukiwaniu przysłowiowej drugiej połówki, w wyraźny sposób jego twórcy nie czynią z tego wartości absolutnej i bezwzględnej. Poza tym, zasadniczo rzecz biorąc, środki wyrazu użyte w tej produkcji – co jest na szczęście dość typowe dla stricte chrześcijańskich filmów – są tu stonowane, umiarkowane i powściągliwe, a więc np. nie ma scen seksu, przemocy, wulgarnej mowy, obscenicznych aluzji, bezwstydne stroje nie są eksponowane, etc. Do tego można jeszcze dodać zdrowy humor zawarty w tym obrazie: co prawda nie należy oczekiwać podczas jego oglądania częstych wybuchów śmiechu, tym nie mniej jednak jest tu parę momentów, w których autentycznie można się zaśmiać i co ważniejsze źródłem naszego śmiechu nie będą jakieś sprośne żarty czy skojarzenia. Niestety jednak, twórcy „Miłości z netu” nie ustrzegli się w swej pracy pewnych mniej lub bardziej poważnych usterek. Jedną z takowych jest choćby fakt zawarcia z treści tego filmu pewnych lekko ironicznych uwag względem co bardziej wstydliwego i skromnego stroju. Otóż, w jednym z wątków tego filmu, Gwyneth by zrobić wrażenie na Paulu, ubiera się do kościoła w długą luźną suknię bez dekoltu, związując przy tym swe włosy w kok, czym w pewien sposób odróżnia się od innych kobiet tam obecnych odzianych w mniej lub bardziej współczesny sposób. Ten strój Gwyneth  spotyka się z trochę kąśliwą uwagą Paula, że „ubrała się  jak jego babcia” – dla porównania jednak matka Paula w tym filmie wygląda jak przysłowiowa „stara lampucera” (ostry makijaż mający przykryć coraz bardziej marszczącą się twarz, natapirowane włosy, etc.), co jednak nie spotyka się tu z żadną choćby i lekko krytyczną uwagą. Drugą, ale już poważniejszą uwagą co do omawianej produkcji są zaś pokazane w nim sceny damsko-męskich pocałunków. Owszem, co prawda nie są one tu – poza jednym wyjątkiem – zbyt długie i obsceniczne, jednak kontekst w jakim zostały one zaprezentowane, w żaden sposób nie sugeruje ich nagany czy dezaprobaty. Tymczasem, wedle nauczania katolickiego, osoby nie będące małżeństwem (a Gwyneth i Paul nie są takowym) popełniają ciężką nieprawość wówczas, gdy całują się z intencją wywołania seksualnego podniecenia (twierdzenie, iż takowe pocałunki są tylko grzechem powszednim potępił papież Aleksander VII oraz św. Oficjum w dekrecie z 5 marca 1666 roku). Co prawda, co do niektórych z pocałunków pomiędzy Gwyneth i Paulem można by jeszcze dyskutować, czy mogły one nie wywołać podniecenia, ale trudno jest coś takiego domniemywać jeśli chodzi przynajmniej o jedną scenę tych czułości, gdzie owe dokonywane są na łóżku, w postawie półleżącej oraz przy towarzyszących temu objęciach. Mimo wszystko jednak i z uwzględnieniem powyższych zastrzeżeń polecamy jednak ów film jako dobrą, ciepłą i pro-chrześcijańską komedię.     /.../