Leave a Comment Ten niskobudżetowy film, który wbrew przewidywaniom samych jego producentów osiągnął komercyjny sukces, zgarniając 6 Oskarów i wiele innych cenionych przez filmowców nagród, przedstawia ostatnie lata życia słynnego męża stanu, pisarza, prawnika i myśliciela sir Tomasza Morusa (Thomas More). Uwaga widzów koncentruje się tu oczywiście na trudnej sytuacji głównego bohatera, w jakiej znalazł się on, gdy król, któremu jako dobry poddany winien był lojalność i posłuszeństwo, zażądał oficjalnej akceptacji dla swoich niemoralnych poczynań i zamiarów. Otóż jak zapewne nasi czytelnicy pamiętają z lekcji historii, władający wówczas Anglią Henryk VIII, utraciwszy nadzieję na doczekanie się męskiego potomka ze swoją prawowitą małżonką Katarzyną, postanowił się z nią rozstać i poślubić jedną ze swoich kochanek, Annę Boleyn. A kiedy papież mimo nacisków zdecydowanie odmówił uznania małżeństwa Henryka i Katarzyny za nieważne, król zerwał również z Watykanem i ogłosił się głową wspólnoty anglikańskiej.
Oczywiście poza chęcią zaspokojenia swoich żądz i ambicji, Henryk kieruje się tu też istotną racją stanu. Świadom jest bowiem, że sam jest dopiero drugim władcą z rodu Tudorów, którego prawa do tronu są wciąż przez wielu kwestionowane i że jego ojciec przejmując władzę, zakończył rozdzierającą Anglię wojnę o sukcesję (tzw. Wojna Dwóch Róż). Henryk ma więc uzasadnione powody, by obawiać się, że, jeśli nie zapewni sobie legalnego męskiego potomka, to po jego śmierci kraj znowu pogrąży się w krwawym chaosie. Władca ów oczekuje więc, że jego lojalni i dbali o dobro ojczyzny poddani uznają przez wzgląd na rację stanu jego związek z Anną, co potwierdzą złożeniem przysięgi. Odmowa złożenia tej przysięgi uznana zostaje za zdradę stanu, a więc przestępstwo karane śmiercią.
W tej sytuacji oczy wielu w całej Europie zwracają się na Tomasza Morusa, co zrobi on jako wierny poddany króla, a zarazem wierny syn Kościoła. Oczywiście jako dobry chrześcijanin nie ma on wątpliwości, że, kiedy władza państwowa nakazuje mu coś, co w swoim sumieniu jako sprzeczne z Bożym prawem, to wybór jest jasny – „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dzieje Apostolskie 5,29). W filmie tym jednak źródłem dramaturgii nie jest to, w jaki sposób ostatecznie postąpi jego bohater przyparty do muru, ale czy do tego muru da się w ogóle przyprzeć. Sir Tomasz nie jest bowiem świętym typu chociażby Jana Chrzciciela, który, słusznie zresztą, grzmiałby w swych mowach przeciwko cudzołożnemu królowi i jego nałożnicy. Wręcz przeciwnie, jest to człowiek ugodowy, niezwykle rozsądny i nader ostrożny (do tego stopnia, że uwierzytelnia on notarialnie swoją korespondencję na wypadek, gdyby miała być kiedyś wykorzystana przez jego wrogów). Nadto w odróżnieniu od wielu płomiennych proroków ma on liczną rodzinę, którą bardzo kocha i o którą musi dbać. Bynajmniej nie planuje więc on iść na żadną wojnę z królem ani otwartą, ani „podjazdową”. Przeciwnie, kiedy projekt przysięgi uznającej małżeństwo Henryka i Anny za legalne jest dopiero w „fazie projektowej”, więc konkretne sformułowania, które mają tam być użyte, nie są jeszcze znane, sir Tomasz zapowiada, że jeśli te sformułowania będą takie, że będzie mógł złożyć tę przysięgę, to ją złoży. Można więc powiedzieć, że gdyby tylko znalazł on zgodny ze swoim sumieniem prawny sposób bądź kruczek, by nie zostać męczennikiem, to pewnie by nim nie został. Tyle że przeciwnik Morusa i samego Boga (działający przez ludzi), nie ustępuje przecież sir Tomaszowi ani w wybitnej znajomości prawa, ani w umiejętności jego zastosowania, w przeciwieństwie zaś do niego nie zawaha się tego prawa nagiąć czy podeptać. Morusa więc przed opcją męczeństwa, którego nie szuka, nie ochroni więc nawet milczenie, które również zostanie uznane za zdradę, porzuci więc w końcu i tę ostatnią ludzką linię obrony, jaką miało stanowić milczenie.
Choć film ten pełen jest błyskotliwych dialogów ludzi nader dobrze wykształconych i inteligentnych, to jego przesłanie i tak sprowadza się z grubsza do tego, że czy to król, czy wielki myśliciel ,czy „prostaczek” każdy będzie musiał zdać sprawę z tego, czy postępował w swym życiu zgodnie z własnym sumieniem, czy może, przeciwnie, wbrew temu sumieniu „nazywał dobro złem, a zło dobrem” (Izajasz 5,20, Rzymian 1,21). A że „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łukasz 12, 48), dlatego ludzie wyżej postawieni w danym społeczeństwie i bardzie eksponowani, tacy jak Tomasz Morus, mogą stawać przed większymi wyzwaniami niż „maluczcy” i od tego, jak się zachowają w chwili próby, zależy, czy są dla tych drugich świadectwem, czy zgorszeniem.
Najcenniejszym jednak walorem tego filmu jest to, że wbrew pozorom nie są tu najważniejsze takie rzeczy, jak konflikt pomiędzy rozsądkiem a sumieniem, pomiędzy lojalnością wobec władzy państwowej, ojczyzny czy rodziny a posłuszeństwem Bogu, ani też inne ważne moralnie wybory i dylematy, lecz, jak stwierdza sam główny bohater, jest to przede wszystkim sprawa miłości. Wszystkie takie ważne i cenne rzeczy jak moralność, sprawiedliwość, właściwe doktryny wiary czy miłość bliźniego są tu ważne i mają swoje miejsce, ale najważniejsza jest tu opowieść o człowieku, który pokochał Boga z całej swojej duszy i całego swego serca. Taka miłość w doczesnym życiu oczywiście nie musi się opłacać (choć może), inaczej, jak zauważa Tomasz Morus, bylibyśmy cnotliwi z rozsądku. Idąc dalej tropem jego myśli, można by rzecz nawet, że gdyby miłość do Boga i posłuszeństwo Jego przykazaniom zawsze opłacało się w życiu doczesnym, to najlepsi moralnie byliby najgorsi z ludzi, a przynajmniej najwięksi oportuniści. Gdyby cnota i dobro były korzystne w tak prosty sposób, to świętym zostałby tu prawdopodobnie w pierwszej kolejności Richard Rich, który zdradził sir Tomasza krzywoprzysięstwem, gdyż wtedy, by zdobyć wymarzony urząd zamiast kłamstwem, zdradą i krzywoprzysięstwem, musiałby posługiwać się prawdomównością i lojalnością.
Film ten nadto ostrzega nas przed pokusami władzy i bogactwa, a także mówi o prawdziwej wolności, jaką daje człowiekowi tylko posłuszeństwo Bogu i pełne uznanie Jego zwierzchności. Pokazuje on bowiem, że tylko, jeśli uznajemy Kogoś, Kto jest Królem królów i Panem Panów, możemy uchronić się przed niczym nieograniczoną ludzką tyranią.
Ponadto film ten ma takie zalety, jak brak wulgarnego języka, dwuznacznych dialogów czy krwawej przemocy (sam scena ścięcia Morusa przedstawiona jest w ten sposób, że widzimy jedynie podniesiony i opadający topór kata). Nie będzie więc chyba dla nikogo zaskoczeniem, że film ten oceniamy jako jeden z najbardziej wartościowych w historii kina, który dowodzi, że sztuka filmowa nie musi służyć jedynie niskim gustom.
Marzena Salwowska
/.../