Leave a Comment Kolejna z filmowych adaptacji słynnej na całym świecie opowieści o zesłanym na Ziemię z planety Krytpon dziecku, które zaadoptowane przez ludzką rodzinę, w miarę dorastania zacznie uświadamiać sobie swoje wielkie ponadnaturalne moce, by w końcu stać się tytułowym „Supermanem”, chroniącym ludzkość przed wielkimi zagrożeniami. W tej wersji widzimy więc, jak tajemnicę żyjącego pośród ludzi jako Clark Kent „Supermana” odkrywa dziennikarka gazety „Daily Planet”, Lois Lane, co jednak zgadza się utrzymać w sekrecie. Tymczasem, na ziemię przybywa generał Zood (będący niegdyś dowódcą wojskowym na planecie Krypton), zamierzając zabić Supermana oraz przemienić nasz glob w odpowiednik nowego Kryptona. Clark postanawia zatem stanąć do boju przeciw generałowi Zoodowi i ocalić ludzi przed zniszczeniem.
Gdyby nie pewne duże „ale” (o którym mowa za chwilę) ocenilibyśmy ów film – jak i też zasadniczo inne ekranizacje opowieści o „Supermanie” – pozytywnie. Produkcje na ten temat w swej płaszczyźnie moralnej nawiązują wszak do klasycznych, tradycyjnych motywów walki dobra ze złem, poświęcenia się na rzecz innych, odwagi, waleczności i tym podobnych wartości oraz ideałów. Ponadto, film pt. „Człowiek ze stali” nie epatuje widzów wulgarnym słownictwem, obscenicznością oraz bezwstydem, stąd mógłby zostać uznany nawet za relatywnie bezpieczny (relatywnie, gdyż z ostrożnością trzeba by tu podchodzić do zawartej w nim przemocy) do oglądania w gronie rodzinnym.
Niestety jednak, jak już to wyżej wspomnieliśmy, jest w tym filmie pewne duże „Ale” (które zresztą odnosi się do ogółu opowieści o „Supermanie”). Otóż tym zastrzeżeniem, które jest na tyle poważne, by uznać „Supermana” za przesłanie o charakterze co najmniej bardzo dwuznacznym i niebezpiecznym, są jego liczne i jasne podobieństwa do Pana Jezusa. Imionami adopcyjnych rodziców „Supermana” były wszak pierwotnie Józef i Maria (zmienione w 1940 na Martha i Jonathan). Właściwym zaś imieniem tego bohatera, które otrzymał od swych rodziców, był Kal-El, co oznacza „Głos Boga”. Przed zagładą planety Krypton rodzice wysłali go na Ziemię w czymś, co przypominało kołyskę Mojżesza. Ponadto „Superman” zostaje zabity przez swojego głównego wroga i zmartwychwstaje. I jak Pan Jezus posłany jest na Ziemię, żeby ratować ludzkość. Jest to szczególnie uderzające w ekranizacji opowieści o „Supermanie” z 1978 roku, gdzie jego ojciec mówi do niego o mieszkańcach Ziemi: „Mogą być wspaniałymi ludźmi, Kal-El-u, jakimi być pragną. Brak im tylko światła do oświecania drogi. Właśnie z tego powodu, przede wszystkim, ze względu na ich uzdolnienie do dobra, posłałem Ciebie, mojego jedynego syna”.
W omawianym zaś filmie „Człowiek ze stali” podobieństwa do Chrystusa są jeszcze bardziej widoczne (narodziny „Supermana” są tu wyjątkowe, gdyż jako jedyny na planecie począł się naturalnie, podczas gdy inni zostali poczęci dzięki inżynierii genetycznej. Większa część akcji rozgrywa się w czasie, gdy główny bohater ma 33 lata itp.).
Ktoś może jednak przyznać rację powyższym uderzającym podobieństwom pomiędzy Chrystusem Panem a opowieściami o „Supermanie” i nie tylko nie widzieć w tym niczego złego czy niestosownego, ale jeszcze pochwalić ów koncept, jako swego rodzaju dowód na to, iż osoba oraz dzieło Jezusa wciąż oddziałuje na ludzką świadomość, a co więcej „Superman” jako popkulturowy odpowiednik i symbol naszego Pana i Zbawiciela może nawet zachęcać ludzi do zainteresowania się „oryginałem” w postaci samego Chrystusa. Niezmiernie jednak trudno uznać „Supermana” za kogoś w rodzaju „Lwa Aslana” z „Opowieści z Narnii”. Dlaczego? Ano, dlatego, że o ile „Opowieści z Narnii” toczą się w bardzo abstrakcyjnej dla nas rzeczywistości, o tyle „Superman” nie tylko, że żyje „tu i teraz” (jest np. dziennikarzem gazety, ubiera się jak współcześni nam ludzie, mieszka w wielkim nowoczesnym mieście, jakie znamy), to jeszcze w filmach na jego temat w wyraźny sposób pojawia się chrześcijaństwo i chrześcijanie (jego rodzice to metodyści, on sam w jednej ze scen pojawia się w kościele i radzi się znajdującego tam księdza). Bardziej więc wygląda na to, iż „Superman” jest alternatywą dla naszego Pana Jezusa Chrystusa, aniżeli Jego popkulturowym symbolem czy zapowiedzią.
Pismo święte mówi nam o tym, iż przed powtórnym przyjściem Chrystusa na Ziemię pojawi się „człowiek grzechu, syn zatracenia” (2 Tesaloniczan 2: 3), ktoś którego władzy i charyzmie podda się cała ludzkość. Tym kimś będzie „Antychryst” (który w bardziej dosłownym tłumaczeniu nie oznacza kogoś, kto otwarcie zakwestionuje Pana Jezusa, ale, kogoś kto postawi się obok Niego, będzie stwarzał pozory podobieństwa do Chrystusa). Wiele wskazuje na to, iż nie jesteśmy już daleko od realizacji tego biblijnego proroctwa, można się więc mocno zastanawiać nad tym, czy wykreowane przez popkulturę opowieści o „Supermanie” nie są jednym ze sposobów szatana na stopniowe oraz łagodne oswojenie nas i przygotowanie do przyjęcia i akceptacji tego niegodziwca. „Antychryst” w końcu też będzie kimś w rodzaju „Supermana”.
/.../