Leave a Comment Film opowiada prawdziwą historię Jamesa Bowdena, uzależnionego od narkotyków ulicznego grajka z Londynu. Człowiek ten zaczął popadać w nałóg, po tym jak jego rodzice się rozwiedli, przechodząc kolejne etapy uzależnienia od ciężkich narkotyków, a kończąc na byciu osobą bezdomną. Na pomoc Jamesowi przychodzi jednak jedna z pracownic opieki społecznej, której udaje się przekonać swych przełożonych, by przyznali oni mu mieszkanie socjalne. W zamian za to Bowden ma się jednak poddać ciężkiej kuracji za pomocą „Metadonu”. Pewnego dnia, gdy James mieszka już w swym socjalnym lokalu, przychodzi do niego niespodziewanie rudy kot (później nazwany Bobem). Okazuje się, że kot Bob stanie się nierozłącznym towarzyszem Jamesa w jego życiowych zmaganiach.
Na płaszczyźnie światopoglądowej i moralnej film pt. „Kot Bob i ja” posiada wiele zalet i mocnych punktów. Na uznanie zasługuje np. fakt, iż używa się w nim stonowanych środków artystycznego wyrazu. Nie epatuje się tu obrazami patologii, przemocy, obscenicznością czy wulgarnością, choć wszak realia uzależnienia od narkotyków mogłyby stanowić dobrą okazją do uzasadniania naturalistycznego sposobu pokazywania takich rzeczy. Jednocześnie jednak, film ów w obrazowaniu narkomanii nie pozostawia wątpliwości co do jej zgubnego i niszczycielskiego charakteru. Nota bene, co ciekawe, a zarazem jak na współczesną kinematografię bardzo rzadkie, a nawet wręcz niespotykane, mimo, iż w obrazie tym mamy wątek romantycznej relacji pomiędzy Jamesem a Betty, nie widzimy tu żadnych pocałunków pomiędzy tą parą, a tym bardziej innych erotycznych czynności.
Prócz stonowanych i łagodnych środków wyrazu „Kot Bob i ja” powinien być też pochwalony za jego niewątpliwie optymistyczne, dające nadzieję, choć raczej nie przesłodzone i zbyt naiwne przesłanie. Z pewnością wszak nie jest to jeden z tych filmów, po którym ma się wrażenie totalnego zdołowania, które da się wyrazić w słowach: „Wszystko jest złe, nic nie ma sensu, więc chyba najlepiej byłoby w ogóle nie żyć na tym świecie„. Ponadto, można powiedzieć, iż przynajmniej pośrednio w omawianej produkcji wskazano na zło i niebezpieczeństwo rozwodów. Wszak James jest dzieckiem z rozbitego przez rozwód małżeństwa, a jego problemy z narkotykami zaczęły się właśnie po zaistnieniu tej okoliczności (co też jest zasugerowane w filmie).
W tej beczce miodu jest jednak też trochę dziegciu. Otóż, mamy wątpliwość, czy niektóre treści zawarte w omawianym filmie, nie wspierają ideologicznego wegetarianizmu wedle którego zabijanie zwierząt w celu jedzenia ich mięsa jako takie jest moralnie złe. Ten punkt widzenia prezentuje bowiem w owym obrazie jedna z sympatyczniejszych postaci, a mianowicie Betty, czyli „sympatia” Jamesa. Betty jest weganką, która nie je m.in mięsa własnie dlatego, że uważa to za coś złego, a poza tym angażuje się ona w różne akcje radykalnych ekologów. Co prawda, wydaje się, że w filmie ów pogląd nie jest jakoś nachalnie narzucany widzom, ale z drugiej strony nie został on też zganiony. Trzeba zaś jasno powiedzieć, iż takie przekonania są herezją, gdyż w samym Piśmie świętym znajdujemy wszak wyraźne ostrzeżenie przed „naukami demonów”, które nakazują m.in. „powstrzymywać się od pokarmów, które Bóg stworzył” (1 Tymoteusz 4, 2-3). W ślad za tym apostolskim nauczaniem, Synod w Gangra w kanonie 5 ogłaszał: „Gdyby ktoś potępiał chrześcijanina za to, że pobożnie i z wiarą spożywa mięso, wyjąwszy krew, mięso z ofiar bałwochwalczych albo z uduszonego zwierzęcia, twierdząc, że w ten sposób pozbawia się nadziei zbawienia, niech będzie wyklęty„. Ponadto w omawianej produkcji znajduje się przynajmniej jedno przychylne odniesienie do błędnej idei reinkarnacji.
Nie wydaje się nam jednak, by owe błędy i herezje stanowiły jakąś ważną część tego filmu, dlatego też z innych względów polecamy go do obejrzenia, acz przy zachowaniu pewnej dozy doktrynalnej ostrożności.
Mirosław Salwowski
/.../