Współczesna włoska rodzina – nowoczesna, dobrze sytuowana i oczywiście tolerancyjna (w jak najbardziej politycznie poprawnym znaczeniu tego słowa) staje nagle przed poważnym wyzwaniem. Otóż młodszy potomek cenionego chirurga i jego reprezentacyjnej żony, Andrea, zapowiada, że wkrótce wyjawi rodzinie coś ważnego. Ojciec rodziny, Tommaso, persona dość apodyktyczna i wymagająca (o dziwo mamy tu patriarchat) spodziewa się, że jego studiujący medycynę syn obwieści po prostu, że jest „gejem”. Dla Tommaso nie jest to żaden problem, z góry też upewnia się, że nie będzie to żaden problem również dla reszty jego rodziny. Jednak zamiast tego syn chirurga ateisty oświadcza, że rzuca medycynę, by zostać … księdzem.
„Jak Bóg da” jest dość zabawną komedią, której komizm opiera się głównie na starym i lubianym motywie „strasznych mieszczan”, szydząc z tej specyficznej formy kołtuństwa i zakłamania. Wykpiwa się tu ów rodzaj mentalności, który sprawia, że ludzie lubują się w postrzeganiu samych siebie jako osób idealnych i oświeconych, mających zawsze najbardziej słuszne i najmodniejsze w danym czasie poglądy. Z tym oczywiście łączy się pogarda wobec nieszczęśników, którzy nie mają tak słusznych poglądów i żywią różne „zabobony” oraz hipokryzja, która każe natychmiast porzucać tak wielbioną w innych razach tolerancję, gdy tylko pojawia się w pobliżu ktoś, kto nie wstydzi się swoich „zacofanych” poglądów, systemu wartości czy stylu życia. Taką postawę najpełniej uosabia tu postać Tommaso, który z otartymi ramionami gotów jest przyjąć syna „geja”, ale syna księdza sobie nie wyobraża. Skonfrontowany z tą drugą opcją, dochodzi do wniosku, że jego potomek musiał zostać zdeprawowany, postanawia więc odszukać „winowajcę”, którym okazuje się ksiądz Piotr. Tegoż kapłana Tommaso zamierza, nie przebierając w środkach skompromitować w oczach syna.
Dużą więc zaletą tego filmu jest to, że pokazuje nienależącą do rzadkości wśród wrogów Kościoła zakłamaną i nieuczciwą postawę, która polega na tym, że na co dzień pozorują oni neutralność wobec spraw Kościoła, gdy jednak tylko uznają, że wchodzi on im w paradę, gotowi są utopić go w przysłowiowej łyżce wody.
Produkcja ta nie ogranicza się jednak jedynie do odpierania ataków na Kościół, ale nadto prezentuje tę instytucje i w ogóle chrześcijaństwo w bardzo pozytywnym świetle. Przy okazji oglądania tego filmu można całkiem na poważnie usłyszeć trochę Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie. Najbardziej pozytywną postacią tej komedii jest oczywiście ks. Piotr (niegdyś materialista i przestępca), który z zapałem głosi Ewangelię, aktywnie troszczy się o biednych i potrzebujących i dba o dobrą formację ludzi, którzy go słuchają. Nadto nie odpłaca on złem za zło, przeciwnie, kiedy dowiaduje się, jak podstępnie postępował z nim Tommaso, jeszcze ofiarowuje mu swoją przyjaźń i pomoc.
Plusem tego filmu jest też pokazanie, że wystarczy, że jedna z osób w danym domu się nawraca, by wpuścić do niego trochę światła. Nadto obraz ten ilustruje, że już sam proces zbliżania się do Boga, który jest źródłem wszelkiego prawdziwego dobra, nawet nie zwieńczony nawróceniem, jest już dla człowieka korzystny. Na przykładzie Tommaso widzimy jak dzięki samemu wejściu w orbitę Bożych spraw, staje się on lepszym przełożonym w szpitalu, lepszym teściem, mężem i ojcem, czy w ogóle lepszym człowiekiem, gdyż zaczyna dopuszczać do siebie myśl, że być może to nie on sam jest bogiem, ale może jednak istnieje jakiś Bóg potężniejszy nawet od niego.
Jeśli zaś chodzi o wrażenia artystyczne, jakich dostarcza ta komedia, to są one dość nierówne. Jest tu kilka naprawdę zabawnych scen i parę wywołujących szczery uśmiech, choć dość schematycznych postaci takich jak sfrustrowana żona, niemądra córka czy „nadający na zupełnie innych falach” niż Tommaso zięć ignorant. Jako najbardziej pełnokrwista wybija się tu niewątpliwie postać samego Tommaso, tak dzięki rysunkowi postaci, jak i umiejętnościom aktora, który go odtwarza. Na tym tle niestety bardzo słabo prezentuje się postać Andrei, reszta aktorów może nie błyszczy, ale wypada całkiem przyzwoicie. Trochę niewykorzystany wydaje się potencjał Laury Morante, która gra sfrustrowaną żonę głównego bohatera i pewnie z korzyścią dla filmu byłoby, gdyby sceny z jej udziałem były nieco dłuższe i bardziej znaczące.
Film ten, choć ogólnie bardzo pozytywny, nie jest bez zastrzeżeń niestety nie tylko, jeśli chodzi o stronę artystyczną. Trzeba tu z przykrością wspomnieć o wątku, w którym fascynacja córki Tommssa chrześcijaństwem, zwłaszcza katolicyzmem przechodzi płynnie w zainteresowanie duchowością wschodu, co niestety jest przedstawione w filmie na jednym poziomie i może prowadzić do fałszywych wniosków o równorzędności religii. Inną wyraźnie problematyczną sceną jest pokazanie w tym filmie w formie lekkiego żartu, bez żadnej nagany poufałych uścisków Andrei z jedną z dziewcząt ze wspólnoty kościelnej, do której należy. Oboje młodzi są niekompletnie ubrani i tulą się do siebie na jednym łóżku, co sugeruje, że doszło już między nimi do jakichś form przedmałżeńskiego pożycia. Taki przykład oczywiście może negatywnie rzutować na młodzież z ruchów przykościelnych, sugerując, że nie musi się ona przesadnie ograniczać w tej sferze.
Nie mniej jako całość polecamy ten film jako jedną z bardziej wartościowych produkcji europejskiego kina.
Marzena Salwowska /.../