Leave a Comment Para kochanków – Florence Carala i Julien Tavernier planuje morderstwo. Ofiarą ma być mąż Florence, dyrektor wielkiej firmy handlującej bronią. Kochanek pani Carala i jednocześnie wspólnik jej męża dostaje się zatem niepostrzeżenie do gabinetu pana Carala, po czym morduje go, pozorując samobójstwo ofiary. Julien opuszczając budynek po tej, zdawało by się, doskonałej zbrodni, zauważa, że zapomniał usunąć z okna ofiary linkę, po której wspiął się do gabinetu. Wraca więc do budynku, by naprawić błąd, nie udaje mu się jednak dotrzeć na górę, gdyż winda, którą jedzie, staje nagle między piętrami. W czasie, kiedy bezradny Julien tkwi w windzie, nieświadoma obrotu spraw Florence błąka się w poszukiwaniu kochanka po ulicach Paryża. Samochodem zaś kapitana Tavernier „zaopiekuje się” pewien młody złodziej, zabierając nim swoją dziewczynę na tragiczną w skutkach wycieczkę, która jeszcze bardziej skomplikuje sytuację Juliena …
Gdyby brać pod uwagę jedynie względy artystyczne to film ten z pewnością jest przykładem udanego kryminału noir i jednym ze szczytowych osiągnięć tzw. francuskiej nowej fali. Mamy tu bowiem wiele nowatorskich pomysłów jak, chociażby typ „chodzącego bohatera” (w osobie Florence), dobrą grę aktorską, czy wreszcie bliskie chyba perfekcji reżyserię i scenariusz.
Niestety, jeśli chodzi o znacznie ważniejszy niż estetyczny, etyczny wymiar filmu sprawa nie jest już taka jednoznaczna. Z pozoru kryminał ten może wydawać się wręcz moralitetem. Pokazuje on bowiem, jak ciąg drobnych, nieprzewidzianych, czasami wręcz absurdalnych zdarzeń burzy misterny plan w ludzkim zamyśle doskonałej zbrodni, prowadząc do ujawnienia prawdy i nieuchronnej kary dla przestępców. Na pierwszy rzut oka wszystko jest tu w jak najlepszym porządku: ludzkie próby ukrycia zbrodni „biorą w łeb”, prawda wychodzi na jaw, zbrodnie zostają ujawnione i zapewne zostaną też ukarane w majestacie prawa. Problem jednak w tym, co jest tutaj motorem czy wyjaśnieniem takiego a nie innego obrotu zdarzeń, które prowadzą do ujawnienia drobiazgowo zaplanowanej zbrodni. Pytanie to brzmi niestety „co?” a nie „kto?”, gdyż Boga i Jego Opatrzność (przynajmniej w chrześcijańskim rozumieniu) wykluczyć możemy jako odpowiedź już na samym początku. Możemy to uczynić, chociażby przez czarnego kota, którego tuż przed feralnym dla siebie ciągiem zdarzeń dostrzega Julien. Prędzej więc można tu mówić o jakimś fatum. W całym zresztą filmie trudno dopatrzyć się czegoś, co nasuwałoby myśl o świadomie działającym dobrym Bogu. Świat jawi się w nim raczej jako absurdalne miejsce, w którym wszystko dzieje się jakby na złość ludziom. W finale zaś nawet sprawiedliwość wydaje się równie absurdalna i bez znaczenia, co wcześniej popełnione przez bohaterów filmu zbrodnie. Wszystko dzieje się tu jakby przez naturalną i nieuniknioną groteskowość życia i świata i może mieć co najwyżej pozorny sens. Ten duch egzystencjalnego bezsensu unosi się nad całym filmem i z każdą sceną coraz bardziej przytłacza.
Inną wyraźną wadą tej produkcji jest to, że stara się ona wyraźnie skłaniać sympatie widzów ku przestępcom. Ciąg bowiem feralnych dla nich zdarzeń sprawia, że wydają się oni osaczeni i godni litości, sprawiając bardziej wrażenie ofiar niż katów.
Niestety więc filmu tego nie da się polecić, gdyż jego wydźwięk ogólny jest co najmniej dwuznaczny. A szkoda, bo mógł to być całkiem niezły moralitet, w dodatku pozbawiony obscenicznych scen i dialogów, a także (co godne szczególnej pochwały) bez scen krwawej przemocy, która ma tu miejsce zawsze „poza kamerą”.
Marzena Salwowska
/.../