Leave a Comment Film nakręcony na podstawie komiksu autorstwa Dave’a Gibbonsa i Marka Millara. Agent służb specjalnych, Harry Hart ps. „Galahad”, decyduje się wciągnąć do ich szeregów Eggsy’ego Unwina, syna swego poległego przed laty przyjaciela. Jeden ze szpiegów pracujący dla tytułowej agencji Kingsman, mający pseudonim „Lancelot”, poległ bowiem podczas wykonywania swej misji i potrzebny jest ktoś, kto zastąpiłby go. Eggsy przyjmuje propozycję „Galahada”, gdyż chce wyrwać się z biednej i ocierającej się o patologię rodziny (jego matka po śmierci męża związała się z bijącym ją pijakiem). Młodzieniec wraz z innymi kandydatami na następcę „Lancelota” przechodzi, zaprogramowane przez instruktora o pseudonimie „Merlin”, wyczerpujące szkolenie, lecz zajmuje wśród kandydatów drugie miejsce (zaszczytu przyjęcia do agencji dostępuje zamiast niego jego koleżanka Roxy). Tymczasem, podejrzewany o snucie niecnych planów, miliarder Richmond Valentine przeprowadza zakrojoną na olbrzymią skalę, polegającą na rozdawaniu kart do telefonów komórkowych, akcję, za którą kryją się zbrodnicze zamiary. Przeciągnął on na swą stronę także szefa agencji, noszącego pseudonim „Artur”. Skoro wpływy przestępcy sięgają nawet kierownictwa tajnych służb, to chyba jednak bez Eggsy’ego sobie one nie poradzą…
Trzeba przyznać, iż biorąc pod uwagę walory moralne, film ten ma jeden bardzo silny punkt – jest nim krytyka fałszywej, demonicznej „ekologii”, która świat przyrody stawia ponad człowieka. Valentine bowiem tak zaprojektował rozdawane karty, aby w wyznaczonym przezeń momencie wysłały one impuls, który miał sprawić, iż ludzie znajdujący się w zasięgu jego działania straciliby wszelkie zahamowania, dostaliby szału i mordowaliby się nawzajem. W ten sposób cała ludzkość (prócz wybrańców Valentine’a) miała powybijać się własnymi rękami, spełniając tym samym chore marzenie miliardera o uwolnieniu Ziemi od niszczących ją „pasożytów”. Trudno nie dostrzec, iż czarny charakter tego filmu prezentuje myślenie niewiele różniące się od, prezentowanych przez niektóre nurty współczesnej skrajnej lewicy, idei, które znajdują niejednokrotnie poparcie właśnie u możnych tego świata. Aby nie być gołosłownym przytoczę tu przykład małżeństwa Gatesów, które, w trosce o walkę z przeludnieniem i emisją dwutlenku węgla do atmosfery, wyraziło poparcie dla chińskiej „polityki jednego dziecka” (oznaczającej przymusowe zabijanie nienarodzonych dzieci rodzin, które doczekały się większej ilości potomstwa!). Pani Melinda Gates 11 lipca 2012 r. zorganizowała konferencję eugeniczną, na której promowała aborcję jako środek zapobiegania „nadmiarowi ludności”, także jej mąż Bill entuzjastycznie wypowiadał się o możliwości ograniczenia liczby ludzi przez stosowanie odpowiedniej „opieki reprodukcyjnej”. Podobne spotkanie z udziałem multimiliarderów odbyło się w 2009 r. w Nowym Jorku, a wzięli w nim udział tacy finansowi potentaci jak David Rockefeller, Ted Turner, Oprah Winfrey, Warren Buffet, Michael Bloomberg czy też „niezawodny” George Soros, który na proceder zabijania nienarodzonych dzieci wykłada bajońskie sumy (na przykład, jak donosi Media Research Center, w 2017 r. w celu wsparcia proaborcyjnych organizacji wydał 246 684 217 USD). W 2012 r. w tym samym miesiącu, w którym odbywała się rzeczona konferencja, ekologiczna organizacja Greenpeace w hiszpańskim mieście León zaatakowała uczestników marszu w obronie życia, plując na nich, wulgarnie wyzywając i krzycząc: „Niech żyje aborcja!” oraz „Jesteśmy za śmiercią!”. Legalność aborcji jest też punktem programu lwiej części „zielonych” partii politycznych, deklarujących jednocześnie chęć ochrony środowiska naturalnego. Oczywiście prawdziwa ekologia, wyrażająca się w rozumnym, a nie rabunkowym, korzystaniu z zasobów tego świata oraz w dbałości o faunę i florę, nie tylko nie jest sprzeczna z wiarą, ale stanowi element postawy dobrego chrześcijanina (przykładem są tu choćby działania św. Franciszka z Asyżu). Sęk w tym, że powyższe, oparte na zachwianym systemie wartości, postulaty z prawdziwą ekologią mają tyle wspólnego co kamień węgielny z węglem kamiennym.
Wracając więc po tej dość długiej, lecz moim zdaniem potrzebnej, dygresji do treści recenzowanego filmu trzeba zatem stwierdzić, iż fakt, że bohaterowie „Kingsmana” bronią rodzaj ludzki przed ubranym w szaty humanisty szaleńcem i otwarcie nazywają go zbrodniarzem, sprzyja wyrobieniu u widza właściwego stosunku do doktryn, które w świecie cenią wszystkie elementy prócz stworzonego na Boży obraz i podobieństwo człowieka. Docenione tu też zostały takie wartości jak przyjaźń, odwaga, gotowość do walki o słuszną sprawę, miłość do matki oraz etos dobrego mentora, jakim dla Eggsy’ego okazał się „Galahad”, który wyciągnął młodzieńca z londyńskiego półświatka i skierował na drogę służby ojczyźnie.
Na tym należy zakończyć pochwały pod adresem tego obrazu, bo powyższe dobre elementy zostały tutaj (zwłaszcza w ostatnim etapie opowieści) wymieszane z mnogością rzeczy wątpliwych lub wprost odpychających.
Po pierwsze – szokujące jest zakończenie filmu. Uważny czytelnik zauważył już być może, że pseudonimy agentów nawiązują do bohaterów legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Ostatnie sceny także konstrukcyjnie nawiązują do opowiadań o dzielnych rycerzach uwalniających więzione w wieżach księżniczki, które później zostawały ich żonami, stanowią jednak żałosną tych historii karykaturę. Po, odniesionym wspólnie z „Merlinem” i Roxy, zwycięstwie na Valentinem Eggsy idzie bowiem do celi, więzionej przez zbrodniarza, szwedzkiej księżniczki Tilde, która z wdzięczności za oswobodzenie… dokonuje z nim pozamałżeńskiego, analnego współżycia, na temat którego padają obsceniczne żarty.
Po drugie – główny bohater zdobyte w trakcie szkolenia umiejętności (do których należało także opanowanie sztuk walki) wykorzystuje dla prywatnej zemsty. Zabiera do siebie matkę mającą już dość chamskiego, używającego wobec niej przemocy i często pijanego partnera (to można pochwalić), ale przy okazji spuszcza swemu ojczymowi i jego kompanom „łomot” ewidentnie wykraczający poza obronę konieczną.
Po trzecie – pozytywni bohaterowie używają kłamstwa dla „wyższych celów”. Kłamie „Galahad”, aby wyciągnąć z Valentine’a potrzebne informacje, kłamią Eggsy i „Merlin”, aby dostać się do siedziby wroga. Nikt tego nie piętnuje, przeciwnie widz ma to uznać za nieodzowne w pracy szpiega.
Po czwarte – znajduje się tu pewien poboczny, ale wyraźnie antychrześcijański wątek. Pierwszy próbny zamach Valentine przeprowadza w protestanckiej świątyni. Znajdujący się tam w celu przeszkodzenia mu „Galahad” mimowolnie wysłuchuje kazania pastora. Duchowny ten, potępiający w swym przemówieniu aborcję, sodomię, rozwody i broniący prawdziwości biblijnego opisu stworzenia świata przedstawiony jest jako fanatyczny, ogarnięty nienawiścią do „normalnych” ludzi obskurant, a w dodatku obsesyjny rasista i antysemita. Zresztą cała ta wspólnota jawi się jako banda ignorantów i chorych fundamentalistów, na których „oświecony” „Galahad” patrzy z nieukrywaną wyższością.
Po piąte – twórcy nie unikają wulgarnej mowy.
Po szóste – chociaż ilość przemocy plasuje się w tym filmie na średnim poziomie i nie jest ona przedstawiana w jakimś „tarantinowskim” stylu, to i tak sposób jej zobrazowania rodzi wiele zastrzeżeń. Jest on pokazana w całości w surrealistycznej i komediowej konwencji, która ma sprawić, iż widz śmieje się ze śmierci lub uszkodzeń ciał przeciwników głównego bohatera zamiast okazywać należną im powagę.
Dla podsumowania można użyć cytatu z piosenki Jakuba Sienkiewicza – „a miało być tak pięknie”. Mógł to być film o rycerskiej walce z próbą zrealizowania opartych na fałszywej doktrynie planów. Niestety sztorm niemoralności zatopił ten statek całkiem niedaleko od portu, do którego zmierzał.
Michał Jedynak
Ps. Zapraszamy do zapoznania się z artykułem poświęconym zagadnieniu obowiązywania absolutnych zasad moralnych w ramach działalności służb specjalnych:
http://salwowski.net/2016/07/14/moralnosc-a-praca-sluzb-specjalnych/
/.../