Leave a Comment
Film nakręcony na motywach powieści autorstwa Jana Brzechwy o tym samym tytule. W uwspółcześnionej wersji tej opowieści główną bohaterką jest 12-letnia Ada Niezgódka, która mieszka z matką w Nowym Jorku. Jak się dowiadujemy, ojciec dziewczynki, podróżnik i marzyciel, zaginął wiele lat temu. Matka Ady wciąż poszukuje męża, przez co dziewczynka czuje się w pewien sposób przez nią zaniedbywana. Nastolatka stara się „chodzić mocno po ziemi”, gdyż wyobraźnię i wszelkie „bujanie w obłokach” uważa za przyczynę swoich rodzinnych problemów. Tym bardziej jest zaskoczona wizytą bajkowego posłańca – szpaka Mateusza, który przynosi jej zaproszenie do bajkowej Akademii pana Kleksa …
Zanim przejdziemy do zasadniczego omówienia filmu, warto może przypomnieć, że serwis KulturaDobra zasadniczo nie zajmuje się oceną produkcji pod kątem artystycznym, a przygląda się im pod kątem przekazywanych widzowi idei czy wartości (oczywiście z perspektywy chrześcijańskiej). Zatem nie będę się tu rozwodzić chociażby nad brakiem przekonującej intrygi czy papierowością postaci. Wspominam jednak o tym, ponieważ film jest dość długi i może dorosłych widzów znudzić. Warto jednak pamiętać, iż jest to film dla dzieci. I dzieciom ma rzeczywiście szanse się spodobać, ponieważ jest, co by o nim nie powiedzieć, wizualnie piękny i baśniowo kolorowy. Dlatego może warto, żeby rodzice trochę się „poświęcili” i obejrzeli ten film ze swoimi pociechami, tym bardziej że chyba nie ma teraz za dużo filmów, które byłyby robione przede wszystkim dla dzieci.
Po tej krótkiej dygresji czas już na właściwe omówienie i ocenę filmu. A zatem produkcja ta jest zasadniczo, choć z pewnymi zastrzeżeniami (o czym mowa później) pozytywna i godna polecenia. Mamy tutaj przede wszystkim dobre przesłanie o tym, że kierowanie się żądzą zemsty nie jest rzeczą dobrą ani dla jednostek, ani tym bardziej dla całych społeczności. Napiętnowane jest też w tej opowieści okrucieństwo oraz zbędna przemoc. Jako pozytywne postawy ukazane są tu też słusznie takie postawy jak dążenie do pojednania i pokoju, okazywanie bliźnim współczucia i empatii, troska o zwierzęta oraz umiejętność dostrzegania dobra nawet w osobach złych czy wrogach. Trzeba też podkreślić, że wątki te nie są podlane sosem pacyfizmu, gdyż uczniowie Akademii przeciwstawiają się też czynnie napastnikom, walcząc w jej obronie. Film uczy też dzieci brania odpowiedzialności za własny los, zachęca do przełamywania lęków, i, rzec można, do życia z odwagą i wyobraźnią. Nie zabrakło również w tym obrazie pozytywnych nawiązań do wartości rodzinnych i przyjaźni.
Niestety ogólną ocenę tego filmu obniżają różne wątki poboczne, o charakterze co najmniej dwuznacznym. Pierwsze, na co warto zwrócić krytyczną uwagę, to pojawiające się w Akademii migawki nawiązujące (w sposób raczej pozytywny) do fałszywych kultów i związanych z nimi praktyk np. poprzez scenę buddyjskiej medytacji. Jak powiedzieliśmy, nie są to jakieś konkretne sceny, a raczej migawki, umieszczone w filmie prawdopodobnie tylko dla zadośćuczynienia politycznej poprawności. Niemniej można powiedzieć, że z takich migawek wynika, iż w Akademii mają miejsce jakieś pogańskie praktyki, i to najprawdopodobniej za zgodą oraz aprobatą Pana Kleksa. A jeśli założymy, iż Akademia jest baśniową fantazją na temat szkoły idealnej, to trudno by taki wzorzec nie zaniepokoił rodziców pragnących wychować swoje dzieci w duchu chrześcijańskim. Zresztą ogólny obraz Akademii, który się nam wyłania z dość słabo zarysowanego scenariusza, jest dość poważnym zarzutem, jaki można postawić temu filmowi. Akademia przywodzi na myśl elitarną niegdyś szkołę, która próbowała się na siłę uwspółcześnić. Widzowie, którzy oglądali film o tym samym tytule z roku 1983 z pewnością zauważą chociażby utratę autorytetu samego pana Kleksa, który pierwotnie był szanowanym profesorem i dyrektorem Akademii, co oczywiście nie wykluczało tego, że cieszył się też wielką sympatią swoich podopiecznych. Pewnym niepokojącym zmianom zdaje się tu też ulegać metoda nauczania – uczniów zachęca się przede wszystkim do opierania się na wyobraźni, jakichś rzekomych wewnętrznych mocach i intuicji. Nie kwestionując potęgi wyobraźni, to wpajanie dzieciom takiego podejścia „na widzimisię” do nauk ścisłych wydaje się co najmniej wątpliwe. Ogólnie nowa Akademia pana Kleksa w pogoni za inkluzywnością zdaje się poświęcać jakość nauczania. Tyle z tego dobrego, że upadek Akademii może zachęcić widza do refleksji nad tym, czy chociażby powrót do niekoedukacyjnych szkół nie wyszedłby jednak na dobre wielu szkołom. Podsumowując ten wątek – promowany wzorzec „szkoły idealnej” zdaje się godzić na obniżanie jakości nauczania, nadmierne skupienie uwagi uczniów na dobrym samopoczuciu kosztem pracy i dyscypliny, nadto kładzie zbytni nacisk na poznawanie rzeczywistości przez środki uzupełniające, takie jak wyobraźnia i intuicja, odsuwając jakby na bok rozumowe poznawanie rzeczywistości i prawdy.
Nie będziemy jednak czynić moralnego zarzutu filmowi z tego, iż w Akademii uczy się magii, ponieważ ma ona tu charakter czysto bajkowy i nie odwołuje się do prawdziwych praktyk okultystycznych, jak ma to miejsce w filmach z serii o Harrym Potterze (choć Akademia zyskała już uszczypliwą nazwę „Polski Hogwart”).
Inne niepokojące wątki filmu to kreowanie Ady na jakiegoś zbawiciela, od którego „wszystko zależy”, niejasne odwołania do jakichś mocy, które drzemią rzekomo w ludziach oraz myśl, że nikt nie rodzi się zły, co jest oczywiście sprzeczne z prawdą wiary o grzechu pierworodnym. Choć to ostatnie sformułowanie wydaje się raczej pewnym skrótem myślowym twórców filmu, niż stwierdzeniem o rzeczywiście heretyckim znaczeniu.
Choć tych błędnych czy co najmniej dwuznacznych rzeczy jest w tym filmie rzeczywiście dużo, to jednak mają one charakter migawkowy. Pojawiają się wprawdzie często, ale też szybko znikają z ekranu, nie przyćmiewając ogólnie pozytywnej jego treści i przesłania. A zatem polecamy tę produkcję, choć z bardzo poważnymi zastrzeżeniami oraz ostrzeżeniem, że być może rodzice będą jednak musieli „prostować” dzieciom pewne wątki po obejrzeniu Akademii.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Harold Fry to spokojny starszy pan, który mieszka wraz z żoną w domu z ogródkiem na przedmieściach Devon. Pewnego dnia ten emerytowany mężczyzna otrzymuje list od dawnej przyjaciółki z pracy – Queenie Hennessy. Dowiaduje się z niego, że kobieta ma nowotwór i przebywa w hospicjum. Z początku Harold zamierza wyrazić swoje wsparcie przyjaciółce po prostu w formie listu; jednakże w drodze na pocztę, po części pod wpływem nieznajomej dziewczyny (której historią się inspiruje), podejmuje zaskakującą decyzję. Wyrusza w 600-kilometrową drogę z Devon do Berwick-upon-Tweed (tam znajduje się hospicjum, w którym przebywa Queenie). Pan Fry jest przeświadczony, że, dopóki będzie szedł, jego przyjaciółka nie umrze i że owa „pielgrzymka” ją uzdrowi. Główny bohater realizuje swój zamiar właściwie bez namysłu, z początku nie zawiadamiając nawet żony, bez telefonu komórkowego, mając przy sobie tylko rzeczy, które uważa za niezbędne …
Film ów zasługuje na uwagę i docenienie jako przykład wartościowego „kina drogi”. Mówiąc bardziej precyzyjnie, obraz ten można nawet określić mianem „kina pielgrzymki”, taki bowiem charakter ma piesza wędrówka głównego bohatera. Choć jest to „pielgrzymka świecka” (o czym będzie mowa później), to zawiera w sobie wiele pozytywnych elementów. Mocno wyeksponowana jest tu m.in. idea oczyszczania duszy poprzez celowy, skonkretyzowany wysiłek. Trud podjętej drogi pozwala bowiem bohaterowi wytrąconemu z codziennej rutyny spojrzeć z dystansem na własne życie, zajrzeć w głąb siebie, rozliczyć się z błędami i grzechami z przeszłości, W czasie tej wędrówki Harold mierzy się też ponownie z największą tragedią swojego życia, z którą nie potrafił poradzić sobie przez ostatnich 25 lat, a która to zbudowała mur pomiędzy nim a jego żoną. Na swojej drodze spotyka też innych ludzi, dla których jest inspiracją, którzy często pomagają mu bezinteresownie, lub którym on sam stara się pomóc. Jednym z ważniejszych aspektów tej wędrówki głównego bohatera jest fakt, że powziął ją z miłości bliźniego Pragnie on bowiem dać swojej przyjaciółce nadzieję i siłę do walki z chorobą, a także zadośćuczynić jej za krzywdę, jaką poniosła (z własnego wyboru) z jego powodu przed laty. Mimo smutnych tematów, które dominują w filmie, jest on też mimo wszystko bardzo optymistyczny. Pokazuje bowiem, że również w starszym wieku można i warto coś zmieniać w życiu na lepsze. Obraz ten kończy się wręcz romantycznym „Happy Endem” (jest to na tyle łatwe do przewidzenia, iż nie trzeba chyba przepraszać za spoiler) – Harold odzyskuje miłość żony, która wręcz zakochuje się w nim na nowo. Jego wysiłek podjęty dla bliźniego, przynosi mu więc też nieoczekiwaną osobistą korzyść.
Obok tych głównych pozytywnych wątków, film ten ma jeszcze sporo pomniejszych zalet, z których jako ciekawostkę warto wymienić postać bezpańskiego psa. Zwierzę to przyłącza się jako towarzysz do wędrówki głównego bohatera, idzie z nim większość drogi, a kiedy już wyczuwa, że nie będzie dalej potrzebne, odłącza się od Harolda, by towarzyszyć innej osobie. Jest to o tyle ciekawe, iż choć film nie ma jakiegoś wyraźnego przesłania religijnego, to wątek ten może kojarzyć się z psem towarzyszącym Tobiaszowi Młodszemu w jego długiej pieszej wędrówce (patrz: biblijna Księga Tobiasza). Nadto przywodzi myśl o Bożej Opatrzności, która sprawia, że poddane nam zwierzęta są też nieraz dobrymi i mądrymi towarzyszami w ludzkich trudach.
Mimo ogólnie pozytywnego wydźwięku film ten ma niestety również pewne istotne wady. Po pierwsze jest tutaj w miarę dużo wulgarnej mowy, tzn. nie ma jej więcej niż w przeciętnej współczesnej produkcji filmowej, jednakże jest jej więcej, niż byśmy się tego spodziewali, biorąc pod uwagę spokojny klimat tego obrazu. Najpoważniejszym jednak brakiem tego filmu jest parokrotne podkreślanie faktu, iż główny bohater nie interesuje się wiarą w Boga. Nie znaczy to, iż jest zdeklarowanym ateistą czy krytykiem chrześcijaństwa (raczej jak sam mówi, nie bardzo pojmuje sam koncept wiary w Boga). Ten brak wiary głównego bohatera może być o tyle problematyczny, że podejmuje on wędrówkę, którą trudno nazwać inaczej niż pielgrzymką. Tyle że brak odniesienia do Boga w tego rodzaju przedsięwzięciu daje niemiłe poczucie, że w zlaicyzowanej kulturze kolejna rzecz należąca z natury do sacrum zawłaszczana jest przez profanum. Można by też rzec, że gdyby w jakiś sposób dzięki wędrówce i wyrzeczeniom Harolda jego przyjaciółka zupełnie ozdrowiała, to byłby to też rodzaj świeckiego cudu, dokonany dzięki sile dobrej woli człowieka. W całym filmie zresztą pobrzmiewa coś w rodzaju przesadnego humanistycznego przekonania o tym, że ludzie są dobrzy (przesadnego, gdyż nie uwzględnia ono głębokiego zepsucia natury ludzkiej przez grzech pierworodny). Jest tu też miejscami widoczna bezrefleksyjna pobłażliwość dla ludzkich grzechów. Kiedy np. pewien nieznajomy zwierza się głównemu bohaterowi z tego, że najmuje jakiegoś biednego młodego człowieka do świadczenia usług seksualnych, to można odnieść wrażenie, iż w sumie „to nic takiego”. Ba, z perwersji tego mężczyzny (upodobanie do lizania butów chłopaka) wynika nawet dobro, gdyż litując się nad stanem jego obuwia, mężczyzna ten postanawia za namową Harolda kupić chłopakowi nowe buty. Takie tutaj mamy więc niestety „kwiatki”, czego warto być świadomym, wybierając ten film.
Niemniej, jeśli chodzi o osoby dorosłe, to choć z poważnymi zastrzeżeniami co do jego wątków pobocznych, można polecać ten film jako opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by uczynić coś dobrego dla bliźniego, i niejako przy okazji dla siebie samego.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/niezwykla-wedrowka-harolda-fry
23_10_2021_TUPOHF_DG_28.arw
/.../
Leave a Comment
Film oparty na prawdziwej historii amerykańskiego małżeństwa – dziennikarza i aktorki teatralnej. Matt i Nicole wiodą raczej szczęśliwe, choć niewolne od problemów i nieporozumień, życie z dwoma córkami. Tę względną sielankę przerywa choroba nowotworowa Nicole – nieuleczalny rak żołądka. Świadomi jak niewiele wspólnego czasu im zostało małżonkowie starają się spędzić go jak najlepiej, przygotowując też dziewczynki na zbliżającą się śmierć matki. W zmaganiach z coraz cięższą teraz codziennością pomaga im wiernie tytułowy przyjaciel domu – Dane, który, by móc wspierać całą rodzinę, przeprowadza się do domu przyjaciół na wiele miesięcy z innego miasta, porzucając swoją pracę managera w sklepie.
Opowieść ta zasługuję na pochwałę, gdyż w sposób bardzo pozytywny przedstawia tak istotne dla zdrowego społeczeństwa wartości jak miłość małżeńska i rodzicielska oraz wierna przyjaźń. Historia ta pokazuje między innymi, jak w obliczu śmiertelnej choroby jednego ze współmałżonków, ambicje i plany zawodowe drugiego schodzą na dalszy plan. Warto w tym miejscu docenić postawę Matta, który wobec Nicole wypełnia tak dobrze nam znane słowa przysięgi małżeńskiej: Wybieram Ciebie – na dobre i na złe, w dostatku i biedzie w zdrowiu i chorobie. W jego przypadku jest to tym godniejsze pochwały, że wcześniej został przez swoją żonę zdradzony (z kolegą z teatru), chociaż sam, mimo że jako reporter na częstych wyjazdach, miał ku temu „okazje”, nigdy swojej wybranki nie zdradził. Film więc pokazuje również, jak zdrada Nicole niemal niszczy małżeństwo oraz rozbija rodzinę. Niewierność małżeńska jest tutaj zatem wyraźnie napiętnowana i raczej nie daje się odczuć, by twórcy filmu jakoś nadmiernie próbowali ją usprawiedliwiać częstymi nieobecnościami męża w domu. W związku z tym wątkiem pojawia się też cenny motyw skruchy i przebaczenia.
Co najmniej równie ważny co wątek małżeństwa i rodziny, jest też wątek przyjaźni, dla której próbą również jest choroba. W opowieści tej Dane jest wręcz podporą całego domu – bez niego może ten dom jakoś by się ostał – ale zniszczenia byłyby o wiele większe. Mężczyzna ten dzięki swojej empatii, naturalnemu ciepłu, ale także szczerości jest bezcennym wsparciem dla Matta, Nicole i ich córek. Kiedy trzeba poucza, a kiedy trzeba, rozładowuje atmosferę poczuciem humoru czy łagodnością. Z drugiej strony Dane nie jest tu przedstawiony jak ktoś idealny, ani nawet jako człowiek sam wyjątkowo silny psychicznie czy „życiowo poukładany”. Przeciwnie, mimo iż jest niezależnym finansowo mężczyzną w sile wieku, wciąż mieszka on ze swoimi rodzicami, boi się zobowiązań matrymonialnych, miewa też epizody depresyjne, a nawet myśli o popełnieniu samobójstwa w czasie samotnej podróży. Jednakże taka właśnie, a nie inna postać tytułowego przyjaciela domu podkreśla to, że każdy, kto ma dobrą ku temu wolę, jest w stanie pomóc swoim bliźnim, którzy akurat znajdują się w jeszcze cięższej sytuacji niż on sam. Taka myśl filmu, jest bardzo w swoim duchu tradycyjnie chrześcijańska, przeciwna natomiast różnym modnym pouczeniom, które mówią, że aby skutecznie pomagać innym trzeba najpierw przede wszystkim zadbać o siebie.
Jeśli chodzi o wyraźniejsze wady tego filmu, to trzeba powiedzieć przede wszystkim o dość znaczącej liczbie wulgaryzmów, a także, co gorsza, o kilkukrotnym użyciu najświętszego imienia Jezus w charakterze wulgaryzmu. Choć nie jest to film obfitujący w elementy obsceniczne, to znajduje się tutaj także co najmniej jeden sprośny żart i pewne pomniejsze nawiązania (w charakterze humorystycznym) do grzechów przeciwko Szóstemu Przykazaniu. Powyższe elementy sprawiają, iż trudno ten film zarekomendować jako familijny. Innym problemem związanym z tym obrazem jest właściwie całkowity brak w nim odniesień do Boga i kwestii życia wiecznego. Ten brak jest mocno odczuwalny w filmie, w którym głównym motywem jest przecież towarzyszenie umierającej osobie w ostatnich miesiącach doczesnego życia. Tematów ostatecznych nie poruszają między sobą dorośli bohaterowie, ani ich dzieci czy przyjaciele umierającej kobiety. Obraz ten więc w żaden sposób nie przybliża widza do poważnego zastanowienia się nad życiem wiecznym, tym co po śmierci … Z drugiej strony, choć brak tutaj chrześcijańskiego spojrzenia na te kwestie, to nie ma w tym filmie też promowania jakichś fałszywych doktryn w to miejsce. Nie mówi się tu np. że „po śmierci nic nie ma„, „wszyscy trafiamy po śmierci do lepszego miejsca” albo „odradzamy się w nowych wcieleniach„. Jest zatem pustka, jednakże nie zasypana śmieciami. Trudno powiedzieć czy można jednak zrobić z tego faktu zarzut wobec twórców filmu, gdyż być może chcieli oni po prostu pozostać wierni prawdziwej historii swoich bohaterów i nie wprowadzać do tejże historii treści, których w prawdziwym życiu nie było.
Niemniej polecamy tę produkcję ze względu na to, iż wyraźnie promuje ona takie szlachetne międzyludzkie relacja jak małżeństwo, rodzicielstwo i przyjaźń.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/przyjaciel-domu
/.../
Leave a Comment
Film jest już trzecią z części serii Jurassic World. Minęły cztery lata od wydarzeń z drugiej – wybuchu wulkanu Mount Sibo i zagłady Isla Nublar. Dinozaury, które uciekły z tej wyspy, sprawiają mniejsze bądź większe problemy w różnych rejonach Stanów Zjednoczonych. Jednym z nich jest samica welociraptora – Blue, która ze swoim małym ukrywa się w górach, w okolicy gdzie zamieszkuje też jej były opiekun, Owen Grady. Owen, wraz z Claire Dearing, wychowują czternastoletnią Maisie Lockwood, dziewczynkę, która powstała na drodze klonowania. Pewnego dnia nastolatka, wraz z młodym welociraptorem, zostają porwani przez przemytników dinozaurów. Na pomoc Maisie ruszają jej przybrani rodzice. W międzyczasie na horyzoncie pojawia się drugi główny wątek filmu – ogromna szarańcza w szybkim tempie pustosząca pola uprawne. Ponieważ spustoszenie, w jakiś tajemniczy sposób omija farmy stosujące sadzonki firmy BioSyn, to oczywiście bohaterowie filmu w siedzibie tejże korporacji zlokalizowanej we włoskich Dolomitach szukać będą rozwiązania problemu. W to samo miejsce trafiają również schwytane dinozaury. Zatem do Italii śladem Maisie i młodego dinozaura podążą Owen i Claire, śladem zaś szarańczy ruszą dawni „pogromcy dinozaurów”, znani z Parku Jurajskiego naukowcy – Ellie Sattler i jej dawny ukochany Alana Grant. Nowi i dawni bohaterowie połączą oczywiście swoje siły, by uratować dziewczynkę, dinozaura i resztę świata przy okazji …
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że poniższe omówienie dotyczyć będzie wyłącznie Jurassic World: Dominion, nie odnosząc się do poprzednich części serii. Nadto pragniemy także przypomnieć czytelnikom, iż nasz portal zasadniczo nie zajmuje się ocenianiem wartości artystycznej produkcji filmowych czy też warsztatowej sprawności ich twórców, a głównie tą ich treścią, którą można w skrócie nazwać „ideowo -moralną”.
W przypadku tego filmu owa zawartość jest dość pomieszana, z pewnym jednak wskazaniem na plus, a przynajmniej główne przesłanie wydaje się tu pozytywne. Mamy bowiem w tym obrazie klasyczny wątek, znany już z „kultowego” Parku Jurajskiego, zderzenia ludzkiej chciwości i pychy z naturą, która takiej postawy nie wybacza. Obraz ten pokazuje, iż jest ogromna różnica pomiędzy wypełnianiem przez człowieka Bożego nakazu, by czynić sobie ziemię poddaną, a „zabawą w Boga”.
Innym ważnym wątkiem jest tutaj pozytywne pokazanie macierzyństwa i ojcostwa (niekoniecznie biologicznego) jako ważnego zadania kobiety i mężczyzny. Główni bohaterowie opiekują się bowiem jako przybrani rodzice od 4 lat dorastającą dziewczynką, która przyszła na świat w wyniku klonowania. Troska o dziecko również pogłębia oraz umacnia ich związek. Nie wiemy wprawdzie, czy są oni małżeństwem, ale sprawiają takie wrażenie, nie ma też w filmie żadnego zdania czy sugestii, że są oni jedynie konkubinatem, zatem można założyć korzystniejszą wersję.
Mimo drobnych ewolucyjnych wtrętów film ten dość spokojnie oglądać mogą również w towarzystwie swoich wychowanków widzowie sceptycznie nastawieni do teorii Darwina. Można wręcz rzec, że szalejące tu dinozaury tak żywo kojarzą się z tradycyjnymi wyobrażeniami smoków, iż mogą dla dzieci być świetną lekcją poglądową i ilustracją do tego jak np. wyglądały te stworzenia, kiedy zdarzało im się jeszcze współistnieć z ludźmi.
Jeśli chodzi o negatywne aspekty filmu, to w pierwszym rzędzie wspomnieć trzeba o tym, że właściwie pozytywnie mówi się tu o klonowaniu ludzi. W jakiś sposób można by nawet zrozumieć to, iż życzliwi wobec Maisie ludzie starają się ją pocieszyć i podbudować, gdy przechodzi ona kryzys tożsamości związany ze swoim pochodzeniem. Niestety sposób w jaki to czynią owi ludzie, posuwa się już do jawnej aprobaty postępowania matki Maisie – naukowca, która sklonowała samą siebie. Bohaterowi ci zachwycają się geniuszem i światłością owej niewiasty, mówiąc o niej i jej czynie wyłącznie z aprobatą. Laboratoryjna produkcja nowych ludzi, tu na dodatek na potrzeby samotnej matki, zostaje pokazana w tej opowieści jako coś pozytywnego. Oczywiście nie chodzi o to, żeby umniejszać wartości osoby ludzkiej powstałej w tak nienaturalny sposób, a jedynie wskazać na nieetyczność samego sposobu. Podobnie rzec się ma z dziećmi pochodzącymi z gwałtu – choć dzieci te są nie mniej wartościowe niż zrodzone w związkach małżeńskich z miłości, to chyba nikt rozsądny nie będzie kwestionował samej niegodziwości gwałtów. A w filmie tym niestety mamy takie pomieszanie z poplątaniem w opisanym powyżej wątku.
Jest tutaj niestety jeszcze kilka innych wątpliwych moralnie wątków, choć już pobocznych i mniej eksponowanych. Mamy tu np. do czynienia z sugestiami, że jedna z bohaterek interesuje się „romantycznie” własną płcią, a może nawet utrzymuje jakieś relacje o charakterze lesbijskim. Jest to jednak jedynie sugerowane, w takiej formie, iż może nawet ujść uwadze młodszych widzów. Z problematycznych wątków obyczajowych mamy w tej produkcji filmowej również wznowienie po latach romansu znanych z Parku Jurajskiego naukowców – Alana Granta i Ellie Sattler. Nie byłoby w tym nic złego, jako że rozkwitające między nimi ponownie uczucie pokazane jest bez lubieżności, gdyby nie fakt, iż Ellie przedstawiona jest jako rozwódka. Dowiadujemy się bowiem, że przed laty zawarła ona związek małżeński z innym niż Alan mężczyzną, urodziła mu dzieci, i nie ma w filmie żadnych wskazań, by te małżeństwo było zawarte w jakiś nieważny sposób. Ostatnim, choć nie najmniejszej wagi zastrzeżeniem, jest to, iż pewien znany również z Parku Jurajskiego matematyk w swojej prelekcji do młodych, zapatrzonych w niego ludzi zdaje się sprowadzać gatunek ludzki do tego samego poziomu, co reszta istot. A przynajmniej twierdzi, że nie możemy się spodziewać i oczekiwać jakiejś szczególnej pozycji i ochrony w świecie, co oczywiście w świetle Pisma świętego (por. Łukasz 12, 24) i Tradycji chrześcijańskiej nie jest prawdą.
Reasumując, film ten polecamy za względu na jego ogólny wydźwięk, choć z niemałą liczbą zastrzeżeń. Zalecamy też większą ostrożność jeśli chodzi o młodsze dzieci, bo niektóre sceny z dinozaurami – smokami bądź ogromną szarańczą mogą być dość przerażające.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Po rozwodzie rodziców Lena zamieszkuje ze swoim ojcem w nowym miejscu – miasteczku na amerykańskim Południu. Jąkająca się, skupiona na samotnej pracy artystycznej w garażu 13-latka jest obiektem częstych kpin ze strony rówieśników. Jedynym jej przyjacielem jest obecnie własny pies. Sytuacja zmienia się, gdy w życiu Leny pojawia się niespodziewanie białe lwiątko, które znajduje w pobliżu bagien. Dziewczynka niewiele myśląc, przygarnia kota i ukrywa go przed ojcem w garażu. Nie wie jeszcze, że lwiątko jest tropione przez dwóch przemytników, którzy mają je dostarczyć swojemu bardzo wymagającemu zleceniodawcy …
Produkcja ta to ciepła, sympatyczna opowieść, nadająca się zasadniczo również dla małych dzieci, choć z zachowaniem pewnej wychowawczej czujności (o czym później). Głównym napędem akcji w filmie jest nielegalny przemyt dzikich zwierząt (obejmujący gatunki zagrożone wyginięciem) dokonywany dla czczej rozrywki bogatych ludzi. Ten nielegalny proceder jest słusznie tutaj pokazany jako nietyczny, okrutny i pozbawiony jakiegoś bardziej racjonalnego usprawiedliwienia. Można rzec, że główny czarny charakter tego filmu jest zaprzeczeniem bardziej szlachetnych form myślistwa, gdyż poluje nie np. dla pozyskania pożywienia czy dla dobra ekosystemu, ale wyłącznie dla zaspokojenia swojej próżności, nadto w sposób szkodliwy dla środowiska. Taki rodzaj „łowiectwa” pozostaje w negatywnym kontraście choćby do tego, który zobaczyć można, w również opisanym na naszej stronie „Łowcy jeleni” (http://kulturadobra.pl/lowca-jeleni/).
Oprócz próżności i chciwości słusznie piętnuje się też w tej opowieści takie złe rzeczy jak znęcanie się (tutaj: psychiczne) nad osobami w jakiś sposób słabszymi. W omawianym filmie bowiem główna bohaterka jest obiektem szyderstwa dla grupy chłopaków, głównie dlatego, że się jąka. Jest to wątek, z którym pewnie będzie łatwo utożsamić się wielu młodym widzom, mającym w szkole podobne problemy. Lena nadto nie ma w nowym miejscu zamieszkania przyjaciół wśród rówieśników, a chłopak, do którego czuje jakąś wzajemną sympatię, długo nie może zdobyć się na odwagę, by stanąć po jej stronie. Zatem kolejną rzeczą pokazywaną tutaj jako niechlubna i niegodna naśladowania jest tchórzostwo, czy też może zbytnia chęć pasowania do grupy i bycia lubianym.
Ważnym wątkiem w tym filmie jest również motyw rozpadu małżeństwa rodziców Leny. Dowiadujemy się, iż jakiś czas temu rozwiedli się oni, z inicjatywy żony, która to weszła w nowy związek i ma już dziecko z nowym „partnerem”. Widzimy, że Lana cierpi z tego powodu, mimo że jej samotny ojciec stara się jak może zapewnić jej ciepły dom i właściwe warunki do dorastania. W jakimś więc sensie negatywnie pokazane jest tu też zjawisko rozwodów.
Z pokazywanych zaś pozytywnych rzeczy warto wymienić pewne cechy i postawy, które wyraźnie przejawia główna bohaterka. Lena nie potrafi przejść obojętnie wobec cierpienia bezbronnego stworzenia i stara mu się jak najlepiej pomóc. Poza tym wykazuje takie godne naśladowania cechy jak odwaga, pracowitość czy kreatywność. Mimo że czuje się samotna w nowym miejscu, nie zabiega też na siłę o sympatię rówieśników. Główna bohaterka mimo, iż jest nastolatką, spędza swój wolny czas pracowicie i twórczo, nie wykazuje też skłonności dla typowych dla swego wieku przywar, typu nadmiernie zainteresowanie wyglądem, nieskromnymi strojami, itp.
Jeśli chodzi o wątki filmu wymagające większej uwagi ze strony rodziców, to trzeba tu powiedzieć o tym, że główna bohaterka okłamuje swojego ojca odnośnie lwiątka, które też przed nim ukrywa. To złe zachowanie nie spotyka się później z żadną naganą, ani karą ze strony tegoż rodzica. Ogólnie można powiedzieć, że chyba promuje się w tym obrazie model ojca już nadmiernie wyrozumiałego. W pewnym momencie troska o zwierzęta ze strony Leny posuwa się też wyraźnie za daleko, gdyż prowadzi do tego, iż naraża ona życie swoje i kolegi dla ratowania lwiątka. I niestety jej postawa jest pokazywana jako właściwa.
Podsumowując, polecamy ten film dla całych rodzin, jednakże zachęcamy do zachowania rodzicielskiej czujności i wskazywania dzieciom niewłaściwości pewnych zachowań pokazanych w filmie jako dobre, bądź neutralne.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/lena-i-sniezek
/.../
Leave a Comment
Głównym bohaterem filmu jest czarny pastor „z przeszłością” – Armstrong Cane. Mężczyzna ten wychodzi właśnie na zwolnienie warunkowe po 15 latach. Cane trafił do więzienia, gdyż sprowokowany do bójki z użyciem noża zabił człowieka. Pobyt w zakładzie karnym skłonił go jednak nie tylko do żalu za ten czyn, ale też do głębszej refleksji nad swoim życiem i nawrócenia. Mężczyzna postanawia zatem, że po wyjściu z więzienia będzie służył Bogu i ludziom. Dlatego „wraca na stare śmieci” – do zdominowanej przez narkotykowe gangi dzielnicy, w której się wychował. Przejmuje tutaj prowadzenie kościoła, którego budynek należał wcześniej do jego ojca. Nieruchomość jak i cała parafia są jednak teraz w dość opłakanym stanie. To jednak tylko część problemów, z którymi będzie musi się zmierzyć pastor, gdyż na jego drodze pojawia się Norris – młody dealer narkotykowy. Norris pod wpływem Cane’a zastanawia się nad zmianą swojego życia, co wzbudza gniew jego szefa Blaze’a …
***
Film ten jest jak najbardziej godny polecenia. Z założenia bowiem jest to obraz, który ma zbliżać widzów do Boga, skłaniać do nawrócenia i prowadzenia życia zgodnego z nauczaniem Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Historia tu pokazana koncentruje się głównie na ludziach mocno życiowo pogubionych, pokazując, iż póki człowiek żyje, zawsze ma szansę wybrać dobrą drogę. I że nawet jeśli po takim wyborze jego/jej doczesne życie się skończy, to taki wybór jest błogosławioną decyzją – sam bowiem wybrał życie wieczne zamiast potępienia, a innym pozostawił dobry przykład.
Jako że film ten jest z założenia obrazem o chrześcijańskim przesłaniu i ma na celu zbudowanie, a nie zgorszenie widza czy też pustą rozrywkę, to każdy jego odbiorca pewnie sam bez trudu odnajdzie w nim pozytywne treści. Warto może nadmienić tylko, iż jest tu między innymi mowa o przemianie życia w wyniku zawierzenia Jezusowi Chrystusowi, wyznawaniu grzechów, przebaczeniu, dawaniu drugiej szansy skruszonym złoczyńcom (co oczywiście nie wyklucza sądowego ich skazania). Jest też sporo mowy o konieczności brania odpowiedzialności za swoje życie, zwłaszcza odnośnie młodych mężczyzn pochodzących z trudnych środowisk. Film pokazuje, że w pewnym momencie taki młody mężczyzna nie może się już całkiem zasłaniać historią rodzinną i wpływami otoczenia, ale musi zdecydować, jaką głową rodziny sam w przyszłości chce być. Z drugiej strony produkcja ta podkreśla, iż są ludzie, a nawet całe środowiska, które rzeczywiście „mają pod górkę” i potrzebują zwykle pomocnej dłoni, żeby wyjść na prostą. Jest tutaj więc jak najbardziej zachowana chrześcijańska równowaga w podejściu do kwestii społecznych. Ciekawym wątkiem jest także przeciwstawienie postawy głównego bohatera, który pragnie być jak najbardziej dostępny dla swoich parafian po to, by móc im lepiej służyć. Liczebność zaś i dochody parafii są dla niego kwestią drugorzędną. Negatywnie z kolei pokazana jest postawa drugiego pastora, który z pozoru odnosi sukces (ma wielu parafian, jest szanowany), jednak zdaje się bardziej być szefem dobrze prosperującej firmy niż sługą Boga i ludzi.
Jeśli chodzi o minusy tej produkcji filmowej, to nie ma ich zbyt wiele. Można mieć pewne zastrzeżenia co do „oprawy” nabożeństwa, które prowadzi główny bohater. Niewiasta śpiewająca pieśni uwielbieniowe jest bowiem ubrana w dość nieskromny sposób (choć nie bardzo drastyczny). Nadto pastor używa w odniesieniu do swoich wiernych jako pozytywnego określenia „zbir”, mówiąc „Musimy być wszyscy zbirami Chrystusa„. Wprawdzie chodzi tu zapewne o zbitkę słowną w rodzaju „dobry łotr”, jednakże łatwo coś takiego może być źle zrozumiane, tym bardziej w dzielnicy, w której roi się od prawdziwych zbirów. Takie odwoływanie się w pozytywny sposób do skojarzeń z przestępczością, może mimo innych intencji, w pewien sposób ją afirmować. Co bardziej czujnych katolickich czytelników naszej strony może też niepokoić sam fakt, że główny pozytywny bohater tego filmu jest protestanckim pastorem. Jednakże nie stanowi to większego problemu, gdyż nie porusza się w nim jakiś spornych doktrynalnie kwestii, a przesłanie filmu z powodzeniem może trafiać do chrześcijan różnych denominacji.
***
Zdecydowanie zatem polecamy ten film, również do oglądania a całą rodziną.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem: https://katoflix.pl/film/ocalic-boga
/.../
Leave a Comment
Weteran z Afganistanu, były żołnierz marines – Will Sharp desperacko potrzebuje ponad 200 tys. dolarów na eksperymentalne leczenie dla chorej na raka żony. W poszukiwaniu pomocy udaje się do swojego adoptowanego brata (Danny), który kontynuuje rodzinną tradycję napadania na banki. Danny wprawdzie twierdzi, że zerwał z tym zajęciem, jednak wkrótce okazuje się, iż nadal próbuje on dorównać „legendzie” swojego zmarłego ojca. Tak się składa, że Will trafia do brata tuż przed napadem na bank, w którym Danny wraz ze swoją szajką ma zgarnąć 32 miliony dolarów. Potrzebuje jednak do akcji dobrego kierowcy. Po chwili gwałtownych protestów zdesperowany Will przystaje na propozycję brata. Napad nie przebiega jednak zgodnie z planem, gdyż całą akcję komplikuje przypadkowo młody policjant, który upiera się, by wejść do zamkniętej placówki bankowej. Wkrótce dochodzi do strzelaniny, w wyniku której ranny policjant zostaje wzięty na zakładnika, a jego życie próbuje uratować, również pojmana jako zakładniczka, Cam Thompson – ratowniczka z tytułowego ambulansu …
Film ten mimo swojego szalonego pędu, znajduje czas na pewne refleksje moralne i ogółem jego wydźwięk zdaje się całkiem pozytywny. W pewnym momencie kluczowe dla akcji staje się ratowanie ludzkiego życia, a zwłaszcza ocalenie niewinnych zakładników. Wartość ludzkiego życia zostaje tutaj więc podkreślona, doceniony jest też trud ludzi, zajmujących się na co dzień ratowaniem bliźnich, których życie bądź zdrowie jest zagrożone. Oprócz ratowników medycznych, którzy zbierają tu największe oklaski, są również pozytywne odniesienia do pracy stróżów prawa oraz żołnierzy. Można też powiedzieć, iż historia braci jest pod wieloma względami pouczająca. Jeden z nich bowiem, zafascynowany swoim złym i okrutnym (podczas napadów na banki) ojcem postanawia iść w jego ślady. Ponieważ podąża tą ścieżką od wczesnej młodości, to ten utrwalony zły wybór niszczy nie tylko jego samego, ale też wiele innych osób. W pewnym sensie ofiarą Danny’ego staje się nawet jego brat, którego zresztą kocha i któremu na swój sposób stara się pomóc. Film ten ilustruje więc duchową prawdę, iż złoczyńcy nie są w stanie na dłuższą metę czynić trwałego i prawdziwego dobra. Danny zresztą sam w pewnym momencie żałuje, że wciągnął brata na drogę przestępstwa i przeprasza go za to. Drugi z braci – Will jest natomiast przykładem człowieka, który ogólnie wybrał dobrą drogę, ale przez brak ostrożności z niej zboczył. Will już na progu dorosłego życia, mimo przywiązania do adopcyjnego brata i rodziny, która go przygarnęła, postanawia odrzucić zło, które się z ową rodziną wiąże. Czarnoskóry mężczyzna postanawia żyć w sposób uczciwy, dobry i pożyteczny dla innych ludzi – wstępuje do armii Stanów Zjednoczonych, zakłada dobrze funkcjonującą rodzinę. Niestety w chwili większej próby podejmuje on złą decyzję. Ponieważ jednak, w przeciwieństwie do swojego brata, Will ma w sobie ogólną dyspozycję ku dobru, to znaczy chce postępować w swoim życiu dobrze i uczciwie; to szybko żałuje, że zgodził się wziąć udział w napadzie na bank. Wprawdzie nie od razu wycofuje się z tego pomysłu, jednakże stara się ocalić rannego policjanta, a później (z narażeniem własnego życia) ratowniczkę medyczną. W końcu stawia on też ponad rodzinne więzy obowiązek ochronny bezbronnych zakładników.
Film ten może więc bardzo dobrze ilustrować to jak łatwo rozkręca się spirala przemocy i jak trudno jest ją zatrzymać. Jest też pewnego rodzaju przestrogą przed podejmowaniem pochopnych decyzji pod presją lęku czy jakiegoś rodzaju desperacji. Można również powiedzieć, że opowieść ta pokazuje, iż dobry cel nie uświęca złych środków, tak samo jak niesprawiedliwość społeczna (np. brak należytego wsparcia dla weteranów wojennych) nie może być wymówką dla bezprawia.
Jeśli chodzi o negatywne aspekty filmu, to trzeba powiedzieć o dużej ilości wulgarnej mowy i, co gorsza, kilka razy święte imię Jezus zostaje w nim użyte w charakterze przekleństwa. Można się także zastanowić, czy niektóre sceny nie są zbyt drastyczne (przykładowo operacja w rozpędzonym ambulansie). Niektóre też ze scen, w których łamane jest prawo, zdają się za bardzo skupiać na tym, że pewne złe czyny mogą być dla niektórych ludzi dobrą zabawą (jak na przykład ucieczka rozpędzonym pojazdem przed policyjnym pościgiem). Twórcy filmu zdają się także na siłę podążać za polityczną poprawnością, dodając pewne ideologiczne wątki, które zresztą nic nie wnoszą i robią wrażenie doklejonych na siłę do rysunku postaci. Chodzi tu przede wszystkim o promowanie tzw. małżeństw jednopłciowych – agent FBI kierujący pościgiem ma „męża”, z którym przeżywa typowe małżeńskie problemy. Innym przejawem stosowania się na siłę do zasad politycznej poprawności, choć już moralnie neutralnym, jest wprowadzanie „rasowych parytetów” – nawet bracia mają tutaj różny kolor skóry. To akurat samo w sobie nie jest złe, tyle że wpisuje się w czyniony bezzasadnie przez pewne środowiska znak równości pomiędzy „mniejszościami seksualnymi” a mniejszościami rasowymi. Pewne wątpliwości może też budzić część zakończenia filmu. Chodzi tu mianowicie o to, że Will zdaje się bezprawnie dysponować częścią skradzionych pieniędzy, prosząc Cam, żeby zadbała o to, żeby trafiły na leczenie jego żony. Jest to pokazane w wyraźnie pozytywny sposób, choć oczywiście nie ma on do tego żadnego prawa, nawet w sensie moralnym.
Mimo tych różnych poważnych zastrzeżeń oceniamy film jako ogólnie pozytywny ze względu na jego całościową wymowę. W czasach bowiem, gdy opowieści o przestępcach często relatywizują czy wręcz afirmują złoczyńców warto docenić historię, w której granice pomiędzy dobrem i złem są wyraźniej zaznaczone, a odwracanie się od zła jest pokazywane jako rzecz chwalebna.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Akcja filmu rozgrywa się kilkanaście lat po wydarzeniach z pierwszego „Avatara”. Jake Sully żyje teraz na planecie Pandora jako wódz jednego z klanów, gdzie wychowuje dzieci wraz ze swoją humanoidalną żoną Neytiri. Para ta ma synów, Neteyama i Lo’aka, a także córkę Tuk i adoptowaną Kiri (urodzoną z awatara dr Grace Augustine). Z dziećmi Sullych przyjaźni się ludzki chłopiec o przezwisku Pająk, urodzony na Pandorze syn pułkownika Milesa Quaritcha, którego podczas ewakuacji ludzi z Pandory nie dało się przetransportować na Ziemię ze względu na zbyt młody wiek. Spokojne życie rodziny Jake’a i całego ludu Navi ma się jednak wkrótce skończyć, gdyż ludzie wracają na Pandorę z misją budowy nowej bazy operacyjnej. Celem przybyłej załogi jest przygotować Pandorę do kolonizacji, ponieważ Ziemia umiera. Wśród nowo przybyłych są rekombinanci, których wspomnienia zostały wszczepione w awatary Na’vi. Dowodzi nimi pułkownik Miles Quaritch. Człowiek ten nie tylko pragnie wykonać zadanie, ale przy okazji zemścić się na Jake’u i Neytiri. Świadomy zagrożenia Jake postanawia ochronić rodzinę, podejmując trudną decyzję o opuszczeniu ukochanych lasów Pandory. Rodzina Sullych szukać będzie azylu u klanu Metkayina na wschodnim wybrzeżu Pandory, którego to życie i obyczaje są nierozerwalnie związane z morzem. Pułkownik Quaritch nie zamierza jednak pozostawić uciekinierów w spokoju, imając się coraz bardziej brutalnych metod, by dopiąć swego …
Choć z jednej strony film ten niewątpliwie obfituje w różne pozytywne wartości, to z drugiej strony pokazuje on, w jak najbardziej pozytywnym kontekście, wiele fałszywych, sprzecznych z chrześcijaństwem i wypaczających prawdę o prawdziwym Bogu wierzeń czy ideologii. Na domiar złego nie jest to coś, co w scenariuszu pełni tylko rolę ciekawostki czy ozdobnika, ale raczej stanowi rdzeń tej opowieści. Przechodząc do konkretów, to przede wszystkim wszyscy mieszkańcy Pandory czczą Eywę – boginię nazywaną również Wszechmatką lub Wielką Matką, która, jak wierzą, utrzymuje ekosystem planety w idealnej równowadze. Dokładnie wszystkie pozytywne postaci w tym filmie oddają religijną cześć owej Eywie, również Jake Sully, który jako przybysz z Ziemi, musiał się na ową wiarę „nawrócić”. Pomysł dzikiego plemienia, które czci jakąś Wszechmatkę nie jest oczywiście konceptem stworzonym specjalnie na potrzeby tej fantastycznej opowieści, ale rzeczą wprost zaczerpniętą z pogańskich wierzeń (co więcej był to kult typowy dla mniej rozwiniętych pogańskich społeczności). Warto przy tym zauważyć, że tak pierwszy „Avatar” jaki i jego omawiana druga część silnie odwołują się do mitu ludobójstwa rdzennych mieszkańców obu Ameryk, rzekomo dokonanego przez przybyszów z Europy. Mamy tu więc przeniesione w przyszłość modne współcześnie postrzeganie przeszłości, które zapewne ma się układać w umyśle widza w jedną całość. Tak więc „Indian kontra przybysze z Europy” zastępuje w tym obrazie opozycja – plemiona Pandory kontra Ludzie z Nieba (przybysze z Ziemi). I jakoś tak znowu wychodzi, że reprezentujący chrześcijańską (a przynajmniej postchrześcijańską) cywilizację ludzie są w porównaniu z dzikimi i pogańskimi plemiona wyjątkowo źli i od początku żywią złe zamiary wobec autochtonów. Ci z kolei mają w sercach właściwie tylko dobro, żyją w idealnej symbiozie ze swoimi bliźnimi i przyrodą, i nie atakują jako pierwsi. Tak więc i ta część „Avatara” zdaje się pod płaszczykiem fantastyki utrwalać mit „dobrego dzikusa” kosztem cywilizacji stworzonej na fundamencie chrześcijaństwa.
Podobnym problemem jest promowanie w filmie panteizmu. W obrazie tym nie brakuje bowiem pozytywnie ukazanych fragmentów, w których boską siłę utożsamia się albo z jakąś większą częścią przyrody (tutaj morzem, czy szerzej wszelką wodą), albo z całą naturą. Tak pojmowana woda jest nawet w Avatarze początkiem i kresem ludzkiego istnienia, a pełne zjednoczenie z nią, aż do zatracenia osobowego „ja”, to rodzaj ostatecznego szczęścia.
Pozytywnie ukazywany jest w tym filmie też spirytyzm, któremu tak indywidualnie jak i jako zbiorowość oddają się mieszkańcy Pandory. Aktywne nawiązywanie kontaktu ze zmarłymi jest w tej produkcji filmowej ukazywane jako rzecz dobra i pożyteczna, będąca nadto formą okazywania miłości i szacunku zmarłym.
Tak jak w przypadku pierwszego „Avatara” rzuca się tu w oczy przede wszystkim dziwaczny wygląd mieszkańców Pandory, którzy wyglądają i często zachowują się jak kocio-ludzkie hybrydy. Na dodatek są oni półnadzy. Taki pomysł sam w sobie wydaje się perwersyjny, w dodatku może widzów oswajać z demonicznymi pomysłami spod znaku transhumanizmu.
Film ten ma też oczywiście wiele autentycznych zalet, za które można go pochwalić. Jest niewątpliwie bardzo prorodzinny. Stara się bowiem promować (na przykładzie Sullych) zdrowy i, rzec można, tradycyjny wzorzec rodziny, w której to mąż jest głową, troszczącą się o bezpieczeństwo całej familii. W rodzinie tej nie ma też mowy o koleżeńskich relacjach pomiędzy rodzicami a dziećmi. Jest tu za to oparta na miłości i odpowiedzialności hierarchia – rodzice kierują dziećmi, najważniejsze decyzje podejmuje mąż, wspierany, a kiedy trzeba również napominany przez żonę. Dzieci nie są też trzymane pod kloszem, ale przygotowywane do dorosłego życia, a także na różne niebezpieczeństwa, które mogą pojawić się w przyszłości. W filmie pozytywnie pokazane jest również włączanie do biologicznej rodziny adoptowanych dzieci. Jedną z zalet tego obrazu jest też promowanie starej mądrości, która mówi o tym, że chcąc żyć w pokoju, musisz jednak szykować się na wojnę. Mieszkańcy Pandory są bowiem pokazani z jednej strony jako pragnący żyć w pokoju, z drugie zaś świetnie wyszkoleni i gotowi w razie potrzeby odeprzeć atak wroga. Zdecydowanie negatywnie są zaś ukazane w tym filmie takie godne potępienia rzeczy jak wszczynanie niesprawiedliwych wojen, chciwość, okrucieństwo, znęcanie się nad jeńcami czy terrorystyczne metody walki. Jest tutaj też wspierane zdrowe podejście to imigracji, gdzie z jednej strony ważna jest gościnność i pomoc bliźniemu w potrzebie, z drugiej akcentuje się konieczność poszanowania przez przybyszów praw gospodarzy. Jedną z niewątpliwych zalet filmu jest też scena, w której nie dochodzi do mordu dzieci, gdyż główny czarny charakter tej opowieści nie jest w stanie zdusić w sobie resztek ludzkich uczuć i wybiera ocalenie własnego syna ponad chęć zemsty na wrogach. Nie brakuje zatem w tym obrazie zalet moralnych, dlatego też jego ocena ogólna jest wyższa od oceny pierwszego „Avatara”.
Podsumowując, choć jest tu wiele niezaprzeczalnie dobrych i pięknych rzeczy, to jednak mamy raczej do czynienia sytuacją zatrutego ciastka, a nie ościstej ryby. Nie da się tu całkiem oddzielić tego co smaczne i pożywne od tego, co niebezpieczne, gdyż trucizna przenika całość potrawy. Dyskusyjne jest bardziej to, czy jest to słabiutka, czy może silna dawka trucizny? Cóż, to już pewnie zależy od odporności organizmu widza. Najbardziej toksyczna będzie ta strawa prawdopodobnie dla dorastających widzów – dzieci i młodzieży. Dlatego na naszym portalu film ten otrzymuje ocenę: Wyraźnie niebezpieczny albo dwuznaczny (-1)
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Młody kasjer bankowy – Billy Peltzer w przeddzień Świąt Bożego Narodzenia otrzymuje od swojego ojca nietypowy prezent. Darem tym jest zakupione w sklepie starego Chińczyka małe, włochate stworzonko – mogwai, które otrzymuje imię Gizmo. Opieka nad uroczym stworkiem wymaga przestrzegania trzech z pozoru prostych zasad: nie wolno wystawiać go na światło, kontakt z wodą i nie należy karmić go po północy. Jak można się łatwo domyśleć, te wszystkie reguły zostają wkrótce złamane. Pod wpływem wody Gizmo zaczyna się rozmnażać, a jego potomstwo, nakarmione po północy, zmienia się w paskudne gremliny. Owe potworki terroryzują spokojne dotąd miasteczko, atakując ludzi i demolując wszystko na swojej drodze …
Film ten, nawet gdyby pominąć jego wątpliwe inspiracje pewnymi pogańskimi (chińskimi) wierzeniami jest o tyle problematyczny, że właściwie trudno powiedzieć, kto jest dla niego stosowną grupą docelową. Dla dzieci bowiem wydaje się zbyt drastyczny, zwłaszcza fakt, że przerażające stwory lęgną się tu z mogwaia Gizmo, który kojarzy się z pluszową zabawką. Nadto źródłem komizmu jest w nim pełne wandalizmu i bezsensownego okrucieństwa zachowanie gremlinów, które dręczą, a nawet zabijają ludzi w sposób mający być dla widza zabawnym. Jeśli chodzi o dorosłych, to z kolei może to być już po prostu niezbyt wciągająca opowieść.
Produkcja ta z pozoru może robić wrażenie całkiem wartościowej. Mamy tu bowiem wątek mówiący o tym, iż warto przestrzegać zasad, czy że dorośli ludzie są odpowiedzialni za istoty, które są pod ich władzą i opieką. Opowieść ta mogłaby też być przestrogą przed tym, co może się stać, kiedy tym dorosłym zabraknie odpowiedzialności i słodkie maleństwa przemienią się w destrukcyjne, anarchistyczne i złośliwe potworki. Film ten w pewien sposób przestrzega też przed nadmiernym materializmem i konsumpcją. Promuje nadto pozytywny obraz życia rodzinnego i dobrych stosunków sąsiedzkich (wzajemna życzliwość, bezinteresowne pomaganie bliźnim). Negatywnie zaś ukazane zostają postawy bardziej egoistyczne, brak współczucia i miłosierdzia czy też karierowiczostwo.
Niestety głębokim cieniem na film rzucają się korzenie całego pomysłu. Kluczowa jest tutaj postać samego mogwaia Gizmo. To sympatyczne wyglądające stworzenie okazuje się bowiem mieć bezpośrednią inspirację w chińskiej mitologii. Samo słowo mogwai w dialekcie kantońskim oznaczać ma demona, złego ducha, a nawet diabła (choć to ostatnie tłumaczenie może być już nieco naciągane na potrzeby Zachodu). W każdym razie istoty tego rodzaju (w wierzeniach wielu współczesnych) charakteryzują się złą, bądź przynajmniej potencjalnie bardzo niebezpieczną dla ludzi naturą. Ich typową aktywnością ma być prowadzenie ludzi do grzechu, złych uczynków i samozniszczenia. W podaniach na temat tych stworzeń występuje również, tak jak w omawianym filmie, wątek rozmnażania przez wodę (chociaż w filmie ma ono charakter bezpłciowy). Wszystko więc wskazuje na to, że pierwowzorem tego niewinnie wyglądającego stworzenia – Gizmo, zaprojektowanego chyba z myślą o rychłej karierze pluszaka, jest ni mniej, ni więcej jakiś demon. Zresztą nawet bez zaglądania do pogańskich tradycji ów stworek budzi już na początku pewne podejrzenia. Zwłaszcza takie jego cechy jak paniczny lęk przed światłem oraz to, że powstaje z niego wyłącznie złe potomstwo, które nakarmione po północy staje się jeszcze gorsze, objawiając już cechy wyraźnie demoniczne.
Kluczowa dla zrozumienia przesłania całego filmu jest nie tylko postać samego mogwaia Gizmo, ale też, to co na końcu mówi o mogwaiu jego właściwy opiekun – stary Chińczyk. Z jego słów wynika, że ludzie Zachodu nie są jeszcze gotowi na takie dary natury jak mogwai. I chociaż mówi on tu w zasadzie o darach natury, które zapewne rzeczywiście często są niewłaściwie przez nas traktowane, to trudno się oprzeć wrażeniu, że w tej wypowiedzi jest drugie dno. Darem przecież, który otrzymują tu ludzie Zachodu i to w przeddzień Bożego Narodzenia jest stworzenie reprezentujące niejako pogańskie tradycje Dalekiego Wschodu. Morał więc całej opowieści może być taki, że owe tradycje i wierzenia są dla nas darem i jeśli przynoszą jakieś zło i spustoszenie, to winna nie leży w nich samych, ale wyłącznie w sposobie „ich użytkowania” przez ludzi Zachodu. Na takie bezkrytyczne podejście do pogańskich religii i tradycji oczywiście nie możemy się zgadzać.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film jest ekranizacją jednego z najpopularniejszych amerykańskich komiksów. Opowiada o rozmiłowanej w estetyce mroku i potworności rodzinie Addamsów, mieszkające w upiornej, acz luksusowej posiadłości. Bogactwo Addamsów staje się obiektem zainteresowania trojga oszustów. Na pomysł „akcji” wpada zaufany adwokat pana domu – Tully Alford. Ów prawnik pewnego dnia, będąc mocno przyparty do muru przez kobietę, której winien jest sporą sumę pieniędzy i jej syna, doznaje „olśnienia”. Otóż tenże zbirowaty syn groźnej „mamuśki” jest niezwykle podobny do zaginionego Festera – brata głowy rodu Addamsów. Alford świadom, że Gomez Addams obwinia się o zniknięcie brata 25 lat temu, postanawia wykorzystać to niezwykłe podobieństwo do zagarnięcia majątku ekscentrycznej rodziny. Plan adwokata skomplikuje jednak szybko rodząca się więź pomiędzy domniemanym Festerem a rodziną Addamsów …
„Rodzina Addamsów” może wydawać się po prostu komedyjką o ekscentrykach, opartą bardziej na zabawnych postaciach i serii gagów z czarnym humorem niż na solidnej fabule. Nie mniej jest to z założenia kino rodzinne, czyli takie, które ma nie tylko bawić całą familię, ale też wspomagać rodziców w wychowywaniu dzieci czy młodzieży. Tyle że wzorce rodzinne tutaj przedstawione wyglądają jak pomysł na podręcznik wychowania w rodzinie Gotów, a promowana estetyka jest chyba wręcz tożsama z „wiktoriańską” odmianą tej subkultury. Produkcja ta karmi bowiem dzieci fascynacją do wszystkiego co mroczne, przerażające, okultystyczne, kojarzące się z zadawaniem śmierci i cierpienia, czy nawet z rozkładem ciała po śmierci. Oczywiście nie jest zarzutem wobec filmu to, że prezentuje on dzieciom fakt, iż w ludzkim życiu nie brak cierpienia, elementów szeroko rozumianej brzydoty czy rozkładu. Zarzutem jest dopiero to, że z takich właśnie elementów, które u w miarę zdrowego człowieka wywołują odruchowe obrzydzenie, czyni rzeczy atrakcyjne, pożądane, czy wręcz snobistycznie lepsze.
Z pozoru może się nawet wydawać, że w filmie tym chodzić może o jakiś pozytywny sprzeciw wobec sądzenia z pozorów, kultu powierzchownego piękna czy jakichś nazbyt przesłodzonych i kiczowatych elementów tradycyjnego kina familijnego. Wszak pod skorupą mroku jest w rodzinie Addamsów dużo wzajemnego ciepła, zrozumienia i miłości. Braterska miłość jest tu nawet celebrowana w tańcu, rodzice kochają się i szanują wzajemnie, dbają o swoje dzieci, utrzymują dobre relacje ze starszymi członkami rodziny, pielęgnują pamięć o przodkach, itp. Problem w tym, iż nie chodzi tutaj raczej o pokazanie czegoś w rodzaju, że ktoś, kto uchodzi za dziwaka, może być lepszym człowiekiem niż ktoś „dobrze ułożony”. Przekaz jest niestety inny: można być jednocześnie osobą zafascynowaną złem, otwarcie zło pochwalającą, a nawet czyniącą celowo różne złe rzeczy, a jednocześnie być dobrym i miłym człowiekiem. Mamy tu więc sytuację, kiedy promowani najwyraźniej jako pozytywni bohaterowie – członkowie rodziny Addamsów czynią (bez żalu) takie rzeczy jak:
Wyrażają dumę z postępowania swoich przodków, którzy dopuszczali się różnego rodzaju zbrodni bądź ekscesów o charakterze nieobyczajnym (jest tu np. zachwyt nad rodzicami, których własne dzieci skróciły o głowy czy czarownicą, która rozebrała się publicznie do naga i uwiodła księdza)Zadają sobie wzajemnie ból w ramach „zabawy” – dzieci Addamsów bawią się np. w rażenie prądem na krześle elektrycznym, rodzice natomiast często sugerują, że w swoim intymnym pożyciu lubią wprowadzać elementy o charakterze sadomasochistycznym.Całą rodziną wywołują duchy zmarłych.Nie widzą różnicy w tym, czy zakopią martwych już wrogów czy jeszcze żywych.
Powyższe jest tylko wycinkiem postępowania i postawy tychże „pozytywnych” bohaterów.
Ktoś może jednak powiedzieć, iż mimo wszystko głównym tematem jest tu rodzinna miłość, przebaczenie i wzajemne wsparcie rodu Addamsów przeciw wrogom, którzy chcą ich zniszczyć. Tak, to prawda, ale podobne przesłanie można też pewnie znaleźć w niejednym filmie o włoskiej mafii. Czy to znaczy, że w takim razie powinno się włoską mafię przedstawiać jako wzór rodzinnego życia, a z mafiosów robić pozytywnych bohaterów rodzinnego kina? Myślę, iż podobny wniosek jest nie do zaakceptowania przez w miarę rozsądnego widza o dobrej woli.
Marzena Salwowska
/.../