4 komentarze Historia czarnoskórego kamerdynera służącego w Białym Domu kolejnym prezydentom USA od Dwighta Eisenhowera aż po Ronalda Reagana. Film ten zaczyna się jednak przeszło 30 lat wcześniej, a więc w 1926 roku, kiedy to widzimy małego Cecila (przyszłego tytułowego kamerdynera) pracującego ze swym ojcem i mamą na południowej plantacji należącej do białej rodziny. Mimo że, to już jest przeszło pół wieku od zniesienia niewolnictwa sytuacja Czarnych wygląda tu tak jak podczas trwania tej instytucji. Dramatycznym wyrazem tego jest jedna z pierwszych scen „Kamerdynera”, gdzie biały panicz po prostu gwałci mamę Cecila, a gdy jego ojciec delikatnie daje znać swemu faktycznemu właścicielowi, iż nie podoba mu się ta sytuacja, ów bez chwili wahania i z zimną krwią zabija go strzałem z pistoletu w głowę. Po kilku latach Cecil opuszcza plantację, aby uniknąć tragicznego losu swego ojca. Na północy Stanów, gdzie się udaje, czarni są traktowani lepiej (choć też nie wzorcowo) i po pewnym czasie nasz główny dostaje dobrą posadę kamerdynera w Białym Domu. W tym momencie można powiedzieć, że omawiany obraz nabiera jeszcze żywszego tempa. W tle owej pracy Cecila obserwujemy dzieje walki o zniesienie rasowej segregacji i dyskryminacji, a także to, w jaki sposób do owego ruchu odnosili się poszczególni z prezydentów USA. Okazją do tego jest też równolegle rozwijający się wątek trudnych i napiętych relacji pomiędzy Cecilem, a jego synem Louisem, który aktywnie włącza się w batalię o równouprawnienie Czarnych.
Jeśli chodzi o płaszczyznę artystyczną omawianego dzieła Lee Danielsa, to można bez przesady powiedzieć, iż stanowi ono przysłowiowy „kawał porządnej filmowej roboty”. Składają się na to m.in: dobra gra aktorska, wciągająca fabuła, interesująco przedstawione tło polityczne.
Przejdźmy jednak teraz do omówienia tych aspektów owego filmu, które mają bardziej moralny i światopoglądowy wydźwięk. Tak więc do rzędu jego mniej lub bardziej mocnych i pozytywnych stron należą:
Potępienie dla rasizmu. Chociaż w dzisiejszych czasach nie trzeba mieć wielkiej odwagi, by piętnować rasizm, to nie zmienia to faktu, iż tenże jest jedną z form bezbożności i niemoralności, która wymaga zdecydowanego odrzucenia. „Kamerdyner” to zaś jeden z filmów, które z wielką wyrazistością pokazują zło, obrzydliwość i niesprawiedliwość rasistowskich uprzedzeń. Chrześcijańska prawda o tym, iż moralnym jest „nie być stronniczym” (Księga Powtórzonego Prawa 16, 19), zaś „Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie.” (Dzieje Apostolskie 10, 34 – 35) otoczona zostaje tu należnym jej splendorem, uznaniem i szacunkiem.
Dość duża doza sprawiedliwości i bezstronności. Film stroni od przedstawiania Białych wyłącznie w postaci złych charakterów, czyli np. oprawców i krzywdzicieli Czarnych. Chyba każdy z negatywnie przedstawionych Białych ma tu swój odpowiednik w postaci przedstawicieli rasy białej próbujących traktować Murzynów uczciwie i sprawiedliwie. Zgodnie więc z historyczną prawdą Daniels pokazuje, iż walka o pełnię praw obywatelskich dla Czarnych była też udziałem Białych.
Pochwała pokojowej walki o równouprawnienie dla Czarnych. Film jest dedykowany tym, którzy walczyli przeciw rasistowskim prawom Południa USA. Nie przemienia się jednak on raczej w hołd gwałtownym i krwawym formom oporu przeciwko tej niesprawiedliwości. Louis, syn głównego bohatera, w pewnym momencie co prawda angażuje się w popierający przemoc ruch „Czarnych Panter”, jednak ostatecznie wycofuje się on zeń, stwierdzając, iż nie jest gotowy w imię dobrych celów zabijać swych bliźnich.
Uznanie dla niektórych z tradycyjnych wartości moralnych tj. wierność małżeńska, przywiązanie do rodziny, uczciwa i ciężka praca oraz dezaprobata dla pewnych grzechów i okazji do grzechu. W dziele Lee Danielsa padają takie chrześcijańskie w swej treści perełki jak: „Bóg nie stworzył człowieka, aby żył bez rodziny„. Kiedy zaś żona Cecila jest kuszona przez swego znajomego do cudzołóstwa, zdecydowanie odrzuca jego propozycję mówiąc mu: „Wyjdź z mego domu ty szulerze!” (przy okazji jest to też pewien wyraz dezaprobaty dla hazardu). Co więcej odrzuca ona te „amory” mimo, że jej mąż bardzo dużo czasu spędza w pracy, w związku z czym czuje się coraz bardziej samotna, a nawet popada w skutek tego w pijaństwo (które nota bene też jest tu pokazane dość nieprzychylnie).
Co prawda rzadkie, ale jednak pozytywne odniesienia do Boga i chrześcijaństwa. Bóg, Biblia, kościół, modlitwa są tu raczej pokazane na uboczu głównej akcji, ale w prawie każdym wypadku, gdy są one przywoływane czynione jest to z szacunkiem. Pewnym wyjątkiem jest tu scena, w której prezydent Johnson w nerwach woła „O Jezu!”, ale cały kontekst tej sytuacji nie wskazuje na to, by twórcy chcieli nam pokazać takie zachowanie jako normalne czy pożądane.
Istnieją jednak też problemy, wady i dwuznaczne aspekty tego filmu. A są nimi:
Wyraźnie lewicujące sympatie polityczne. Niestety, ale perspektywa spojrzenia na różne wydarzenia polityczne jest tu naznaczona lewicową optyką. I tak np. wojna w Wietnamie jest tu oczywiście pokazana jako bezsensowna, a złożona kwestia poparcia prezydenta Reagana dla rządu białych w RPA przedstawiona jako wyraz jawnej niesprawiedliwości (być może mająca wynikać jeszcze z jakiegoś utajonego, „podświadomego” rasizmu tego polityka – który skądinąd w innych aspektach jest pokazany jako sprawiedliwie i życzliwie traktujący Czarnych). Najgorszym przejawem lewicowych tendencji tego filmu jest jednak otwarte poparcie dla prezydenta Baracka Obamy. Owszem, z psychologicznego i emocjonalnego punktu widzenia, takie poparcie Czarnych dla Obamy jest całkowicie zrozumiałe, gdyż ucieleśnia on i symbolizuje zadośćuczynienie za wieki poniżenia i niesprawiedliwego traktowania Murzynów w USA. Nie możemy jednak pomijać tego, iż obiektywnie rzecz biorąc, w bardzo ważnych kwestiach moralnych i cywilizacyjnych (aborcja i homoseksualizm) Barack Obama był najgorszym z dotychczasowych prezydentów tego kraju.
Zmysłowe tańce, kłamstwa przedstawione co najmniej bez wyraźnej dezaprobaty dla takowych. Pierwsza z tych rzeczy jest tu pokazywana kilkukrotnie bez żadnych negatywnych komentarzy czy sugestii na jej temat. Co do kłamstwa, to w pewnym momencie filmu pada zdanie: „I będę musiał skłamać pryncypałowi. A dobry Bóg nie pozwala kłamać„. Takie postawienie sprawy kłamstwa jest wewnętrznie sprzeczne i heretyckie. Sugeruje ono bowiem, że są sytuacje, w których kłamstwo jest tzw. złem koniecznym. Coś takiego jest jednak błędem zawsze odrzucanym i potępianym przez nauczanie Kościoła, które uznawało kłamstwo nie tylko za złe, ale i moralnie zakazane zawsze i w każdych okolicznościach.
Obsceniczne dowcipy pokazane w dwuznaczny sposób. Jeden z raczej pozytywnych bohaterów tego filmu (Carter Wilson) kilkukrotnie dopuszcza się tu wyraźnie sprośnych, seksualnych dowcipów i aluzji. Co prawda niektórzy z bohaterów owego obrazu karcą i napominają go za to, jednak np. Cecil śmieje się z jego obscenicznych żartów, tym samym przynajmniej pośrednio potwierdzając właściwość takiego – w swej istocie – występnego i niemoralnego zachowania.
Podsumowując: „Kamerdyner” to dobry, wzruszający i dający nadzieję film, jednak z poważnymi problemami, wadami i dwuznacznościami. Przypomina on pożywną rybę, w której jest jednak bardzo dużo ostrych ości. Lepiej zatem w trakcie oglądania tego filmu być bardzo czujnym i krytycznym, tak by razem ze zdrowymi kawałkami strawy nie połknąć ości.
/.../