Leave a Comment Na film ten składają się trzy wątki, które, choć ściśle powiązane, zdają się rozgrywać w różnym czasie i odmiennych miejscach. We wszystkich tych wątkach występuje zawsze podobna para zakochanych bohaterów – żyjący współcześnie naukowiec Tommy i jego umierająca na raka żona Izzi, szesnastowieczny konkwistador Tomas i królowa Isabel oraz kosmiczny podróżnik w odległej przyszłości i pojawiająca się w jego wspomnieniach ukochana. Świadomie użyłam tu wyrażenia „zdają się rozgrywać w różnym czasie i odmiennych miejscach”, gdyż jednak wiele wskazuje na to, że jest to tylko jedna historia z jedną parą bohaterów, która dzieje się gdzieś na początku XXI wieku, a wszelka fantastyka jest tu tylko pozorna. Zasadnicza więc fabuła filmu wygląda w skrócie tak: Główny bohater jest naukowcem, który próbuje znaleźć „cudowny” lek na raka, zanim guz mózgu zabije jego żonę Izzi. Do eksperymentów na małpach używa kory tajemniczego drzewa z peruwiańskiej dżungli. Jego umierająca żona pisze natomiast powieść, w której szesnastowieczna królowa Hiszpanii Isabel (oczywiście alter ego Izzi), której państwo niszczy, zagrażając też jej życiu, Wielki Inkwizytor (symbol nowotworu) nakazuje konkwistadorowi Tomasowi, by wyruszył do Nowego Świata i odnalazł tam Drzewo Życia, co ma sprawić, że Hiszpania ocaleje, a ona sama i Tomas będą żyć wiecznie w nowym raju na Ziemi. Trzecia część tej opowieści rozgrywa się natomiast prawdopodobnie jedynie w wyobraźni cierpiącego naukowca (być może jest też formą „podróży astralnej”, jaką przeżywa on medytując w pozycji lotosu).
Tak więc mamy tu do czynienia z czymś, co można nazwać pozorną fantastyką, w której to twórca tego obrazu, Darren Aronofsky, zdaje się mieć zresztą szczególne upodobanie, by wspomnieć, chociażby „Życie Pi” (http://kulturadobra.pl/zycie-pi/). Prawdopodobnym tu celem takiego poplątania z pomieszaniem w sferze gatunkowej jest stworzenie równego poplątania z pomieszaniem w sferze światopoglądowej, zwłaszcza w obszarze wiary i religii. Taki zabieg umożliwia wpakowanie do jednego worka z napisem „równorzędnie (nie)prawdziwe różnych i często sprzecznych ze sobą pojęć wziętych z chrześcijaństwa, religii pogańskich czy buddyzmu. Żeby to zobaczyć w pełnym świetle, wystarczy przyjrzeć się, chociażby temu, jak jest tu traktowane kluczowe dla opowieści Drzewo Życia. Mamy tu więc i przytoczoną poprawnie na początku filmu biblijną opowieść o tym drzewie, a chwilę potem widzimy tę opowieść zrównaną z mitami Majów (w których to zresztą przetrwało pewne ziarno prawdy na ten temat, jednak mocno przysypane prochem pogańskich baśni). Wniosek, jaki ma wypływać z takiego połączenia, jest zapewne taki, że tu mamy mit i tam mamy mit.
Jeśli jednak traktujemy Biblię jako natchnione i nieomylne Słowo Boże, to jak możemy, poza przypadkami, kiedy rzeczywiście księga ta operuje językiem symbolu czy przypowieści, pomijać historyczną prawdziwość jej narracji? W tym miejscu warto przypomnieć, że Kościół uznał jasno i wyraźnie w swoim oficjalnym nauczaniu trzy pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju za historyczne (dokument Komisji Biblijnej z 30 czerwca 1909 roku). Tak więc, nie chcąc być w sprzeczności z tym nauczaniem, musimy wierzyć nie tylko w jakiś ogólny sens tej narracji, ale w konkretnego Adama i Ewę, a także w konkretne Drzewo Życia z pniem, korą, gałęziami itp.
Inną fałszywą nauką, którą przedstawia ten film, jest prezentowany tu nierealistyczny i niechrześcijański stosunek do śmierci. Nazywa się ją tu bowiem wprost „drogą do zbawienia”. Można by przymknąć oko na to stwierdzenie, gdyby założyć, że mowa tu po prostu o tym, że większość ludzi, by znaleźć się w Domu Ojca, musi najpierw przejść przez śmierć, ale chyba twórcom filmu jednak nie chodziło o proste stwierdzenie tego oczywistego faktu. Tu niestety samo doświadczenie śmierci traktowane jest jako proces zbawczy. W wizji zaś chrześcijańskiej jedyną w historii śmiercią o wymiarze zbawczym jest śmierć Jezusa Chrystusa. Tu oczywiście nie ma o Tej śmierci mowy. Samo zaś zjawisko śmierci nigdy nie było w chrześcijaństwie traktowane jako coś ze swej natury dobrego. Przeciwnie, wiemy, że jest ona naszym wrogiem, który jednak dzięki zwycięstwu Jezusa Chrystusa został pozbawiony „ościenia” i nie ma już nad nami ostatecznej władzy, gdyż dzięki Zmartwychwstaniu Chrystusa możemy ufać, że nie jest ona naszym ostatecznym kresem i że, co więcej, nie ma ona już takiej władzy nawet nad tymi, których ciała od wieku spoczywają w grobach, gdyż i oni zmartwychwstaną w ciele. Nie afirmujemy więc biologicznej śmierci i rozkładu, jak to czynią twórcy „Źródła”, gdyż to życie jest darem Boga, jak mówi Pismo św.: „śmierci Bóg nie uczynił (…) Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka (…) A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła …” (Madrości 1,13-15). W przyszłości zaś, jak zapowiada Apokalipsa, zostanie ona odesłana tam, gdzie jej miejsce, czyli do diabła (Apokalipsa 20, 13-14). Ci zaś, którzy zaufali Jezusowi Chrystusowi i za Nim poszli, ujrzą też wreszcie Drzewo Życia, o którym tyle się mówi w tym filmie.
Na wyżej opisanych heretyckich bajaniach nie kończą się niestety negatywne elementy zawarte w tym filmie. Jest ich jeszcze sporo, jednakże, by już niepotrzebnie nie przedłużać, wymienię je tu jedynie pokrótce:
1. Promowanie wschodniej medytacji transcendentnej
2. Propagowanie koncepcji monistycznych, zwłaszcza jako rozwiązania dla problemu śmierci (ciągle przewija się tu idea jedności ze wszechświatem, szczególnie w kontekście śmierci jako powrotu do pełnej z nim jedności)
3. Bezmyślne powtarzanie czarnej legendy Inkwizycji (np. wbrew historycznym faktom Wielki Inkwizytor samodzielnie i wbrew władzy państwowej uśmierca skruszonych skazańców, nadto piękna, szesnastowieczna królowa Hiszpanii o imieniu Isabel, która przecież automatycznie kojarzy się ultrakatolicką w rzeczywistości św. Izabelą I Kastylijską, jest tu ukazana jako będąca w otwartym konflikcie z Wielkim Inkwizytorem Hiszpanii;
4. Sugestie, że Bóg ukrył coś wbrew naszemu dobru.
Jeśli chodzi o zalety filmu, to, z tym zastrzeżeniem, że momentami ociera się to już o idolatrię, za główną uznać można wątek wiernej i oddanej miłości małżeńskiej . Oczywiście wytrwałe poszukiwanie lekarstwa na raka, jak to czyni główny bohater „Źródła” przy pomocy godziwych sposobów, też jest istotną wartością.
Film ten więc jako dzieło wyraźnie niebezpieczne nadaje się jedynie dla osób utwierdzonych w wierze, które chciałyby zobaczyć, ile ideologii New Age da się upchać w niecałych stu minutach. Na koniec trzeba zauważyć, że reżyser i scenarzysta tej produkcji, Darren Aronofsky, wyrasta chyba na czołowego przekaziciela ideologii New Age w kinie, tak jak Pedro Almodovar LGBT, a Quentin Tarantino idei Markiza de Sade.
Marzena Salwowska
/.../