Leave a Comment Film Olivera Stone’a koncentruje się na osobie lidera słynnej grupy rockowej The Doors. Jima Morrisona poznajemy jako początkującego reżysera i poetę, który właśnie rzuca studia filmowe (po tym jak jego szkolny projekt nie spotyka się z wystarczającym entuzjazmem). W owym czasie przyszły gwiazdor rocka poznaje główną towarzyszkę swego życia -Pamelę Courson oraz Raya Manzarek’a i pozostałych członków swego przyszłego zespołu. Dalej widzimy pierwsze występy grupy Morrisona i jego szybką karierę. W centrum filmu cały czas pozostaje sam wokalista The Doors i jego postępująca autodestrukcja aż do tragicznej śmierci w wieku 27 lat.
Chociaż nazwa tego filmu pokrywa się z nazwą zespołu, którego twarzą jest główny bohater, to poza samym właśnie Morrisonem reszta kapeli nie odgrywa tu większego roli. Stąd można zaryzykować twierdzenie, że nazwa obrazu Olivera Stone’a to nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim odniesienie do słynnego zespołu Morrisona, a raczej odwołanie do tego, co inspirowało samego wokalistę, czyli Drzwi percepcji, a więc jakby wrót do wyższej i pełniejszej świadomości, zamkniętych dla zwykłych ludzi.
W zamyśle reżysera film ten nie jest więc zwykłą, skupioną na faktach biografią, ale raczej biografią ideologicznie poukładaną i podkręconą. Zadaniem tego obrazu jest jak najlepiej opisywać właśnie proces otwierania (czy wyważania) drzwi percepcji przez Jima Morrisona, co ten próbuje dokonać za pomocą coraz to nowych narkotyków, potężnych ilości alkoholu, rozwiązłości, łamania prawa, naruszania społecznych norm, a wreszcie pogańsko -okultystycznych rytuałów.
W tak skonstruowanej biografii nie jest na przykład w ogóle ważna rodzina Morrisona, a jedynym wartym wzmianki wydarzeniem z jego dzieciństwa okazuje się doświadczenie, które ten postrzega jako swoją szamańską inicjację. Dalej już reżyser ukazuje, jak Morrison staje się samozwańczym szamanem, który tworzy własne plemię (zespół + Pamela Courson). To plemię poddaje on następnie pogańskiej inicjacji na pustyni, gdzie pod wpływem narkotyków i przemów Morrisona przeżyć ma ono spotkanie z „wielkim, starym wężem”. To jednak nie wystarcza frontmanowi The Doors, potrzebuje on jeszcze gorliwych wyznawców, którzy pomogą mu z szamana stać się bogiem – Nowym Dionizosem. Tymi wyznawcami stają się oczywiście fani, a jeszcze bardziej fanki Morrisona, które niczym mityczne bachantki Dionizosa, gotowe są w orgiastycznym szaleństwie rozerwać na strzępy nawet własnego boga. Widzimy więc tu, jak Morrison świadomie testuje granice swojej władzy nad tłumem. Kiedy nie jest jeszcze dość znany a publiczność jeszcze nie dość „otwarta”, zdarza mu się napotkać pewien opór, na przykład zostaje wyrzucony z pewnego klubu za to, że nawołuje publiczność do zabijania własnych ojców i współżycia z matkami. Po „metamorfozie” w Dionizosa i znalezieniu wystarczająco otwartej widowni wszystko już jednak przychodzi mu łatwo, nie musi być nawet trzeźwy podczas koncertów czy choćby tylko stać na własnych nogach. Kolejnym etapem „przebóstwienia” Morrisona jest faza składania krwawych ofiar, nie w sensie dosłownym oczywiście (chociaż nie zabrakło tu też sceny picia ludzkiej krwi). Chodzi o to, że Stone pokazuje, jak Morrison świadomie wyniszcza nie tylko siebie i fanów, którzy naśladują jego destrukcyjny styl życia, ale też najbliższe osoby, od Pameli żądając nawet deklaracji i czynów świadczących o tym, że jest gotowa dla niego umrzeć. Ostatnim etapem procesu, który pokazuje reżyser tego filmu, jest ostateczne i upragnione przez Morrisona przejście przez „Drzwi percepcji” na drugą stronę. Przedwczesną śmierć muzyka Stone szczególnie tutaj zresztą mitologizuje, gdyż pokazuje nam tuż po zgonie piękne, młode i pełne pokoju oblicze Morrisona, chociaż wiadomo, że zakończył on życie jako człowiek skrajnie zniszczony i przedwcześnie postarzały.
Ktoś może powiedzieć, że tak właśnie wyglądało życie Morrisona, czemu więc ocena filmu jest zdecydowanie negatywna? Niestety, film ten, jak próbowałam wykazać, nie jest zwykłą biografią wokalisty The Doors, Stone bowiem stara się usilnie utrwalać i podsycać mit swojego idola, tak by zapewnić mu popkulturową nieśmiertelność. A wynoszenie takiej postaci na piedestał i robienie z niego obiektu podziwu dla młodzieży to rzecz wystarczająco już zła sama w sobie. Mówimy bowiem o człowieku, który gdyby nie status ikony popkultury uważany byłby za zwykłego menela, a nawet osobę, której miejsce było raczej w więzieniu niż na scenie (chociażby za publiczne obnażanie się, znęcanie się nad konkubiną, czy podżeganie do napaści na policjantów).
Nadto film nie ogranicza się do sygnalizowania czy oględnego mówienia o różnych nieprawościach, które czynił Morrison, ale pokazuje owe w nazbyt plastyczny sposób. W rezultacie mamy więc w nim dużą ilość nieprzyzwoitych dialogów, nagości i seksu oraz wulgarnej mowy.
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak przyznać, że czasami reżyser pokazuje postawę niektórych życzliwych Morrisonowi osób z otoczenia, które odnoszą się nieco krytycznie do jego najgorszych ekscesów, czasami nawet podejmując nieśmiałe próby hamowania go w autodestrukcji. Są to jednak zbyt słabe elementy, by wpłynąć na ogólną wymowę filmu.
Podsumowując, nie polecamy otwierania tych Drzwi, gdyż raczej nie są to drzwi do Nieba, ale do zgoła innego miejsca.
Marzena Salwowska
/.../