Leave a Comment Film oparty na autobiograficznej sztuce Larry’ego Kramera pt. „Normalne serce”. Opowiada on o początkach epidemii AIDS w latach 80. ubiegłego stulecia, zwłaszcza o reakcjach i postawach nowojorskiego środowiska „gejów” wobec tego zagrożenia. W mikro perspektywie film ten skupia się natomiast na osobie samego L. Kramera, ukazując jego romans z pewnym umierającym na AIDS dziennikarzem prasowym oraz to jak tworzy i przewodzi on organizacji skupiającej nowojorskich „gejów”, której głównym zadaniem jest uświadamianie rozmiarów zagrożenia nową chorobą oraz wywieranie nacisku na opinię publiczną i władze, by zmusić je do poważnego zajęcia się tym problemem i podjęcie działań stosownych do skali zagrożenia, zwłaszcza zaś przeznaczenie odpowiednich środków finansowych na badania nad tą tajemniczą chorobą.
Film ten w sferze, by tak rzecz, moralno -estetycznej ma pewne zasadnicze wady, przez które dla co wrażliwszych widzów może być odpychający czy wręcz niestrawny. A mianowicie jest tu sporo „odważnych”scen homoseksualnego pożycia, czemu towarzyszą też lubieżne rozmowy i wulgarny język. I choć tego rodzaju sceny, z oczywistych powodów, raczej nie stanowią pokusy dla kobiet, ani też dla dojrzałych mężczyzn o normalnie ukierunkowanej seksualności, to jednak mogą wzbudzać zrozumiałe obrzydzenie utrudniające odbiór całego filmu. Oczywiście, jak chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, film ten jest zupełnie nieodpowiedni dla nastolatków, mężczyzn nie w pełni dojrzałych czy mających jakieś, choćby i najmniejsze skłonności, do erotycznego zainteresowania innymi mężczyznami.
Jeżeli jednak pominąć owe odstręczające sceny, to obraz ten daje całkiem ciekawy wgląd w sposób myślenia i reagowania środowisk wielkomiejskich „wyzwolonych gejów” na śmiertelną chorobę, która ich dziesiątkuje. Film ten paradoksalnie pozwala łatwiej pojąć, dlaczego ludzie ci nie wyciągali, oczywistych zdawałoby się, wniosków z tej sytuacji, lecz z histerią i agresją reagowali nie tylko na wszelkie sugestie zaprzestania na jakiś czas swoich ryzykownych praktyk, ale nawet samego ich ograniczenia. Mamy tu więc pokazaną sytuację, w której „mężczyźni zaniechali przyrodzonego obcowania z kobietą, zapałali żądzą, mężczyźni z mężczyznami popełniając sromotę i ponosząc na sobie samych należną za ich zboczenie karę.” (List do Rzymian 1,26-27). Widzimy więc, że, jak to często bywa z zatwardziałymi w buncie przeciw Bogu grzesznikami, bohaterowie tego filmu nie tylko nie chcą widzieć swojej winy, ale też tego, że ponoszą właśnie „na sobie samych należną za ich zboczenie karę”. Bronią więc do upadłego swoich zdobyczy takich jak życie w grzechu bez poczucia winy i wstydu czy prawa do przypadkowego seksu z niezliczoną ilości partnerów, wbrew wszelkiej logice i zwykłemu rozsądkowi, który nakazywałby im choć ograniczyć sodomickie kontakty, przynajmniej do momentu lepszego poznania przyczyn i sposobów rozprzestrzeniania się owej tajemniczej choroby, zwanej wówczas „gejowski rakiem”. Zamiast więc, chociaż swoją ostrożniejszą postawą ograniczyć rozprzestrzenianie się tej epidemii, wolą oni przerzucać odpowiedzialność na resztę społeczeństwa, zwłaszcza władze, które obwiniają nie tylko o za małe zaangażowanie w walkę z nią, ale nawet o celowe posługiwanie się nią dla piętnowania czy wręcz eksterminacji „gejów”. Tak więc widzimy tu, że ledwo ów ruch na rzecz równouprawnienia sodomitów wyszedł z podziemia, stał się roszczeniowy i agresywny.
Jeśli zaś chodzi o jakieś bardziej zamierzone zalety tego filmu, to za coś takiego uznać można przypominanie chrześcijanom, że chora osoba, niezależnie od tego kim jest i jak bardzo przyczyniła się do swojego stanu, szczególnie potrzebuje naszej opieki, współczucia i szacunku. Obojętności bowiem czy wręcz wrogości wobec chorego nie da się uzasadnić strachem o własne życie. Przecież, gdyby ktoś wskoczył do rzeki, by popełnić samobójstwo, to jakaś obecna w pobliżu osoba umiejąca akurat dość dobrze pływać, zobowiązana byłaby go ratować. Podobnie sprawa wygląda w tym filmie z chorymi na AIDS „gejami”, którzy wprawdzie sami wpakowali się w tę sytuację, to jednak, ponieważ wychowywali się w społeczeństwie opartym na chrześcijańskich wartościach, mieli prawo oczekiwać, zwłaszcza od lekarzy i pielęgniarek, nie tylko szacunku i współczucia, ale zaangażowanej opieki, nawet z narażeniem dla życia tych pracowników medycznych.
Film ten zatem choć zasadniczo zły zawiera pewne cenne okruchy, tyle że, by je wydobyć, trzeba się potaplać w błocie, dlatego warto już przed podejściem do niego założyć grube kalosze.
Marzena Salwowska
/.../