Leave a Comment Film ten opowiada historię Desmonda Doyle, bezrobotnego malarza i dekoratora wnętrz, który po tym jak opuściła go żona, musiał zawalczyć o prawo do opiekowania się swymi dziećmi. Rzecz bowiem działa się w latach 50-tych XX wieku w Irlandii, w czasie gdy z różnych powodów do katolickich ośrodków opiekuńczych kierowano, również wbrew woli ich naturalnych rodziców, niektóre z dzieci. Taki przypadek miał też miejsce w opowiedzianej w owym obrazie historii Desmonda, któremu sąd odebrał prawa rodzicielskie uzasadniając to tym, iż po odejściu żony jego dzieci będą wychowywać się w niepełnej rodzinie. Poza tym główny bohater przez pewien czas zmagał się ze skłonnością do nadmiernego picia alkoholu oraz bezrobociem, co dodatkowo wpłynęło na nieprzychylną dla niego jako ojca decyzję sądu. Desmond Doyle w imię miłości do swych dzieci będzie musiał stoczyć batalię z urzędami własnego państwa, dowodząc, iż zasługuje on na to, by być traktowany jako normalny i pełnoprawny ojciec swych pociech.
Omawiana produkcja wydaje się być jedną z trudniejszych do bardziej jednoznacznej oceny, jeśli chodzi o jej przesłanie moralne oraz światopoglądowe. Ścierają się w niej bowiem różne racje – z jednej strony mamy tu bowiem prawo do wychowywania swych rodzonych dzieci i opieki nad nimi, z drugiej zaś pytania o granice tegoż naturalnego i danego przez Boga uprawnienia. O ile bowiem chyba wszyscy (lub prawie wszyscy) zgadzają się, że, zasadniczo rzecz biorąc, nie należy odbierać rodzicom ich dzieci, o tyle też nie budzi wątpliwości zasada, iż w przypadku skrajnych nadużyć władzy rodzicielskiej (w rodzaju seksualnego molestowania, fizycznego katowania czy głodzenia dzieci) władze państwowe mają prawo takową władzę nawet i naturalnym rodzicom odebrać. W pokazanym jednak w tym filmie przypadku widzimy zaś sytuację pośrednią, to znaczy, owszem, ze strony ojca nie dochodzi do żadnych ewidentnych nadużyć wobec dzieci, a stan, w którym znalazła się jego rodzina, nie do końca jest jego winą (to bowiem żona go opuściła, a nie on ją). Z drugiej jednak strony, nie da się zaprzeczyć, że sytuacja, która sprawiła, iż sąd odebrał Desmondowi dzieci też w wyraźny sposób odbiega od normalnego i prawidłowego wzoru rodziny. Co zaś jeszcze bardziej komplikuje ocenę tej produkcji to fakt, iż zarysowany wyżej dylemat oraz napięcie pomiędzy różnymi wartościami są ukazane na tle sytuacji, która z łatwością może być interpretowana jako przynajmniej „lekko” antykatolicka i antykościelna. Choć bowiem oponentem nie jest tu sam Bóg czy chrześcijaństwo jako takie, jednak w tej roli występuje wszak w pewnym stopniu Kościół i ściśle sprzymierzone z nim (w tamtym czasie) państwo irlandzkie. To bowiem władze kościelne w porozumieniu z władzami państwowymi odbierały wówczas niektórym rodzicom ich dzieci i nie działo się to tylko w skrajnie patologicznych sytuacjach. Niestety też twórcy tego filmu nie uciekli od zawarcia w nim pewnych wątków i aluzji mogących być interpretowane, jako nie tyle krytyka pewnej przesady w ogólnie słusznym modelu współpracy Kościoła i Państwa, ale jako poddanie w wątpliwość owej zasady jako takiej. Szkoda, iż nie dokonano tu potrzebnych rozróżnień, gdyż koniec końców sama walka Desmonda o prawo do wychowywania swych naturalnych dzieci, choćby i dokonywało to się kosztem niektórych z instytucji kościelnych była moralnie usprawiedliwiona i prawowita – to bowiem ojciec ma jako pierwszy uprawnienie do pieczy nad swymi dziećmi i poza skrajnymi wypadkami, ani państwo ani nawet władze kościelne nie powinny mu tego odbierać.
Inną poważną wątpliwością związaną z tym filmem jest to, iż porzucony przez swą żonę Desmond znajduje sobie nową życiową partnerkę, z którą – jak to zostaje zasugerowane – ostatecznie podejmuje się wspólnego wychowania swych dzieci. Coś takiego jest jednak cudzołożnym związkiem, który dodatkowo wiąże się dawaniem złego przykładu małoletnim. Ta nieprawość jest jednak w tym filmie jednym z elementem jego „Happy Endu”, co dodatkowo wzmacnia możliwość jego przynajmniej umiarkowanie antykatolickiej wykładni.
Mimo wszystko wydaje się jednak, iż „Evelyn” przy wszystkich swych wadach i dwuznacznościach zasługuje na polecenie z zachowaniem doktrynalnej ostrożności. Jest to wszak opowieść o sile ojcowskiej miłości oraz walce o szacunek dla naturalnych praw rodziców i rodziny. Poza tym, główny bohater – pomijając cudzołóstwo, w które się angażuje – zmienia się w filmie na lepsze, rezygnując z upijania się, po to by móc bardziej odpowiedzialnie zajmować się swymi dziećmi. Ostatecznie też, mimo wspomnianych możliwych antykatolickich interpretacji tego filmu (zwłaszcza w sensie krytykowania współpracy Kościoła i Państwa) nie ma w nim antychrześcijaństwa jako takiego, a przeciwnie również pozytywni bohaterowie są w nim ukazani jako osoby pobożne, bogobojne, modlące się, etc. Wspomniane więc religijne wartości są, mimo wszystko, pokazywane tu z pewną dozą sympatii i przychylności.
Podsumowując, polecamy film „Evelyn” (z 2002 roku), jednak doradzamy oglądanie go „z głową”, czyli z zachowaniem czujności i dużej krytycyzmu.
Mirosław Salwowski
/.../