Leave a Comment Film opowiada o ostatnim dniu na posterunku pewnego szeryfa typowego miasteczka gdzieś na Dzikim Zachodzie. Will Kane, bo tak się nazywa ów stróż prawa, poślubia tego dnia wybrankę swego serca i szykuje się wraz z nią, by rozpocząć spokojny żywot sklepikarza. Nim jednak zdąży przekazać swoją odznakę i obowiązki następcy (który ma przyjechać nazajutrz), dowiaduje się, że do miasteczka pociągiem w samo południe przybyć ma Frank Miller, żądny zemsty bandyta, którego jakiś czas temu Kane wpakował za kratki. Miller wprawdzie został skazany przez sąd na śmierć (wyrok zamieniono mu później na dożywocie), teraz jednak ułaskawiony wraz ze swoją bandą, która już czeka na niego na dworcu, zamierza rozprawić się ostatecznie z szeryfem, po czym zapewne ponownie przejąć władzę w miasteczku.
Ten klasyczny western powstał w złotych czasach Hollywood, kiedy to nieco przymuszani ku dobremu (chwalebnym Kodeksem Haysa) twórcy filmowi potrafili jakoś łączyć niezaprzeczalne walory moralne swoich produkcji z atrakcyjnością i wysokim poziomem artystycznym.
Mamy więc w tym obrazie jasne granice pomiędzy dobrem a złem i wyraźnie zaakcentowaną konieczność opowiedzenia się po którejś ze stron. Choć jednak podział na dobro i zło jest tu oczywisty, to już motywacje, jakie stoją za takimi, a nie innymi decyzjami i wyborami poszczególnych osób są tu bardzo różne oraz ciekawie zniuansowane. I tak na przykład świeżo upieczona żona głównego bohatera, chce by uciekł on z miasta, nie tylko dlatego, że obawia się o życie męża, ale też dlatego, że w swoim sumieniu uważa ona (jest kwakierką), iż chrześcijanin nie powinien chwytać za broń nawet w obronie własnej. Zachęca więc ona swojego małżonka, by w istocie sprzeniewierzył się dobrowolnie powziętym obowiązkom wobec mieszkańców miasta, przysiędze by strzec ich praw i bezpieczeństwa, kieruje się jednak ona przy tym szlachetnymi pobudkami i szczerym sumieniem. Reszta mieszkańców nie kwapi się natomiast, by stanąć po stronie szeryfa z już znacznie mniej czystych pobudek – część powstrzymuje tchórzostwo, lęk o rodzinę, wygodnictwo, jakieś prywatne urazy, brak wiary w sukces, a nawet tęsknota za czasami bezprawia (kiedy to rządził Miller).
I to wahanie mieszkańców miasteczka, jest właściwie główną osią dramaturgii filmu, gdyż wydaje się, że szeryf nie ma szans w pojedynkę i by przeżyć musi przekonać do stanięcia u swego boku przynajmniej kilku ludzi umiejących posługiwać się bronią, na co z każdą minutą ma coraz mniejsze szanse. Jest to ciekawy zabieg, jako że to, jak postąpi sam szeryf, co do którego widz od razu żywi przekonanie, że jest on stróżem prawa z prawdziwego zdarzenia i człowiekiem honoru, wydaje się oczywiste, natomiast to, jak w końcu postąpią inni obywatele miasteczka, aż do godziny dwunastej w południe pozostaje zagadką.
Poza motywem walki dobra ze złem oraz promowaniem pozytywnego wzorca bohatera, najważniejszą zaletą tego filmu jest pokazywanie, jak ważną rzeczą jest praworządność. Prawo jest tu bowiem pokazane jako czynnik, który pozytywnie porządkuje ludzką rzeczywistość, gdyż przynajmniej ogranicza (a przynajmniej powinno) różne złe i krzywdzące innych zachowania, a zwłaszcza zapobiega samowoli silniejszych wobec słabszych. Szacunek wobec prawa jest w istocie tym, co odróżnia cywilizację od barbarzyństwa. Najlepiej oczywiście rozumie to główny bohater filmu, który jest, rzec można, idealnym stróżem prawa, który nigdy nie stawia się ponad tym prawem i pamięta, że sam musi być przykładem praworządności, np. kiedy sprowokowany uderza innego mężczyznę, za chwilę wstydzi się tego i przeprasza uderzonego, uznając, że rzeczywiście nie godzi mu się ulegać gniewowi na służbie i wykorzystywać przewagę, jaką daje mu odznaka. Innym razem na sugestię, że łatwiej byłoby mu rozprawić się z Millerem, gdyby prewencyjnie aresztował jego wspólników, odpowiada, że nie może tego zrobić, bo nie dopuścili się oni jeszcze w miasteczku żadnego przestępstwa ani wykroczenia). Dlatego, jak słusznie przewiduje jedna z głównych bohaterek filmu, ewentualna śmierć szeryfa, będzie też końcem miasteczka, które szybko stoczy się do poprzedniego poziomu bezprawia.
Inną zaletą filmu są wyraźne sugestie, że Kane pod wpływem żony (która jest oddaną chrześcijanką pomimo pewnych błędów doktrynalnych, takich jak ów utopijny pacyfizm), przeżył osobiste nawrócenie i sam jest teraz gorliwym chrześcijaninem, który porzucił swoje dawne grzeszne życie (wiadomo np. że rok wcześniej zerwał ze swoją konkubiną).
Szczerze więc polecamy ten dający do myślenia, wartościowy pod każdym względem i bynajmniej nie „zmurszały” klasyk.
Marzena Salwowska
/.../