Leave a Comment
Akcja filmu osadzona w realiach lat 80. inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Do miasta Coeur d’Alene w Idaho przybywa doświadczony w walce ze zorganizowaną przestępczością, acz sterany życiem i nie cieszący się już najlepszym zdrowiem agent FBI Terry Husk. Praca z dala od wielkich metropolii ma być dla Huska okazją do pewnego wytchnienia i złapania równowagi. Nie będzie miał jednak ku temu okazji, gdyż zaraz po przybyciu czeka go sprawa morderstwa powiązana z brutalnymi napadami na banki, atakami bombowymi oraz fałszowaniem pieniędzy. Wkrótce okazuje się, że za wszystkimi tymi działaniami stoi grupa białych suprematystów pod wodzą Boba Mathewsa. W trakcie śledztwa Husk (a właściwie najpierw jego młody zastępca) zdaje sobie sprawę, że nie chodzi tu o „zwykłą” zorganizowaną przestępczość. Mathews szykuje bowiem rewolucję, której ostatecznym celem jest obalenie władzy w Waszyngtonie i wprowadzenie nowego porządku w Stanach Zjednoczonych. Sprawa wydaje się tym groźniejsza, że The Order w swoich metodach jak i celach, a nawet samej swojej nazwie wzoruje się, wręcz dosłownie, na niesławnych „Dziennikach Turnera” (więcej o szkodliwości tej książki: https://salwowski.net/2021/10/15/tradycyjny-katolik-promuje-skrajny-rasizm/ oraz https://www.youtube.com/watch?v=MvrUEYy52JQ&t=41s)
„The Order” jest dość ciekawym filmem, na którego odbiór negatywnie wpłynęło jednak łączenie tego obrazu (czy to słusznie, czy nie) z doraźną walką polityczną w USA. A mianowicie część widzów dopatrywała się w jego treści, a także w przesunięciu premiery na rok wyborczy, ataku wymierzonego w Donalda Trumpa. Jako że jednak te domniemania nie mają już większego znaczenia, możemy spojrzeć na ten film jako dzieło, rzec chyba można, ponadczasowe.
Do ponadczasowych treści tego filmu zaliczyć można chociażby ostrzeżenie przed tym, że ideologie mają swoje konsekwencje. Jest on przypomnieniem, iż na podatnej glebie kiełkują nie tylko dobre, ale też złe ziarna. W „The Order” mamy przykład sytuacji, w której ludzie słusznie rozżaleni poczuciem niesprawiedliwej marginalizacji łatwo ulegają różnym zwodzicielom. Takim ideologicznym zwodzicielem jest w filmie pastor „Narodów Aryjskich”. Człowiek ten wraz ze swoimi wiernymi nie waha się z dumą eksponować symboli zbrodniczej III Rzeszy. Łączy on bez wahania elementy chrześcijaństwa z rasistowską ideologią supremacji białych. W kościele pastora autorytetem zdają się cieszyć, wspomniane już, „Dzienniki Turnera” , zwane zresztą nieraz „biblią prawicowego ekstremizmu”. Sam pastor wprawdzie nie dopuszcza się aktów przemocy, a nawet próbuje powstrzymać swojego byłego „ucznia” Mathewsa, jest już jednak za późno, gdyż ziarno zostało dawno zasiane. Jak mówi Biblia: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (Oz 8,7). Dodajmy, że ów pastor poleca Dzienniki do czytania dzieciom, nie bacząc, iż zawierają one ukazane w pozytywnym świetle takie wzorce jak masowe mordowanie bliźnich ze względu na „niewłaściwy” kolor skóry.
Film pokazuje również hipokryzję grupy „The Order” . Jej członkowie bowiem, którzy rzekomo walczą w obronie chrześcijaństwa, nie mają problemu z tym, że ich przywódca żyje, wręcz oficjalnie, jednocześnie z żoną i kochanką; z drugiej strony jeden z „żołnierzy” organizacji udaje, że jest Hiszpanem, będąc w rzeczywistości Meksykaninem. Wynika to stąd, że w organizacji, to nie cudzołóstwo jest prawdziwym grzechem, a bycie przedstawicielem „gorszej rasy”.
Przesłaniem filmu jest także sprzeciw wobec bezprawnej przemocy i nieposzanowania ładu społecznego, którego gwarantem są władze państwowe. Przypomnijmy, co pisze apostoł Paweł w trzynastym rozdziale Listu do Rzymian: „Każdy niech będzie poddany władzom zwierzchnim. Nie ma bowiem władzy, która nie pochodziłaby od Boga, a te, które istnieją, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc sprzeciwia się władzy, sprzeciwia się porządkowi Bożemu”. Nie chodzi tu oczywiście, o czym mówią inne fragmenty Pisma św., o posłuszeństwo jakimś grzesznym nakazom władz. Warto zwrócić uwagę, że św. Paweł mówi te radykalne słowa, będąc obywatelem pogańskiego Imperium Rzymskiego, w którym działo się mnóstwo złych rzeczy, a chrześcijanie stanowili cel krwawych i nieraz „systemowych” prześladowań”. Tak że ów apostoł, gdyby chciał, znalazłby znacznie więcej powodów, by sprzeciwiać się władzy, niż członkowie grupy The Order, którzy raczej powinni dziękować Bogu, że przyszło im żyć w amerykańskiej demokracji w latach 80.tych XX wieku. W tym czasie bowiem mogli przecież bez przeszkód prowadzić pobożne, chrześcijańskie życie, „o ile to możliwe żyjąc ze wszystkimi w pokoju” (Rzym 12,18), gdyby tylko zechcieli.
Patrząc na ten obraz z perspektywy chrześcijańskiej, jedną z jego głównych zalet jest też to, iż prezentuje walkę ze złem w ramach codziennej pracy stróżów prawa. Agenci FBI zostali ukazani jako obrońcy sprawiedliwości i ładu, stawiający opór siłom nienawiści i chaosu. Taki obraz jest zgodny z przesłaniem ewangelicznym, które zasadniczo potępia bezprawną przemoc, oraz niesprawiedliwą dyskryminację bliźnich. Bohaterowie filmu wykazują cnoty takie jak odwaga, wytrwałość i dążenie do prawdy, co może stanowić inspirację dla widzów i skłonić ich do refleksji nad własnymi postawami wobec zła.
Co istotne, film unika nadmiernej przemocy czy obsceniczności, co czyni go bardziej przystępnym dla widzów ceniących umiar w przedstawianiu trudnych tematów.
Jeśli chodzi o wady tego filmu, to rzuca się tu przede wszystkim w oczy, a raczej w uszy, pokaźna liczba wulgarnego słownictwa. Za pewną wadę można by też uznać brak przeciwwagi dla pokazywania ludzi powołujących się na Pismo św. i chrześcijańskie wartości głównie w negatywnym kontekście. Jednakże w tym przypadku nie jest to aż tak poważny zarzut, gdyż twórcy filmu, opowiadając zasadniczo prawdziwą historię, nie mieli obowiązku dopisywania czy wyszukiwania w niej wątków, które dawałyby szerszy i bardziej przychylny obraz chrześcijan w Idaho.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten film, gdyż jego przesłanie koncentruje się na ukazaniu destrukcyjnej natury nienawiści i pogardy wobec bliźnich, które nieuchronnie prowadzą do przemocy, chaosu i moralnego upadku – zarówno w społeczeństwie, jak i w życiu samych wyznawców takich ideologii. Obraz ten jasno pokazuje, że ideologie oparte na nienawiści i pogardzie dla innych są drogą donikąd. Docenić należy także fakt, że The Order podkreśla znaczenie prawa i sprawiedliwości w walce z takimi zagrożeniami.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Główny egzorcysta Watykanu otrzymuje od papieża kolejne zadanie – ma zbadać w Hiszpanii przypadek opętania kilkuletniego chłopca o imieniu Henry. Demon (czy też demony), które zawładnęły dzieckiem, daje się mocno we znaki nie tylko całej jego rodzinie, ale zagraża (również fizycznie) każdemu, kto znajduje się w starym opactwie. To właśnie miejsce – kościelny budynek, do którego przeprowadziła się matka chłopca wraz z nim i jego nastoletnią siostrą, zdaje się skrywać jakąś mroczną tajemnicę, która przyciąga złe duchy. Dodajmy, że rodzina Henry’ego została już wcześniej mocno doświadczona – ojciec chłopca zginął w tragicznym wypadku (Henry, który był świadkiem tego zdarzenia, od śmierci ojca nie mówi). Matka zaś zdecydowała, pomimo wyraźnej niechęci dzieci do tego pomysłu) o przeprowadzce z USA do Hiszpanii po to, by sprzedać odziedziczony tam po mężu budynek dawnego opactwa. W tej trudnej na różnych poziomach sytuacji pomocą ma być właśnie sławny „egzorcysta papieża”. Zatem po przybyciu na miejsce starszy egzorcysta zabiera się energicznie za zadanie, angażując do pomocy młodego, lokalnego księdza, któremu brak doświadczenia na polu egzorcyzmów …
Tak w skrócie wygląda zawiązanie fabuły w tym filmie. Na początku warto zaznaczyć, że pierwowzór głównego bohatera – o. Gabriele Amorth ( 1925-2016) to oczywiście postać prawdziwa, jednak potraktowana tutaj w dość nonszalancki sposób. Mimo wszystko dla uproszczenia będziemy nazywać głównego bohatera o. Amorthem. Prawdziwy o. Amorth z racji swojej posługi przeżył zapewne niejedną sytuację „jak z horroru”, film zresztą jest inspirowany literaturą tegoż egzorcysty, choć większość pokazanych tu zdarzeń jest zapewne fikcją. Ta fikcyjność może zresztą być dla niektórych widzów (tak jak dla piszącej te słowa) w tym przypadku pewnym rozczarowaniem. Skoro bowiem produkcja ta wykorzystuje, by tak rzec, dane osobowe i tożsamość dość niedawno zmarłego sławnego egzorcysty, to można by się spodziewać, że właśnie po to, aby dać obraz tego, jak w rzeczywistości wygląda posługa katolickiego egzorcysty. Zdaje się bowiem, iż film ten mógłby sporo zyskać, gdyby funkcja egzorcysty watykańskiego została tu ukazana w bardziej realistyczny, mniej komercyjny sposób. Tym bardziej że widowiskowość tego obrazu raczej by na tym nie straciła, gdyż twórcy filmu mogliby bez trudu wykorzystać więcej prawdziwych wspomnień o. Amortha, żeby zbudować „mocne” sceny tego filmu. I w początkowych scenach tej produkcji, wydaje się że mają oni taki zamiar, później jednak produkcja ta skręca mocno w kierunku miksu typowego hollywoodzkiego horroru z komiksem i opowiastką w rodzaju „Kodu Leonarda da Vinci”. Można powiedzieć, że to tylko kwestia gustu, jednakże jest ryzyko, że taka formuła filmu może w oczach części widzów kwestionować powagę egzorcyzmów.
Jak już pewnie Czytelnik domyśla się z tego przydługiego wstępu, choć film ten ogólnie oceniamy pozytywnie, to trzeba też wysunąć wobec niego kilka bardzo poważnych zastrzeżeń. O tym jednak później. Teraz skupmy się na pozytywach. Pierwszym z tychże jest fakt, że postać kościelnego egzorcysty przedstawiona tutaj została w bardzo pozytywnym świetle. To sprawia, iż nawet pomimo komiksowego przerysowania drugiej części filmu, widz może zacząć się zastanawiać (jeśli do tej pory tego nie czynił) nad wagą i potrzebą tego rodzaju posługi we współczesnym świecie. Zaletą portretowania tej postaci jest fakt, że starszy egzorcysta ukazany jest tu nie jako „odklejeniec”, ale mężczyzna mocno stąpający po ziemi, łączący pewność siebie z pokorą, odwagę z rozsądkiem, powagę i odpowiedzialność z dystansem i poczuciem humoru, miłość do bliźnich i empatię z uzasadnionymi wymaganiami i stawianiem granic we właściwych miejscach. Taki rysunek postaci podkreśla fakt, że posługiwanie egzorcyzmami to „nie przelewki”, a poważne zadanie wymagające mocnego charakteru. Wartościowym elementem jest też wprowadzenie postaci młodego lokalnego księdza, który asystuje w przypadku tego konkretnego opętania starszemu egzorcyście. Jest to człowiek, który ma na swoim sumieniu poważnych grzech, ponadto jest trochę panikarzem. Tak że udział w egzorcyzmach staje się dla niego niejako „okazją” do nawrócenia, a nadto budowania charakteru.
Jedną z zalet tego filmu jest wątek, niestety trochę słabo rozwinięty, w którym o. Amorth ma kłopoty z watykańską komisją kierowaną przez sceptycznie nastawionego kardynała, wątpiącego w realność opętań. Zresztą spośród członków owego grona, tylko jeden staje po stronie egzorcysty. Reszta zdaje się uważać jego posługę za nie tylko zbędną, lecz wręcz szkodliwą. Egzorcyzmy to dla tej komisji najwyraźniej coś, co nie przystaje do naszych czasów, jest reliktem dawnych wieków, nie sprzyja ocieplaniu wizerunku Kościoła, a wręcz go ośmiesza. Zresztą, po co egzorcyzmy, skoro osobowego Zła pewnie nie ma, a Szatan to tak naprawdę figura retoryczna, takie straszydło, które miało trzymać dawniej ciemny lud w jakichś moralnych granicach … tak to mniej więcej wygląda z punktu widzenia „oświeconych” kardynałów z tejże komisji. Wielu czytelników pewnie zdaje sobie sprawę, że tego rodzaju postawy nie są aż taką rzadkością wśród „postępowych” duchownych czy teologów. W filmie jednak jest silny promień nadziei, gdyż mimo że to podejście, sądząc z postawy owej komisji, wydaje się już dominować pośród wyższego duchowieństwa, to jednak przedstawiony tu papież (postać prawdopodobnie wzorowana na Janie Pawle II) staje po stronie reprezentowanej przez o. Amortha.
Jedną z głównych zalet tego obrazu jest też to, że, wprost i bez powątpiewania, mówi o takich sprawach wiary jak Trójca Święta, nasze Odkupienie przez Jezusa Chrystusa, spowiedź i żal za grzechy, odpuszczenie win, modlitwa, czy miłość wobec bliźnich (miłość matki jest tutaj nawet określona jako najbardziej podobna do miłości Bożej). Mocno jest tu też ukazana nienawiść Diabła, jaką żywi on wobec Boga i Jego dzieł, a zwłaszcza człowieka, którego pragnie doprowadzić do wiecznego zatracenia, a przynajmniej udręczyć w miarę swoich możliwości.
Na plus można również zaliczyć wzmiankowanie w tej produkcji o możliwych przyczynach opętania, takich jak zwiększenie podatności na nie przez traumatyczne wydarzenia (być może powiązane z utratą wiary), czy słuchanie pewnych rodzajów muzyki. Zaletą jest też wyraźna reklama książek o. Amortha, dzięki czemu pewnie spora liczba widzów sięgnie po literaturę, w której autor opisuje swoje realne doświadczenia w temacie.
Film ten nie jest, niestety, wolny od poważniejszych wad. Jeśli chodzi o bardziej oczywiste mankamenty tego obrazu, to mamy tu sporą ilość wypowiadanych przez demona wulgaryzmów, również o charakterze bluźnierczym bądź obscenicznym, a także kobiecą nagość ukazaną w dość perwersyjny sposób (ciało pokryte krwią). Ktoś mógłby argumentować, że użycie takich środków było niezbędne dla oddania rzeczywistego charakteru i działania złych duchów … Czy aby na pewno? Na kartach Nowego Testamentu nieraz spotykamy sceny, w których albo sam Jezus Chrystus, albo Jego uczniowie wypędzają demony z opętanych, jednak zawsze jest to pokazane w sposób powściągliwy, bez skupiania się na drastycznych szczegółach, bez przytaczania wulgarnego, obscenicznego i bluźnierczego języka, którym prawdopodobnie już wtedy posługiwały się upadłe anioły. Oczywiście nie oczekujemy aż takiej powściągliwości od tego gatunku filmowego, ale pewne większe opanowanie jednak by się tu przydało.
W filmie tym występują jednak jeszcze poważniejsze problemy, które nie do końca dają się jakkolwiek usprawiedliwić konwencją tego obrazu. Pierwszą z nich jest utrwalanie i dalsze propagowanie w tym obrazie czarnej legendy świętej Inkwizycji. Scenariusz tej produkcji nie sili się nawet na żadną próbę oddania sprawiedliwości tej wielowiekowej instytucji Kościoła. Jej powstanie przedstawia jako wynik zwiedzenia papieża przez Szatana, przez co sama Inkwizycja ma się jawić jako diabelskie narzędzie. Takie ukazanie świętej Inkwizycji jest jednakże krzywdzące nie tylko dla niej samej, ale rzuca mocny cień na cały Kościół. Można zresztą odnieść wrażenie, że o historycznej Inkwizycji twórcy tego filmu tak naprawdę nie mają pojęcia, a ich wyobrażenia w tym temacie oparte są na pewnej grze. Przypuszczenie to wzmacnia fakt, iż w filmie użyto niewłaściwego godła hiszpańskiej inkwizycji. Zamiast autentycznego (krzyż, gałąź oliwna i miecz) wykorzystano symbol z gry Dragon Age: Inkwizycja. Pomiędzy obiema produkcjami istnieje też pewne podobieństwo fabularne. Zresztą wątek z konkretną ilością demonów, które spadły w określone miejsca i trzeba je unieszkodliwić jak w grze, też wskazuje, skąd twórcy filmu czerpią swoje inspiracje. Takie pomieszanie prawdziwych postaci czy instytucji Kościoła (vide ks. Amorth, święta Inkwizycja) może wprowadzać w umysłach mniej ostrożnych widzów pewne zamieszanie, typowe zresztą dla filmów, które łączą jakąś prawdę historyczną z fantazją. Chodzi tu o taką zbitkę myślową, w której albo wszystko w takim miszmaszu wydaje się prawdą, albo na odwrót – wszystko bierze się za fantazję twórców.
Innym mocno wątpliwym elementem filmu jest pomysł, aby nieradzący sobie z demonem egzorcysta uciekał się do takich środków jak oferowanie siebie jako ofiarę do opętania w zamian za uwolnienie innych osób, a nawet próba samobójstwa celem zakończenia opętania. W tym miejscu warto też wspomnieć, że w ukazywaniu potęgi osobowego Zła obraz ten być może posuwa się już nazbyt daleko. Film ten bowiem niebezpiecznie zbliża się do granicy, w której zamiast ostrzegać przed Diabłem, epatuje jego mocami. A o ile samo ostrzeganie jest dobre, gdyż wzmaga czujność przed realnym niebezpieczeństwem, o tyle straszenie może odbierać odwagę do przeciwstawiania się Diabłu, tak by to on od nas uciekał (Jk 4:7).
Natomiast dwa z czasem pojawiających się krytycznych uwag wobec przedstawienia postaci głównego bohatera wydają się na wyrost. A mianowicie – pijaństwo i kłamstwo. Wprawdzie starszy egzorcysta nosi tu przy sobie ulubiony trunek alkoholowy, który czasem popija, nie ma jednak w filmie sugestii, aby go nadużywał. Może nieco bardziej wątpliwa jest scena, w której o. Amorth przekonuje chorego psychicznie mężczyznę, który wierzy, że jest opętany, aby „jego Legion” wszedł w owo zwierze. Jednakże wydaje się, że egzorcysta raczej dokonuje tu pewnej pozytywnej manipulacji, posługując się jedynie błędnym przekonaniem chorego, niż jakimś rzeczywistym kłamstwem.
Pomimo jednak tych poważnych zastrzeżeń polecamy ten film ze względu na bardzo pozytywne pokazanie w osobie głównego bohatera posługi zaangażowanych osób duchownych. Nadto doceniamy przypominanie, że demony to byty realne i osobowe, zdolne do opętania człowieka. Przede wszystkim zaś cenimy fakt, że ta hollywoodzka produkcja przypomina, iż ostateczne zwycięstwo nad Szatanem dokonało się na Krzyżu i że imię Jezus jest tym na dźwięk, którego drżą ze strachu nawet najpotężniejsze demony, nawet jeśli mocno „kozaczą”.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Jak wskazuje jednoznacznie polska nazwa filmu, jest to opowieść o Matce naszego Pana Jezusa Chrystusa – Marii z Nazaretu. Fabuła tej produkcji Netflixa koncentruje się na tytułowej bohaterce. Po latach modlitw o dziecko poszczącemu na pustyni Joachimowi ukazuje się anioł Gabriel i obwieszcza, że urodzi mu się córka. W podzięce za cud Joachim i jego żona Anna poświęcają tę wyproszoną córkę na służbę Bogu w Świątyni Jerozolimskiej. Odbudowa tejże świątyni przez Heroda Wielkiego jest zresztą jednym z ważnych wątków filmu, który spina klamrą losy Marii z historią coraz bardziej paranoicznego i niepewnego swej władzy Heroda. Kiedy dziewczynka trochę podrasta, Joachim i Anna wypełniają bowiem obietnicę złożoną Bogu i przyprowadzają córkę do Świątyni, gdzie kształci się i pełni służbę aż do wieku nastoletniego. Podczas prania ubrań w strumieniu spotyka Józefa. Młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i prosi Joachima i Annę o jej rękę. Po zaręczynach Maryi ukazuje się archanioł Gabriel i objawia jej, że jest wybrana przez Boga, by jako dziewicza matka urodzić długo wyczekiwanego przez naród żydowski Mesjasza. Kiedy arcykapłani dowiadują się o ciąży Maryi, wyrzucają ją ze świątyni nie dając wiary jej słowom …
Omawianie filmu zacznijmy od tego, że określanie go mianem biblijnego jest może nieco na wyrost. W większym bowiem stopniu niż na samym Piśmie świętym oparty jest on na wczesnochrześcijańskich apokryfach, przez co sam jest niejako filmowym apokryfem. To że jest to obraz apokryficzny, samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem, gdyż przypomnijmy, że terminem apokryf określa się zwykle księgi wczesnochrześcijańskie o tematyce biblijnej, które z różnych względów nie zostały uznane za natchnione przez Ducha Świętego i jako takie nie weszły do kanonu Biblii. To „odrzucenie” nie musiało się jednak wiązać z żadną herezją, mogło wynikać np. z wątpliwego pochodzenia danego tekstu (brak pewności, że dany tekst pochodzi od apostoła lub ucznia Jezusa), czy też z tego, że dane pismo zawiera elementy fantastyczne. Zatem użycie apokryfów w sztuce filmowej można uznać za rzecz dopuszczalną i zrozumiałą ze względu na potrzebę wypełnienia fabuły. Tym bardziej że omawiana produkcja Netflixa jest długa, a zapisanych w Biblii słów prawdziwej Maryi na tyle niewiele, iż nie dałoby się na nich samych zbudować dialogów dłuższego scenariusza.
Pozostaje jednak pytanie o podejście twórców do tego, co o samej Matce Jezusa mówi Biblia. Czy ten „materiał” potraktowali oni z należytym szacunkiem i starannością? Otóż chyba nie do końca. Można by się bowiem spodziewać, że skoro słów samej Maryi zapisanych w Piśmie świętym jest niezbyt wiele, to zostały one docenione jak rzadkie perły. Niestety tak nie jest, twórcy filmu zdecydowali bowiem, że Magnificat Maryi jest w całości zbyt długie dla dwugodzinnego filmu. Pewną wątpliwość mogą też już budzić słowa otwierające film, kiedy główna bohaterka mówi: „Wybrano mnie, żebym przyniosła światu dar. Największy dar w jego dziejach. Myślicie, że znacie moją historię. Wierzcie mi – nie znacie”. Takie stwierdzenie może sugerować, że historia pokazana w filmie jest pełniejsza, czy wręcz istotniejsza niż ukazana w Piśmie św.. Nadto stwierdzenie, iż nie znamy dziejów Marii, nie jest prawdą, na tyle bowiem, na ile nam jest to potrzebne, znamy je dzięki Słowu Bożemu. A bardziej rozwlekła i wydumana opowieść wcale nie oznacza lepszej i pełniejszej historii.
Z tradycyjnie katolickiego punktu widzenia razi też przedstawienie w filmie porodu Matki Bożej jako ciężkiego, czyli typowego, na skutek grzechu pierworodnego, choć Maria jako wolna od grzechu pierworodnego i zgodnie z powszechnym nauczaniem Kościoła nie cierpiała bólów porodowych. Razić też może romantyzowanie związku Maryi i Józefa, gdyż takie bardziej namiętne uczucie wskazywałoby też na chęć podjęcia typowego pożycia małżeńskiego przez tę parę (choć gwoli ścisłości nie musi, gdyż decyzję o życiu w celibacie mogli oni podjąć później). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na historycznie niedorzeczną scenę tańca Józefa i Maryi w parze. Takie pląsy nie były praktykowane przez starożytnych Żydów, mężczyźni i kobiety oczywiście tańczyli, ale osobno. Ten zaś typ tańca, który pojawił się dopiero w średniowiecznej Europie, byłby zapewne nie do przyjęcia na żydowskim weselu. Co do obrazu samej Marii, to momentami niepokoi jej przedstawienie, w którym zdaje się przez otoczenie traktowana jako osoba obdarzona od urodzenia jakąś szczególną mocą, niczym postać nadludzka z popkultury.
Pewien niepokój może też budzić sposób zobrazowania archanioła Gabriela, który ma na rękach, coś, co od razu przywodzi na myśl tatuaże. Jest to tym bardziej dziwaczne, że postać z tatuażami raczej nie wzbudziłaby zaufania pobożnej żydowskiej dziewczyny, gdyż tatuaże były wyraźnie zakazane przez Prawo Mojżeszowe. Raczej można by się więc spodziewać, iż Maria mogłaby tak „przyozdobionej” postaci nie rozpoznać jako Bożego posłańca.
Twórcy filmu wprowadzają też na siłę pewne wątki, niestety kosztem spójności przekazu biblijnego, zbaczając jakby od logicznej kolejności zdarzeń ukazanej w Ewangeliach. Widać to przykładowo w budowaniu wątku z odrzuceniem Marii przez społeczność jako rzekomej cudzołożnicy. I niby teoretycznie coś takiego mogło mieć miejsce, jednak ciąg zdarzeń opisanych w Biblii zdaje się wskazywać na to, że Bóg zatroszczył się, aby właśnie do czegoś takiego nie doszło. W filmie natomiast brakuje sceny, w której Józef, idąc za słowem anioła wziąłby do siebie brzemienną Marię, chroniąc ją przed ewentualnym skandalem.
Przejdźmy jednak wreszcie do pozytywów tej produkcji, jako że, mimo poważnych wątpliwości, uznajemy ją za dobrą. Za jedną z zalet tego filmu można zatem uznać zachowanie zgodnego z tradycją biblijną i przekazami historycznymi obrazu Heroda Wielkiego. Z jednej strony bowiem oddana jest temu władcy sprawiedliwość jako „królowi rzeczy” – temu, który z rozmachem godnym Salomona wznosi w Judei piękne i pożyteczne budowle (uświetnia też i przebudowuje II Świątynię), z drugiej strony pokazuje się tutaj jego okrucieństwo i bezwzględność wobec ludzi. Dlaczego jest to istotna zaleta w przedstawianiu tej historii? Otóż charakter i typowy sposób działania Heroda czynią tym bardziej zrozumiałą rzeź niewiniątek w Betlejem. Twórcy filmu, korzystając wiele z żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, pokazali dość dobrze, co kierowało królem. Otóż Herod Wielki przez swoich poddanych uważany był właściwie za uzurpatora i praktycznie nie-Żyda. Był on ledwie „wżeniony” w dynastię Machabejską, a o związkach z rodem Dawida nawet nie było mowy. W dodatku znany był ze swego paranoicznego i krwiożerczego lęku przed utratą władzy. To wszystko jest pokazane w filmie, dzięki czemu widz będzie mógł łatwo zrozumieć, dlaczego Herod nie potrafił zignorować wieści o narodzinach w Betlejem króla żydowskiego z rodu Dawida. A jako że wiarygodność rzezi dzieci w Betlejem jest często kwestionowana, to przejrzyste ukazanie okoliczności tego zdarzenia w filmie jest pożyteczną rzeczą.
Najważniejszą jednakże z zalet filmu jest to, że zdaje się być nakręcony z dobrymi intencjami. Prawdopodobnym celem jego twórców jest przybliżanie postaci Maryi, uhonorowanie jej i stawianie jako wzoru. Stąd mocno podkreślane są tu takie cechy głównej bohaterki jak oddanie Bogu, wielka wiara i zaufanie w Jego plany, odwaga, miłosierdzie, pracowitość, skromność, czystość czy pogodne usposobienie. Twórcy filmu podkreślają też rolę Marii w historii Zbawienia oraz trud, jako musiała ponieść, decydując się odpowiedzieć Bogu „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). Mocną stroną filmu jest też „rozsianie” w działaniach innych postaci nawiązań do dorosłych lat Jezusa (np. post ojca Marii na pustyni). Docenić też można przedstawianie cudów i rzeczy nadprzyrodzonych w sposób budujący wiarę, mocne ukazywanie walki duchowej oraz działania szatana w świecie, jasne rozgraniczanie dobra i zła oraz sług Boga, od tych którzy wybierają bunt przeciw Stwórcy. Podsumowując, jest to film, który ma za cel budować wiarę chrześcijańską i ma też taki potencjał mimo poważnych zastrzeżeń. Dlatego też polecamy tę produkcję, jednakże raczej osobom dorosłym, tym bardziej że jest w niej kilka scen, które mogą być dla dzieci zbyt drastyczne.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film nakręcony na motywach powieści autorstwa Jana Brzechwy o tym samym tytule. W uwspółcześnionej wersji tej opowieści główną bohaterką jest 12-letnia Ada Niezgódka, która mieszka z matką w Nowym Jorku. Jak się dowiadujemy, ojciec dziewczynki, podróżnik i marzyciel, zaginął wiele lat temu. Matka Ady wciąż poszukuje męża, przez co dziewczynka czuje się w pewien sposób przez nią zaniedbywana. Nastolatka stara się „chodzić mocno po ziemi”, gdyż wyobraźnię i wszelkie „bujanie w obłokach” uważa za przyczynę swoich rodzinnych problemów. Tym bardziej jest zaskoczona wizytą bajkowego posłańca – szpaka Mateusza, który przynosi jej zaproszenie do bajkowej Akademii pana Kleksa …
Zanim przejdziemy do zasadniczego omówienia filmu, warto może przypomnieć, że serwis KulturaDobra zasadniczo nie zajmuje się oceną produkcji pod kątem artystycznym, a przygląda się im pod kątem przekazywanych widzowi idei czy wartości (oczywiście z perspektywy chrześcijańskiej). Zatem nie będę się tu rozwodzić chociażby nad brakiem przekonującej intrygi czy papierowością postaci. Wspominam jednak o tym, ponieważ film jest dość długi i może dorosłych widzów znudzić. Warto jednak pamiętać, iż jest to film dla dzieci. I dzieciom ma rzeczywiście szanse się spodobać, ponieważ jest, co by o nim nie powiedzieć, wizualnie piękny i baśniowo kolorowy. Dlatego może warto, żeby rodzice trochę się „poświęcili” i obejrzeli ten film ze swoimi pociechami, tym bardziej że chyba nie ma teraz za dużo filmów, które byłyby robione przede wszystkim dla dzieci.
Po tej krótkiej dygresji czas już na właściwe omówienie i ocenę filmu. A zatem produkcja ta jest zasadniczo, choć z pewnymi zastrzeżeniami (o czym mowa później) pozytywna i godna polecenia. Mamy tutaj przede wszystkim dobre przesłanie o tym, że kierowanie się żądzą zemsty nie jest rzeczą dobrą ani dla jednostek, ani tym bardziej dla całych społeczności. Napiętnowane jest też w tej opowieści okrucieństwo oraz zbędna przemoc. Jako pozytywne postawy ukazane są tu też słusznie takie postawy jak dążenie do pojednania i pokoju, okazywanie bliźnim współczucia i empatii, troska o zwierzęta oraz umiejętność dostrzegania dobra nawet w osobach złych czy wrogach. Trzeba też podkreślić, że wątki te nie są podlane sosem pacyfizmu, gdyż uczniowie Akademii przeciwstawiają się też czynnie napastnikom, walcząc w jej obronie. Film uczy też dzieci brania odpowiedzialności za własny los, zachęca do przełamywania lęków, i, rzec można, do życia z odwagą i wyobraźnią. Nie zabrakło również w tym obrazie pozytywnych nawiązań do wartości rodzinnych i przyjaźni.
Niestety ogólną ocenę tego filmu obniżają różne wątki poboczne, o charakterze co najmniej dwuznacznym. Pierwsze, na co warto zwrócić krytyczną uwagę, to pojawiające się w Akademii migawki nawiązujące (w sposób raczej pozytywny) do fałszywych kultów i związanych z nimi praktyk np. poprzez scenę buddyjskiej medytacji. Jak powiedzieliśmy, nie są to jakieś konkretne sceny, a raczej migawki, umieszczone w filmie prawdopodobnie tylko dla zadośćuczynienia politycznej poprawności. Niemniej można powiedzieć, że z takich migawek wynika, iż w Akademii mają miejsce jakieś pogańskie praktyki, i to najprawdopodobniej za zgodą oraz aprobatą Pana Kleksa. A jeśli założymy, iż Akademia jest baśniową fantazją na temat szkoły idealnej, to trudno by taki wzorzec nie zaniepokoił rodziców pragnących wychować swoje dzieci w duchu chrześcijańskim. Zresztą ogólny obraz Akademii, który się nam wyłania z dość słabo zarysowanego scenariusza, jest dość poważnym zarzutem, jaki można postawić temu filmowi. Akademia przywodzi na myśl elitarną niegdyś szkołę, która próbowała się na siłę uwspółcześnić. Widzowie, którzy oglądali film o tym samym tytule z roku 1983 z pewnością zauważą chociażby utratę autorytetu samego pana Kleksa, który pierwotnie był szanowanym profesorem i dyrektorem Akademii, co oczywiście nie wykluczało tego, że cieszył się też wielką sympatią swoich podopiecznych. Pewnym niepokojącym zmianom zdaje się tu też ulegać metoda nauczania – uczniów zachęca się przede wszystkim do opierania się na wyobraźni, jakichś rzekomych wewnętrznych mocach i intuicji. Nie kwestionując potęgi wyobraźni, to wpajanie dzieciom takiego podejścia „na widzimisię” do nauk ścisłych wydaje się co najmniej wątpliwe. Ogólnie nowa Akademia pana Kleksa w pogoni za inkluzywnością zdaje się poświęcać jakość nauczania. Tyle z tego dobrego, że upadek Akademii może zachęcić widza do refleksji nad tym, czy chociażby powrót do niekoedukacyjnych szkół nie wyszedłby jednak na dobre wielu szkołom. Podsumowując ten wątek – promowany wzorzec „szkoły idealnej” zdaje się godzić na obniżanie jakości nauczania, nadmierne skupienie uwagi uczniów na dobrym samopoczuciu kosztem pracy i dyscypliny, nadto kładzie zbytni nacisk na poznawanie rzeczywistości przez środki uzupełniające, takie jak wyobraźnia i intuicja, odsuwając jakby na bok rozumowe poznawanie rzeczywistości i prawdy.
Nie będziemy jednak czynić moralnego zarzutu filmowi z tego, iż w Akademii uczy się magii, ponieważ ma ona tu charakter czysto bajkowy i nie odwołuje się do prawdziwych praktyk okultystycznych, jak ma to miejsce w filmach z serii o Harrym Potterze (choć Akademia zyskała już uszczypliwą nazwę „Polski Hogwart”).
Inne niepokojące wątki filmu to kreowanie Ady na jakiegoś zbawiciela, od którego „wszystko zależy”, niejasne odwołania do jakichś mocy, które drzemią rzekomo w ludziach oraz myśl, że nikt nie rodzi się zły, co jest oczywiście sprzeczne z prawdą wiary o grzechu pierworodnym. Choć to ostatnie sformułowanie wydaje się raczej pewnym skrótem myślowym twórców filmu, niż stwierdzeniem o rzeczywiście heretyckim znaczeniu.
Choć tych błędnych czy co najmniej dwuznacznych rzeczy jest w tym filmie rzeczywiście dużo, to jednak mają one charakter migawkowy. Pojawiają się wprawdzie często, ale też szybko znikają z ekranu, nie przyćmiewając ogólnie pozytywnej jego treści i przesłania. A zatem polecamy tę produkcję, choć z bardzo poważnymi zastrzeżeniami oraz ostrzeżeniem, że być może rodzice będą jednak musieli „prostować” dzieciom pewne wątki po obejrzeniu Akademii.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Będący ateistą, doktor psychiatrii James Martin przyjeżdża do jednego ze stanowych więzień( akcja filmu dzieje się w USA) by zbadać stan zdrowia osadzonego tam seryjnego mordercy. W czasie rozmowy z dr. Martinem ów przestępca deklaruje, iż w rzeczywistości przemawia przez niego demon, który opętał jego ciało. Początkowo Martin nie dowierza tym zapewnieniom, ale znajomość pewnych szczegółów z jego prywatnego życia, które padają z ust badanego przez niego człowieka, zaczynają chwiać tym sceptycyzmem.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film pt. „Złowrogi” może być polecany, a to choćby z tego powodu, iż łączy w sobie poprawną teologię w zakresie prawd tyczących się istnienia szatana oraz jego sposobów szkodzenia ludziom z pewnego rodzaju umiarem w ukazywaniu szczegółów takiej aktywności: nie ma tu np. scen brutalności, seksu, obsceniczności oraz nagości. Co do niektórych innych aspektów owego filmu, którym warto się przyjrzeć zapraszam do obejrzenia poniżej linkowanego materiału, który ostatnio nagrałem na prowadzonym przez siebie kanale „Prawda i Konsekwencja:
Poniżej podaję też linki pod którymi można m.in. zasięgnąć informacji, gdzie aktualnie można obejrzeć film pt. „Złowrogi”:
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/#lista-kin
Mirosław Salwowski
***
/.../
Leave a Comment
Główny bohater filmu to znany hollywoodzki aktor DJ Miller. Ten zakochany w sobie mężczyzna źle znosi porzucenie, zatem, gdy pewnego dnia odchodzi od niego „narzeczona”, swoje smutki zaczyna topić w alkoholu. Agent gwiazdora widząc, jak bardzo zaniedbuje on nie tylko swoje obowiązki, ale też wszelką dbałość o siebie samego, postanawia interweniować. Namawia aktora, aby zrobił sobie przerwę pracy i wypoczął w egzotycznym dla siebie miejscu, a mianowicie w Hiszpanii. DJ Miller daje się nakłonić na ten pomysł, nie spodziewając się, iż stopień egzotyki, którą napotka na miejscu, szybko go przerośnie. Dziwnym trafem bowiem przed ostatnią bramką na lotnisku główny bohater zderza się z lecącym na misję w Afryce doktorem Millerem. W zamieszaniu mężczyźni zamieniają się biletami, po czym trafiają do niewłaściwych samolotów. Po lądowaniu zamiast luksusowych wakacji w Europie gwiazda Hollywood zastaje więc spartańskie warunki chrześcijańskiej misji w Afryce. Taki stan rzeczy nie przypada Millerowi do gustu, tak samo zresztą nie cieszy go z początku towarzystwo misjonarzy, irytuje go zwłaszcza nader sceptyczna wobec jego osoby Sarah …
Film ten posługuje się znanym, choć ostatnio nieco zapomnianym, schematem pozytywnej przemiany bohatera, wyrwanego ze znanego sobie życia i nieoczekiwanie wrzuconego na głęboką wodę trudniejszych okoliczności. Bohater takiej opowieści jest zwykle egoistyczny, zapatrzony w siebie, zainteresowany głównie karierą i pieniędzmi, traktujący innych ludzi z góry (przede wszystkim oczekuje, że będą mu usługiwać, albo się nim zachwycać). Człowiek taki nie wykazuje też pokory wobec Boga ani wdzięczności za wszystko to, czym został obdarzony, ale uważa swoje powodzenie za coś oczywistego, co mu się po prostu należy. Taką osobą jest właśnie DJ Miller. Szybko zmienia się on jednak w zetknięciu z chrześcijańskimi misjonarzami, którzy mają zupełnie inne niż one w życiu priorytety i odmienną postawę wobec bliźnich.
Humorystycznie pokazane przygody głównego bohatera uwypuklają niejako powagę i znaczenie samej pracy chrześcijańskich misjonarzy. Na swój sposób film ten mierzy się też z mitem o tym, jakoby ludom pierwotnym misje nie były potrzebne. Taki właśnie pogląd, iż plemionom pogańskim pomoc, wiedza, a przede wszystkim niesiona przez cywilizację chrześcijańską wiara nie niosą żadnego pożytku (ba, nawet są dla nich szkodliwe) reprezentuje na początku właśnie DJ Miller. Stanowisko to jednak zmienia, kiedy w dramatycznych okolicznościach przekonuje się, iż nie tylko doświadczeni misjonarze, ale nawet on sam jest zaskakująco potrzebny tym ludziom.
Jeśli chodzi o zastrzeżenia wobec filmu, to są tutaj pewne pomniejsze negatywne elementy. Jest tu więc częściowa nagość (męska, bez kontekstu erotycznego) oraz jeden żart odwołujący się do przeciwnych naturze praktyk seksualnych (do współżycia mężczyzny z mężczyzną).
Pomimo jednak tych potknięć film ten jest jak najbardziej godny polecenia, pokazuje bowiem pozytywną przemianę głównego bohatera, zawiera też wątek miłosny pokazany bez nieczystości oraz podkreśla wartość pracy chrześcijańskich misjonarzy. Nie brak tu też zachęty do czytania Biblii oraz modlitwy.
Marzena Salwowska
Ps. Opisany powyżej film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem: https://katoflix.pl/film/przypadkowy-misjonarz
/.../
Leave a Comment
Harold Fry to spokojny starszy pan, który mieszka wraz z żoną w domu z ogródkiem na przedmieściach Devon. Pewnego dnia ten emerytowany mężczyzna otrzymuje list od dawnej przyjaciółki z pracy – Queenie Hennessy. Dowiaduje się z niego, że kobieta ma nowotwór i przebywa w hospicjum. Z początku Harold zamierza wyrazić swoje wsparcie przyjaciółce po prostu w formie listu; jednakże w drodze na pocztę, po części pod wpływem nieznajomej dziewczyny (której historią się inspiruje), podejmuje zaskakującą decyzję. Wyrusza w 600-kilometrową drogę z Devon do Berwick-upon-Tweed (tam znajduje się hospicjum, w którym przebywa Queenie). Pan Fry jest przeświadczony, że, dopóki będzie szedł, jego przyjaciółka nie umrze i że owa „pielgrzymka” ją uzdrowi. Główny bohater realizuje swój zamiar właściwie bez namysłu, z początku nie zawiadamiając nawet żony, bez telefonu komórkowego, mając przy sobie tylko rzeczy, które uważa za niezbędne …
Film ów zasługuje na uwagę i docenienie jako przykład wartościowego „kina drogi”. Mówiąc bardziej precyzyjnie, obraz ten można nawet określić mianem „kina pielgrzymki”, taki bowiem charakter ma piesza wędrówka głównego bohatera. Choć jest to „pielgrzymka świecka” (o czym będzie mowa później), to zawiera w sobie wiele pozytywnych elementów. Mocno wyeksponowana jest tu m.in. idea oczyszczania duszy poprzez celowy, skonkretyzowany wysiłek. Trud podjętej drogi pozwala bowiem bohaterowi wytrąconemu z codziennej rutyny spojrzeć z dystansem na własne życie, zajrzeć w głąb siebie, rozliczyć się z błędami i grzechami z przeszłości, W czasie tej wędrówki Harold mierzy się też ponownie z największą tragedią swojego życia, z którą nie potrafił poradzić sobie przez ostatnich 25 lat, a która to zbudowała mur pomiędzy nim a jego żoną. Na swojej drodze spotyka też innych ludzi, dla których jest inspiracją, którzy często pomagają mu bezinteresownie, lub którym on sam stara się pomóc. Jednym z ważniejszych aspektów tej wędrówki głównego bohatera jest fakt, że powziął ją z miłości bliźniego Pragnie on bowiem dać swojej przyjaciółce nadzieję i siłę do walki z chorobą, a także zadośćuczynić jej za krzywdę, jaką poniosła (z własnego wyboru) z jego powodu przed laty. Mimo smutnych tematów, które dominują w filmie, jest on też mimo wszystko bardzo optymistyczny. Pokazuje bowiem, że również w starszym wieku można i warto coś zmieniać w życiu na lepsze. Obraz ten kończy się wręcz romantycznym „Happy Endem” (jest to na tyle łatwe do przewidzenia, iż nie trzeba chyba przepraszać za spoiler) – Harold odzyskuje miłość żony, która wręcz zakochuje się w nim na nowo. Jego wysiłek podjęty dla bliźniego, przynosi mu więc też nieoczekiwaną osobistą korzyść.
Obok tych głównych pozytywnych wątków, film ten ma jeszcze sporo pomniejszych zalet, z których jako ciekawostkę warto wymienić postać bezpańskiego psa. Zwierzę to przyłącza się jako towarzysz do wędrówki głównego bohatera, idzie z nim większość drogi, a kiedy już wyczuwa, że nie będzie dalej potrzebne, odłącza się od Harolda, by towarzyszyć innej osobie. Jest to o tyle ciekawe, iż choć film nie ma jakiegoś wyraźnego przesłania religijnego, to wątek ten może kojarzyć się z psem towarzyszącym Tobiaszowi Młodszemu w jego długiej pieszej wędrówce (patrz: biblijna Księga Tobiasza). Nadto przywodzi myśl o Bożej Opatrzności, która sprawia, że poddane nam zwierzęta są też nieraz dobrymi i mądrymi towarzyszami w ludzkich trudach.
Mimo ogólnie pozytywnego wydźwięku film ten ma niestety również pewne istotne wady. Po pierwsze jest tutaj w miarę dużo wulgarnej mowy, tzn. nie ma jej więcej niż w przeciętnej współczesnej produkcji filmowej, jednakże jest jej więcej, niż byśmy się tego spodziewali, biorąc pod uwagę spokojny klimat tego obrazu. Najpoważniejszym jednak brakiem tego filmu jest parokrotne podkreślanie faktu, iż główny bohater nie interesuje się wiarą w Boga. Nie znaczy to, iż jest zdeklarowanym ateistą czy krytykiem chrześcijaństwa (raczej jak sam mówi, nie bardzo pojmuje sam koncept wiary w Boga). Ten brak wiary głównego bohatera może być o tyle problematyczny, że podejmuje on wędrówkę, którą trudno nazwać inaczej niż pielgrzymką. Tyle że brak odniesienia do Boga w tego rodzaju przedsięwzięciu daje niemiłe poczucie, że w zlaicyzowanej kulturze kolejna rzecz należąca z natury do sacrum zawłaszczana jest przez profanum. Można by też rzec, że gdyby w jakiś sposób dzięki wędrówce i wyrzeczeniom Harolda jego przyjaciółka zupełnie ozdrowiała, to byłby to też rodzaj świeckiego cudu, dokonany dzięki sile dobrej woli człowieka. W całym filmie zresztą pobrzmiewa coś w rodzaju przesadnego humanistycznego przekonania o tym, że ludzie są dobrzy (przesadnego, gdyż nie uwzględnia ono głębokiego zepsucia natury ludzkiej przez grzech pierworodny). Jest tu też miejscami widoczna bezrefleksyjna pobłażliwość dla ludzkich grzechów. Kiedy np. pewien nieznajomy zwierza się głównemu bohaterowi z tego, że najmuje jakiegoś biednego młodego człowieka do świadczenia usług seksualnych, to można odnieść wrażenie, iż w sumie „to nic takiego”. Ba, z perwersji tego mężczyzny (upodobanie do lizania butów chłopaka) wynika nawet dobro, gdyż litując się nad stanem jego obuwia, mężczyzna ten postanawia za namową Harolda kupić chłopakowi nowe buty. Takie tutaj mamy więc niestety „kwiatki”, czego warto być świadomym, wybierając ten film.
Niemniej, jeśli chodzi o osoby dorosłe, to choć z poważnymi zastrzeżeniami co do jego wątków pobocznych, można polecać ten film jako opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by uczynić coś dobrego dla bliźniego, i niejako przy okazji dla siebie samego.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/niezwykla-wedrowka-harolda-fry
23_10_2021_TUPOHF_DG_28.arw
/.../
Leave a Comment
Film ten został oparty na prawdziwej historii z czasów II wojny światowej, kiedy to jedna z polskich niewiast (Irena Gut – w jej roli Sophie Nélisse) ukrywała grupę Żydów w piwnicach posiadłości, której to władanie zostało oddane w ręce starszego już wiekiem niemieckiego oficera (Eduarda Rügemera – grany tu przez Dougraya Scotta). W pewnym momencie Rügemer odkrywa, iż w należącym do niego domu znajdują się Żydzi. Początkowo jest zdruzgotany przez tę wiadomość, potem zaś namawia Irenę do tego, by ta zgodziła się podjąć z nim pozamałżeńskie stosunki seksualne (w zamian za jego współudział w ukrywaniu owych ludzi).
Na płaszczyźnie światopoglądowej oraz moralnej ta kinowa produkcja ma z pewnością swe niemałe zalety, którymi są życzliwe pokazywanie takich tradycyjnych cnót jak odwaga, poświęcenie, miłość bliźniego oraz – szczególnie mocno tu zaakcentowany – szacunek również wobec nienarodzonego życia i związany z tym sprzeciw wobec aborcji. Co więcej, wszystkie z tych dobrych rzeczy w pewien, dość wyraźny sposób, zostały powiązane z chrześcijaństwem (w katolickiej wersji), gdyż główna bohaterka jest w filmie pokazana jako gorliwa katoliczka.
Jakkolwiek byśmy jednak nie pochwalali i nie doceniali wszystkich tych tradycyjnie chrześcijańskich wartości, które zostały wyeksponowane przez twórców tego filmu, nie możemy pominąć milczeniem jednego z jego innych ważnych wątków, który naszym zdaniem zasługuje na wyraźną krytykę. Chodzi oczywiście o pozamałżeńskie akty seksualne, których dopuszczała się Irena Gut po to, by ratować niewinnych ludzi przed grożącą im śmiercią. Otóż wedle tradycyjnego nauczania katolickiego „Dobry cel nie uświęca środków” – mówiąc zaś bardziej precyzyjnie: nie jest moralnie dozwolone czynienie aktów wewnętrznie złych nawet w celu ratowania życia swojego lub swych bliźnich. Wszelkie zaś pozamałżeńskie akty seksualne są właśnie czynami wewnętrznie złymi, a co za tym idzie, nie ma się moralnego prawa ich popełniać nawet w zamiarze ratowania życia niewinnych ludzi. Więcej na tym podobne tematy można przeczytać „klikając” w poniższe linki:
https://salwowski.net/2018/01/27/tradycyjny-absolutyzm-moralny-przeciw-etyce-sytuacyjnej-pytania-i-odpowiedzi/
https://salwowski.net/2024/04/25/czy-irena-gut-postapila-wlasciwie/
Mimo jednak tego powyższego, a bardzo poważnego zastrzeżenia, doceniamy ów film ze względu na inne silnie zarysowane w nim pozytywne wątki.
Mirosław Salwowski
Ps. Grafika została dołączona do powyższego tekstu za witrynami internetowymi: Filmweb.pl, Franciszkanska3.pl
/.../
Leave a Comment
Film ten jest próbą pokazania, jak mogłaby dosłownie wyglądać historia o Synu Marnotrawnym we współczesnych warunkach. Głównym bohaterem jest tu Jake Abraham – młodszy syn zamożnego, amerykańskiego farmera. Ów młody mężczyzna, choć zwykł od dziecka pomagać ojcu na farmie, pracę tę wykonuje niedbale i bez zaangażowania. Kiedy po studiach zajmuje się administrowaniem tego rodzinnego biznesu, to jego działania zdają się stwarzać więcej problemów niż ich rozwiązywać. Postawa Jake’a powoduje nie tylko problemy w firmie, ale też konflikt między nim, a jego bardziej pracowitym i odpowiedzialnym starszym bratem. Główny bohater, który ciągle marzy o ciekawszym i łatwiejszym życiu w wielkim mieście, postanawia te marzenia w końcu zrealizować. W tym celu dopomina się o część spadku należną sobie po śmierci ojca, nie zważając na to że ów przecież jeszcze żyje. Otrzymawszy ten dział majątku, Jake wyjeżdża niezwłocznie do wielkiego miasta, gdzie rzuca się w wir niepewnych inwestycji i podejrzanych znajomości … .
Obraz ten jest jedną z tych nielicznych produkcji, które ze względu na swoją treść i przesłanie (przypomnijmy, iż z zasady nie oceniamy tu walorów artystycznych filmów) zasługują na najwyższą notę. Szczerą i otwartą intencją jego twórców jest z jednej strony przypomnienie przesłania ewangelicznej przypowieści Jezusa Chrystusa, która mówi o miłości, jaką Ojciec żywi do nas grzeszników; z drugiej zaś przestrzeżenie młodych widzów poprzez szereg życiowych wskazówek przed losem syna marnotrawnego. Mamy tu zatem ostrzeżenie przed lekkomyślnością, która skłania młodych ludzi do zbyt pochopnego porzucania stylu życia czy mądrości swoich ojców, na rzecz niepewnych, lecz bardziej kuszących pomysłów. Film ten wręcz wypunktowuje typowe błędy, jakie może popełnić człowiek dopiero szukający własnej życiowej drogi, a mianowicie:
Mylenie nieokreślonych marzeń i fantazji z konkretnym planem realizacji swoich celów.
Nieliczenie się z radami bardziej doświadczonych życiowo, życzliwych osób.
Brak wystarczająco szybkiej korekty błędów, upór w trzymaniu się złej strategii.
Inwestowanie środków, na których stratę bez ryzyka bankructwa nie można sobie pozwolić.
Nazbyt wystawny sposób życia i trwonienie ciężko zarobionych przez poprzednie pokolenie zasobów.
Nadmierne zaufanie do obcych ludzi, chęć dorównania i imponowania nowemu otoczeniu pieniędzmi i hojnością.
Podejmowanie ważnych decyzji pod wpływem używek bądź zmysłowego zauroczenia.
Nadmierne zaufanie w swoje talenty czy wykształcenie.
Odcinanie więzi z rodziną, szybkie i bezrefleksyjne porzucanie wartości, na których się wzrosło.
Można więc powiedzieć, że film dzięki temu, iż koncentruje się głównie na postaci samego syna marnotrawnego, daje widzom pewien przepis, jak nie popełniać tych samych czy podobnych błędów jak on.
Z innych zalet tej produkcji można też wymienić jeszcze chociażby pokazywanie pozytywnego wzorca ojca rodziny, a także społeczności chrześcijańskiej, która troszczy się o siebie nawzajem i pomaga w potrzebie potrzebującym.
Docenić też warto fakt, że film ten nie epatuje przemocą, wulgarną mową, seksem czy obscenicznością, mimo że pewne jego wątki dawałyby ku temu okazję. Przykładowo romans, w który wdaje się Jake z interesowną narzeczoną pewnego podejrzanego typa jest pokazany bardzo powściągliwie. Wprawdzie owa niewiasta jest tu czasem ubrana w nieskromny sposób, jednak to akurat jest ściśle powiązane z jej rolą pazernej kusicielki. Wydaje się więc, że trudno byłoby pokazać ten wątek jakoś inaczej, zresztą kamera nie zatrzymuje się tu dłużej na wdziękach owej aktorki.
Podsumowując, film ten godzien jest polecania widzom w każdym wieku. Szczególnie zaś pożyteczny może być dla tych młodszych, życiowo jeszcze niedoświadczonych.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym adresem internetowym: https://katoflix.pl/film/dalekie-strony
/.../
Leave a Comment
Film ten opowiada o stoczonej podczas II wojny światowej bitwie polskich oddziałów wojskowych ze zgrupowanymi na terenie włoskiego klasztoru Monte Cassino jednostkami niemieckiej i włoskiej armii. Bitwa ta (a raczej seria bitew) była jednym z najkrwawszych i najbardziej niebezpiecznych epizodów owego konfliktu zbrojnego. W tej produkcji historia tej bitwy jest – po części – opowiedziana przez pryzmat losów Jędrka, młodego polskiego chłopca, który trafił do armii gen. Andersa z terenów byłego Związku Sowieckiego jako jedna z tysięcy sierot. Jędrek początkowo sprawia niemało kłopotów wychowawczych i sam jest sceptycznie nastawiony co do sensu prowadzenia bitwy pod Monte Cassino. Ostatecznie jednak wydarzenia z tym związane odcisną na jego życiu trwałe piętno.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film pt. „Czerwone maki” zasługuje na uznanie, gdyż w życzliwy oraz przychylny sposób przedstawia się w nim takie tradycyjne wartości i cnoty jak odwaga, waleczność, lojalność, patriotyzm. Warto też zaznaczyć, że nie ma tam scen seksu, obsceniczności oraz nie eksponuje się nieskromnych strojów: choć jeden z damsko-męskich pocałunków robi wrażenie zbyt zmysłowego (a ponadto jest on pokazany w raczej życzliwym kontekście). W filmie tym oczywiście – ze względu na jego tematykę – jest pokazana przemoc oraz jej drastyczne efekty, jednak mimo wszystko nie odnosi się przy tym wrażenia, by takowe sceny były tam nadmiernie eksponowane. Co do zaś wulgarnej mowy, to i takowa jest tam zawarta, ale i w tym wypadku wydaje się ona umieszczona bardziej ze względu na pokazanie realiów żołnierskiego i wojennego życia, aniżeli w celu szokowania czy epatowania nią widzów. Gwoli jasności, ta nasza uwaga, nie oznacza jednoznacznej pochwały umieszczania wulgaryzmów w filmach, nawet wówczas gdy są one tam wyrazem realizmu, a nie ich propagowaniem: widzimy jednak dość znaczącą różnicę pomiędzy takimi sposobami i kontekstami obecności wulgarnej mowy w produkcjach filmowych.
O ile, trudno jest nam przedstawić jakieś bardziej poważne zastrzeżenia do stricte moralnej i światopoglądowej warstwy tego filmu (może poza pokazaniem w życzliwym świetle zmysłowego pocałunku), to od strony bardziej historycznej film ten jednak zasługuje na wyraźną krytykę. Otóż, choć jego akcja dzieje się w 1944 roku, ukazuje on katolicką Mszę jako odprawioną w rycie „Novus Ordo”, a więc obrzędzie, który został wprowadzony w latach 1969-1970. Trudno określić taki zabieg ze strony twórców bądź co bądź filmu historycznego jako wręcz niedorzeczny i absurdalny. Niżej podpisany nie pisze bynajmniej tych słów z pozycji krytyka Mszy odprawianych w rycie „Novus Ordo” – chodzi mi po prostu o to, że filmy o charakterze historycznym powinny w możliwie najwierniejszy sposób ukazywać realia czasów, którym zostały one poświęcone. Trudno zaś w odniesieniu do tego konkretnego szczegółu mówić o czymś innym niż bardzo rażącym błędzie.
Mirosław Salwowski
/.../