Leave a Comment
Akcja filmu osadzona w realiach lat 80. inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Do miasta Coeur d’Alene w Idaho przybywa doświadczony w walce ze zorganizowaną przestępczością, acz sterany życiem i nie cieszący się już najlepszym zdrowiem agent FBI Terry Husk. Praca z dala od wielkich metropolii ma być dla Huska okazją do pewnego wytchnienia i złapania równowagi. Nie będzie miał jednak ku temu okazji, gdyż zaraz po przybyciu czeka go sprawa morderstwa powiązana z brutalnymi napadami na banki, atakami bombowymi oraz fałszowaniem pieniędzy. Wkrótce okazuje się, że za wszystkimi tymi działaniami stoi grupa białych suprematystów pod wodzą Boba Mathewsa. W trakcie śledztwa Husk (a właściwie najpierw jego młody zastępca) zdaje sobie sprawę, że nie chodzi tu o „zwykłą” zorganizowaną przestępczość. Mathews szykuje bowiem rewolucję, której ostatecznym celem jest obalenie władzy w Waszyngtonie i wprowadzenie nowego porządku w Stanach Zjednoczonych. Sprawa wydaje się tym groźniejsza, że The Order w swoich metodach jak i celach, a nawet samej swojej nazwie wzoruje się, wręcz dosłownie, na niesławnych „Dziennikach Turnera” (więcej o szkodliwości tej książki: https://salwowski.net/2021/10/15/tradycyjny-katolik-promuje-skrajny-rasizm/ oraz https://www.youtube.com/watch?v=MvrUEYy52JQ&t=41s)
„The Order” jest dość ciekawym filmem, na którego odbiór negatywnie wpłynęło jednak łączenie tego obrazu (czy to słusznie, czy nie) z doraźną walką polityczną w USA. A mianowicie część widzów dopatrywała się w jego treści, a także w przesunięciu premiery na rok wyborczy, ataku wymierzonego w Donalda Trumpa. Jako że jednak te domniemania nie mają już większego znaczenia, możemy spojrzeć na ten film jako dzieło, rzec chyba można, ponadczasowe.
Do ponadczasowych treści tego filmu zaliczyć można chociażby ostrzeżenie przed tym, że ideologie mają swoje konsekwencje. Jest on przypomnieniem, iż na podatnej glebie kiełkują nie tylko dobre, ale też złe ziarna. W „The Order” mamy przykład sytuacji, w której ludzie słusznie rozżaleni poczuciem niesprawiedliwej marginalizacji łatwo ulegają różnym zwodzicielom. Takim ideologicznym zwodzicielem jest w filmie pastor „Narodów Aryjskich”. Człowiek ten wraz ze swoimi wiernymi nie waha się z dumą eksponować symboli zbrodniczej III Rzeszy. Łączy on bez wahania elementy chrześcijaństwa z rasistowską ideologią supremacji białych. W kościele pastora autorytetem zdają się cieszyć, wspomniane już, „Dzienniki Turnera” , zwane zresztą nieraz „biblią prawicowego ekstremizmu”. Sam pastor wprawdzie nie dopuszcza się aktów przemocy, a nawet próbuje powstrzymać swojego byłego „ucznia” Mathewsa, jest już jednak za późno, gdyż ziarno zostało dawno zasiane. Jak mówi Biblia: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (Oz 8,7). Dodajmy, że ów pastor poleca Dzienniki do czytania dzieciom, nie bacząc, iż zawierają one ukazane w pozytywnym świetle takie wzorce jak masowe mordowanie bliźnich ze względu na „niewłaściwy” kolor skóry.
Film pokazuje również hipokryzję grupy „The Order” . Jej członkowie bowiem, którzy rzekomo walczą w obronie chrześcijaństwa, nie mają problemu z tym, że ich przywódca żyje, wręcz oficjalnie, jednocześnie z żoną i kochanką; z drugiej strony jeden z „żołnierzy” organizacji udaje, że jest Hiszpanem, będąc w rzeczywistości Meksykaninem. Wynika to stąd, że w organizacji, to nie cudzołóstwo jest prawdziwym grzechem, a bycie przedstawicielem „gorszej rasy”.
Przesłaniem filmu jest także sprzeciw wobec bezprawnej przemocy i nieposzanowania ładu społecznego, którego gwarantem są władze państwowe. Przypomnijmy, co pisze apostoł Paweł w trzynastym rozdziale Listu do Rzymian: „Każdy niech będzie poddany władzom zwierzchnim. Nie ma bowiem władzy, która nie pochodziłaby od Boga, a te, które istnieją, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc sprzeciwia się władzy, sprzeciwia się porządkowi Bożemu”. Nie chodzi tu oczywiście, o czym mówią inne fragmenty Pisma św., o posłuszeństwo jakimś grzesznym nakazom władz. Warto zwrócić uwagę, że św. Paweł mówi te radykalne słowa, będąc obywatelem pogańskiego Imperium Rzymskiego, w którym działo się mnóstwo złych rzeczy, a chrześcijanie stanowili cel krwawych i nieraz „systemowych” prześladowań”. Tak że ów apostoł, gdyby chciał, znalazłby znacznie więcej powodów, by sprzeciwiać się władzy, niż członkowie grupy The Order, którzy raczej powinni dziękować Bogu, że przyszło im żyć w amerykańskiej demokracji w latach 80.tych XX wieku. W tym czasie bowiem mogli przecież bez przeszkód prowadzić pobożne, chrześcijańskie życie, „o ile to możliwe żyjąc ze wszystkimi w pokoju” (Rzym 12,18), gdyby tylko zechcieli.
Patrząc na ten obraz z perspektywy chrześcijańskiej, jedną z jego głównych zalet jest też to, iż prezentuje walkę ze złem w ramach codziennej pracy stróżów prawa. Agenci FBI zostali ukazani jako obrońcy sprawiedliwości i ładu, stawiający opór siłom nienawiści i chaosu. Taki obraz jest zgodny z przesłaniem ewangelicznym, które zasadniczo potępia bezprawną przemoc, oraz niesprawiedliwą dyskryminację bliźnich. Bohaterowie filmu wykazują cnoty takie jak odwaga, wytrwałość i dążenie do prawdy, co może stanowić inspirację dla widzów i skłonić ich do refleksji nad własnymi postawami wobec zła.
Co istotne, film unika nadmiernej przemocy czy obsceniczności, co czyni go bardziej przystępnym dla widzów ceniących umiar w przedstawianiu trudnych tematów.
Jeśli chodzi o wady tego filmu, to rzuca się tu przede wszystkim w oczy, a raczej w uszy, pokaźna liczba wulgarnego słownictwa. Za pewną wadę można by też uznać brak przeciwwagi dla pokazywania ludzi powołujących się na Pismo św. i chrześcijańskie wartości głównie w negatywnym kontekście. Jednakże w tym przypadku nie jest to aż tak poważny zarzut, gdyż twórcy filmu, opowiadając zasadniczo prawdziwą historię, nie mieli obowiązku dopisywania czy wyszukiwania w niej wątków, które dawałyby szerszy i bardziej przychylny obraz chrześcijan w Idaho.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten film, gdyż jego przesłanie koncentruje się na ukazaniu destrukcyjnej natury nienawiści i pogardy wobec bliźnich, które nieuchronnie prowadzą do przemocy, chaosu i moralnego upadku – zarówno w społeczeństwie, jak i w życiu samych wyznawców takich ideologii. Obraz ten jasno pokazuje, że ideologie oparte na nienawiści i pogardzie dla innych są drogą donikąd. Docenić należy także fakt, że The Order podkreśla znaczenie prawa i sprawiedliwości w walce z takimi zagrożeniami.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Jak wskazuje jednoznacznie polska nazwa filmu, jest to opowieść o Matce naszego Pana Jezusa Chrystusa – Marii z Nazaretu. Fabuła tej produkcji Netflixa koncentruje się na tytułowej bohaterce. Po latach modlitw o dziecko poszczącemu na pustyni Joachimowi ukazuje się anioł Gabriel i obwieszcza, że urodzi mu się córka. W podzięce za cud Joachim i jego żona Anna poświęcają tę wyproszoną córkę na służbę Bogu w Świątyni Jerozolimskiej. Odbudowa tejże świątyni przez Heroda Wielkiego jest zresztą jednym z ważnych wątków filmu, który spina klamrą losy Marii z historią coraz bardziej paranoicznego i niepewnego swej władzy Heroda. Kiedy dziewczynka trochę podrasta, Joachim i Anna wypełniają bowiem obietnicę złożoną Bogu i przyprowadzają córkę do Świątyni, gdzie kształci się i pełni służbę aż do wieku nastoletniego. Podczas prania ubrań w strumieniu spotyka Józefa. Młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i prosi Joachima i Annę o jej rękę. Po zaręczynach Maryi ukazuje się archanioł Gabriel i objawia jej, że jest wybrana przez Boga, by jako dziewicza matka urodzić długo wyczekiwanego przez naród żydowski Mesjasza. Kiedy arcykapłani dowiadują się o ciąży Maryi, wyrzucają ją ze świątyni nie dając wiary jej słowom …
Omawianie filmu zacznijmy od tego, że określanie go mianem biblijnego jest może nieco na wyrost. W większym bowiem stopniu niż na samym Piśmie świętym oparty jest on na wczesnochrześcijańskich apokryfach, przez co sam jest niejako filmowym apokryfem. To że jest to obraz apokryficzny, samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem, gdyż przypomnijmy, że terminem apokryf określa się zwykle księgi wczesnochrześcijańskie o tematyce biblijnej, które z różnych względów nie zostały uznane za natchnione przez Ducha Świętego i jako takie nie weszły do kanonu Biblii. To „odrzucenie” nie musiało się jednak wiązać z żadną herezją, mogło wynikać np. z wątpliwego pochodzenia danego tekstu (brak pewności, że dany tekst pochodzi od apostoła lub ucznia Jezusa), czy też z tego, że dane pismo zawiera elementy fantastyczne. Zatem użycie apokryfów w sztuce filmowej można uznać za rzecz dopuszczalną i zrozumiałą ze względu na potrzebę wypełnienia fabuły. Tym bardziej że omawiana produkcja Netflixa jest długa, a zapisanych w Biblii słów prawdziwej Maryi na tyle niewiele, iż nie dałoby się na nich samych zbudować dialogów dłuższego scenariusza.
Pozostaje jednak pytanie o podejście twórców do tego, co o samej Matce Jezusa mówi Biblia. Czy ten „materiał” potraktowali oni z należytym szacunkiem i starannością? Otóż chyba nie do końca. Można by się bowiem spodziewać, że skoro słów samej Maryi zapisanych w Piśmie świętym jest niezbyt wiele, to zostały one docenione jak rzadkie perły. Niestety tak nie jest, twórcy filmu zdecydowali bowiem, że Magnificat Maryi jest w całości zbyt długie dla dwugodzinnego filmu. Pewną wątpliwość mogą też już budzić słowa otwierające film, kiedy główna bohaterka mówi: „Wybrano mnie, żebym przyniosła światu dar. Największy dar w jego dziejach. Myślicie, że znacie moją historię. Wierzcie mi – nie znacie”. Takie stwierdzenie może sugerować, że historia pokazana w filmie jest pełniejsza, czy wręcz istotniejsza niż ukazana w Piśmie św.. Nadto stwierdzenie, iż nie znamy dziejów Marii, nie jest prawdą, na tyle bowiem, na ile nam jest to potrzebne, znamy je dzięki Słowu Bożemu. A bardziej rozwlekła i wydumana opowieść wcale nie oznacza lepszej i pełniejszej historii.
Z tradycyjnie katolickiego punktu widzenia razi też przedstawienie w filmie porodu Matki Bożej jako ciężkiego, czyli typowego, na skutek grzechu pierworodnego, choć Maria jako wolna od grzechu pierworodnego i zgodnie z powszechnym nauczaniem Kościoła nie cierpiała bólów porodowych. Razić też może romantyzowanie związku Maryi i Józefa, gdyż takie bardziej namiętne uczucie wskazywałoby też na chęć podjęcia typowego pożycia małżeńskiego przez tę parę (choć gwoli ścisłości nie musi, gdyż decyzję o życiu w celibacie mogli oni podjąć później). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na historycznie niedorzeczną scenę tańca Józefa i Maryi w parze. Takie pląsy nie były praktykowane przez starożytnych Żydów, mężczyźni i kobiety oczywiście tańczyli, ale osobno. Ten zaś typ tańca, który pojawił się dopiero w średniowiecznej Europie, byłby zapewne nie do przyjęcia na żydowskim weselu. Co do obrazu samej Marii, to momentami niepokoi jej przedstawienie, w którym zdaje się przez otoczenie traktowana jako osoba obdarzona od urodzenia jakąś szczególną mocą, niczym postać nadludzka z popkultury.
Pewien niepokój może też budzić sposób zobrazowania archanioła Gabriela, który ma na rękach, coś, co od razu przywodzi na myśl tatuaże. Jest to tym bardziej dziwaczne, że postać z tatuażami raczej nie wzbudziłaby zaufania pobożnej żydowskiej dziewczyny, gdyż tatuaże były wyraźnie zakazane przez Prawo Mojżeszowe. Raczej można by się więc spodziewać, iż Maria mogłaby tak „przyozdobionej” postaci nie rozpoznać jako Bożego posłańca.
Twórcy filmu wprowadzają też na siłę pewne wątki, niestety kosztem spójności przekazu biblijnego, zbaczając jakby od logicznej kolejności zdarzeń ukazanej w Ewangeliach. Widać to przykładowo w budowaniu wątku z odrzuceniem Marii przez społeczność jako rzekomej cudzołożnicy. I niby teoretycznie coś takiego mogło mieć miejsce, jednak ciąg zdarzeń opisanych w Biblii zdaje się wskazywać na to, że Bóg zatroszczył się, aby właśnie do czegoś takiego nie doszło. W filmie natomiast brakuje sceny, w której Józef, idąc za słowem anioła wziąłby do siebie brzemienną Marię, chroniąc ją przed ewentualnym skandalem.
Przejdźmy jednak wreszcie do pozytywów tej produkcji, jako że, mimo poważnych wątpliwości, uznajemy ją za dobrą. Za jedną z zalet tego filmu można zatem uznać zachowanie zgodnego z tradycją biblijną i przekazami historycznymi obrazu Heroda Wielkiego. Z jednej strony bowiem oddana jest temu władcy sprawiedliwość jako „królowi rzeczy” – temu, który z rozmachem godnym Salomona wznosi w Judei piękne i pożyteczne budowle (uświetnia też i przebudowuje II Świątynię), z drugiej strony pokazuje się tutaj jego okrucieństwo i bezwzględność wobec ludzi. Dlaczego jest to istotna zaleta w przedstawianiu tej historii? Otóż charakter i typowy sposób działania Heroda czynią tym bardziej zrozumiałą rzeź niewiniątek w Betlejem. Twórcy filmu, korzystając wiele z żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, pokazali dość dobrze, co kierowało królem. Otóż Herod Wielki przez swoich poddanych uważany był właściwie za uzurpatora i praktycznie nie-Żyda. Był on ledwie „wżeniony” w dynastię Machabejską, a o związkach z rodem Dawida nawet nie było mowy. W dodatku znany był ze swego paranoicznego i krwiożerczego lęku przed utratą władzy. To wszystko jest pokazane w filmie, dzięki czemu widz będzie mógł łatwo zrozumieć, dlaczego Herod nie potrafił zignorować wieści o narodzinach w Betlejem króla żydowskiego z rodu Dawida. A jako że wiarygodność rzezi dzieci w Betlejem jest często kwestionowana, to przejrzyste ukazanie okoliczności tego zdarzenia w filmie jest pożyteczną rzeczą.
Najważniejszą jednakże z zalet filmu jest to, że zdaje się być nakręcony z dobrymi intencjami. Prawdopodobnym celem jego twórców jest przybliżanie postaci Maryi, uhonorowanie jej i stawianie jako wzoru. Stąd mocno podkreślane są tu takie cechy głównej bohaterki jak oddanie Bogu, wielka wiara i zaufanie w Jego plany, odwaga, miłosierdzie, pracowitość, skromność, czystość czy pogodne usposobienie. Twórcy filmu podkreślają też rolę Marii w historii Zbawienia oraz trud, jako musiała ponieść, decydując się odpowiedzieć Bogu „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). Mocną stroną filmu jest też „rozsianie” w działaniach innych postaci nawiązań do dorosłych lat Jezusa (np. post ojca Marii na pustyni). Docenić też można przedstawianie cudów i rzeczy nadprzyrodzonych w sposób budujący wiarę, mocne ukazywanie walki duchowej oraz działania szatana w świecie, jasne rozgraniczanie dobra i zła oraz sług Boga, od tych którzy wybierają bunt przeciw Stwórcy. Podsumowując, jest to film, który ma za cel budować wiarę chrześcijańską i ma też taki potencjał mimo poważnych zastrzeżeń. Dlatego też polecamy tę produkcję, jednakże raczej osobom dorosłym, tym bardziej że jest w niej kilka scen, które mogą być dla dzieci zbyt drastyczne.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Będący ateistą, doktor psychiatrii James Martin przyjeżdża do jednego ze stanowych więzień( akcja filmu dzieje się w USA) by zbadać stan zdrowia osadzonego tam seryjnego mordercy. W czasie rozmowy z dr. Martinem ów przestępca deklaruje, iż w rzeczywistości przemawia przez niego demon, który opętał jego ciało. Początkowo Martin nie dowierza tym zapewnieniom, ale znajomość pewnych szczegółów z jego prywatnego życia, które padają z ust badanego przez niego człowieka, zaczynają chwiać tym sceptycyzmem.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film pt. „Złowrogi” może być polecany, a to choćby z tego powodu, iż łączy w sobie poprawną teologię w zakresie prawd tyczących się istnienia szatana oraz jego sposobów szkodzenia ludziom z pewnego rodzaju umiarem w ukazywaniu szczegółów takiej aktywności: nie ma tu np. scen brutalności, seksu, obsceniczności oraz nagości. Co do niektórych innych aspektów owego filmu, którym warto się przyjrzeć zapraszam do obejrzenia poniżej linkowanego materiału, który ostatnio nagrałem na prowadzonym przez siebie kanale „Prawda i Konsekwencja:
Poniżej podaję też linki pod którymi można m.in. zasięgnąć informacji, gdzie aktualnie można obejrzeć film pt. „Złowrogi”:
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/#lista-kin
Mirosław Salwowski
***
/.../
Leave a Comment
Harold Fry to spokojny starszy pan, który mieszka wraz z żoną w domu z ogródkiem na przedmieściach Devon. Pewnego dnia ten emerytowany mężczyzna otrzymuje list od dawnej przyjaciółki z pracy – Queenie Hennessy. Dowiaduje się z niego, że kobieta ma nowotwór i przebywa w hospicjum. Z początku Harold zamierza wyrazić swoje wsparcie przyjaciółce po prostu w formie listu; jednakże w drodze na pocztę, po części pod wpływem nieznajomej dziewczyny (której historią się inspiruje), podejmuje zaskakującą decyzję. Wyrusza w 600-kilometrową drogę z Devon do Berwick-upon-Tweed (tam znajduje się hospicjum, w którym przebywa Queenie). Pan Fry jest przeświadczony, że, dopóki będzie szedł, jego przyjaciółka nie umrze i że owa „pielgrzymka” ją uzdrowi. Główny bohater realizuje swój zamiar właściwie bez namysłu, z początku nie zawiadamiając nawet żony, bez telefonu komórkowego, mając przy sobie tylko rzeczy, które uważa za niezbędne …
Film ów zasługuje na uwagę i docenienie jako przykład wartościowego „kina drogi”. Mówiąc bardziej precyzyjnie, obraz ten można nawet określić mianem „kina pielgrzymki”, taki bowiem charakter ma piesza wędrówka głównego bohatera. Choć jest to „pielgrzymka świecka” (o czym będzie mowa później), to zawiera w sobie wiele pozytywnych elementów. Mocno wyeksponowana jest tu m.in. idea oczyszczania duszy poprzez celowy, skonkretyzowany wysiłek. Trud podjętej drogi pozwala bowiem bohaterowi wytrąconemu z codziennej rutyny spojrzeć z dystansem na własne życie, zajrzeć w głąb siebie, rozliczyć się z błędami i grzechami z przeszłości, W czasie tej wędrówki Harold mierzy się też ponownie z największą tragedią swojego życia, z którą nie potrafił poradzić sobie przez ostatnich 25 lat, a która to zbudowała mur pomiędzy nim a jego żoną. Na swojej drodze spotyka też innych ludzi, dla których jest inspiracją, którzy często pomagają mu bezinteresownie, lub którym on sam stara się pomóc. Jednym z ważniejszych aspektów tej wędrówki głównego bohatera jest fakt, że powziął ją z miłości bliźniego Pragnie on bowiem dać swojej przyjaciółce nadzieję i siłę do walki z chorobą, a także zadośćuczynić jej za krzywdę, jaką poniosła (z własnego wyboru) z jego powodu przed laty. Mimo smutnych tematów, które dominują w filmie, jest on też mimo wszystko bardzo optymistyczny. Pokazuje bowiem, że również w starszym wieku można i warto coś zmieniać w życiu na lepsze. Obraz ten kończy się wręcz romantycznym „Happy Endem” (jest to na tyle łatwe do przewidzenia, iż nie trzeba chyba przepraszać za spoiler) – Harold odzyskuje miłość żony, która wręcz zakochuje się w nim na nowo. Jego wysiłek podjęty dla bliźniego, przynosi mu więc też nieoczekiwaną osobistą korzyść.
Obok tych głównych pozytywnych wątków, film ten ma jeszcze sporo pomniejszych zalet, z których jako ciekawostkę warto wymienić postać bezpańskiego psa. Zwierzę to przyłącza się jako towarzysz do wędrówki głównego bohatera, idzie z nim większość drogi, a kiedy już wyczuwa, że nie będzie dalej potrzebne, odłącza się od Harolda, by towarzyszyć innej osobie. Jest to o tyle ciekawe, iż choć film nie ma jakiegoś wyraźnego przesłania religijnego, to wątek ten może kojarzyć się z psem towarzyszącym Tobiaszowi Młodszemu w jego długiej pieszej wędrówce (patrz: biblijna Księga Tobiasza). Nadto przywodzi myśl o Bożej Opatrzności, która sprawia, że poddane nam zwierzęta są też nieraz dobrymi i mądrymi towarzyszami w ludzkich trudach.
Mimo ogólnie pozytywnego wydźwięku film ten ma niestety również pewne istotne wady. Po pierwsze jest tutaj w miarę dużo wulgarnej mowy, tzn. nie ma jej więcej niż w przeciętnej współczesnej produkcji filmowej, jednakże jest jej więcej, niż byśmy się tego spodziewali, biorąc pod uwagę spokojny klimat tego obrazu. Najpoważniejszym jednak brakiem tego filmu jest parokrotne podkreślanie faktu, iż główny bohater nie interesuje się wiarą w Boga. Nie znaczy to, iż jest zdeklarowanym ateistą czy krytykiem chrześcijaństwa (raczej jak sam mówi, nie bardzo pojmuje sam koncept wiary w Boga). Ten brak wiary głównego bohatera może być o tyle problematyczny, że podejmuje on wędrówkę, którą trudno nazwać inaczej niż pielgrzymką. Tyle że brak odniesienia do Boga w tego rodzaju przedsięwzięciu daje niemiłe poczucie, że w zlaicyzowanej kulturze kolejna rzecz należąca z natury do sacrum zawłaszczana jest przez profanum. Można by też rzec, że gdyby w jakiś sposób dzięki wędrówce i wyrzeczeniom Harolda jego przyjaciółka zupełnie ozdrowiała, to byłby to też rodzaj świeckiego cudu, dokonany dzięki sile dobrej woli człowieka. W całym filmie zresztą pobrzmiewa coś w rodzaju przesadnego humanistycznego przekonania o tym, że ludzie są dobrzy (przesadnego, gdyż nie uwzględnia ono głębokiego zepsucia natury ludzkiej przez grzech pierworodny). Jest tu też miejscami widoczna bezrefleksyjna pobłażliwość dla ludzkich grzechów. Kiedy np. pewien nieznajomy zwierza się głównemu bohaterowi z tego, że najmuje jakiegoś biednego młodego człowieka do świadczenia usług seksualnych, to można odnieść wrażenie, iż w sumie „to nic takiego”. Ba, z perwersji tego mężczyzny (upodobanie do lizania butów chłopaka) wynika nawet dobro, gdyż litując się nad stanem jego obuwia, mężczyzna ten postanawia za namową Harolda kupić chłopakowi nowe buty. Takie tutaj mamy więc niestety „kwiatki”, czego warto być świadomym, wybierając ten film.
Niemniej, jeśli chodzi o osoby dorosłe, to choć z poważnymi zastrzeżeniami co do jego wątków pobocznych, można polecać ten film jako opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by uczynić coś dobrego dla bliźniego, i niejako przy okazji dla siebie samego.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/niezwykla-wedrowka-harolda-fry
23_10_2021_TUPOHF_DG_28.arw
/.../
Leave a Comment
Film ten jest próbą pokazania, jak mogłaby dosłownie wyglądać historia o Synu Marnotrawnym we współczesnych warunkach. Głównym bohaterem jest tu Jake Abraham – młodszy syn zamożnego, amerykańskiego farmera. Ów młody mężczyzna, choć zwykł od dziecka pomagać ojcu na farmie, pracę tę wykonuje niedbale i bez zaangażowania. Kiedy po studiach zajmuje się administrowaniem tego rodzinnego biznesu, to jego działania zdają się stwarzać więcej problemów niż ich rozwiązywać. Postawa Jake’a powoduje nie tylko problemy w firmie, ale też konflikt między nim, a jego bardziej pracowitym i odpowiedzialnym starszym bratem. Główny bohater, który ciągle marzy o ciekawszym i łatwiejszym życiu w wielkim mieście, postanawia te marzenia w końcu zrealizować. W tym celu dopomina się o część spadku należną sobie po śmierci ojca, nie zważając na to że ów przecież jeszcze żyje. Otrzymawszy ten dział majątku, Jake wyjeżdża niezwłocznie do wielkiego miasta, gdzie rzuca się w wir niepewnych inwestycji i podejrzanych znajomości … .
Obraz ten jest jedną z tych nielicznych produkcji, które ze względu na swoją treść i przesłanie (przypomnijmy, iż z zasady nie oceniamy tu walorów artystycznych filmów) zasługują na najwyższą notę. Szczerą i otwartą intencją jego twórców jest z jednej strony przypomnienie przesłania ewangelicznej przypowieści Jezusa Chrystusa, która mówi o miłości, jaką Ojciec żywi do nas grzeszników; z drugiej zaś przestrzeżenie młodych widzów poprzez szereg życiowych wskazówek przed losem syna marnotrawnego. Mamy tu zatem ostrzeżenie przed lekkomyślnością, która skłania młodych ludzi do zbyt pochopnego porzucania stylu życia czy mądrości swoich ojców, na rzecz niepewnych, lecz bardziej kuszących pomysłów. Film ten wręcz wypunktowuje typowe błędy, jakie może popełnić człowiek dopiero szukający własnej życiowej drogi, a mianowicie:
Mylenie nieokreślonych marzeń i fantazji z konkretnym planem realizacji swoich celów.
Nieliczenie się z radami bardziej doświadczonych życiowo, życzliwych osób.
Brak wystarczająco szybkiej korekty błędów, upór w trzymaniu się złej strategii.
Inwestowanie środków, na których stratę bez ryzyka bankructwa nie można sobie pozwolić.
Nazbyt wystawny sposób życia i trwonienie ciężko zarobionych przez poprzednie pokolenie zasobów.
Nadmierne zaufanie do obcych ludzi, chęć dorównania i imponowania nowemu otoczeniu pieniędzmi i hojnością.
Podejmowanie ważnych decyzji pod wpływem używek bądź zmysłowego zauroczenia.
Nadmierne zaufanie w swoje talenty czy wykształcenie.
Odcinanie więzi z rodziną, szybkie i bezrefleksyjne porzucanie wartości, na których się wzrosło.
Można więc powiedzieć, że film dzięki temu, iż koncentruje się głównie na postaci samego syna marnotrawnego, daje widzom pewien przepis, jak nie popełniać tych samych czy podobnych błędów jak on.
Z innych zalet tej produkcji można też wymienić jeszcze chociażby pokazywanie pozytywnego wzorca ojca rodziny, a także społeczności chrześcijańskiej, która troszczy się o siebie nawzajem i pomaga w potrzebie potrzebującym.
Docenić też warto fakt, że film ten nie epatuje przemocą, wulgarną mową, seksem czy obscenicznością, mimo że pewne jego wątki dawałyby ku temu okazję. Przykładowo romans, w który wdaje się Jake z interesowną narzeczoną pewnego podejrzanego typa jest pokazany bardzo powściągliwie. Wprawdzie owa niewiasta jest tu czasem ubrana w nieskromny sposób, jednak to akurat jest ściśle powiązane z jej rolą pazernej kusicielki. Wydaje się więc, że trudno byłoby pokazać ten wątek jakoś inaczej, zresztą kamera nie zatrzymuje się tu dłużej na wdziękach owej aktorki.
Podsumowując, film ten godzien jest polecania widzom w każdym wieku. Szczególnie zaś pożyteczny może być dla tych młodszych, życiowo jeszcze niedoświadczonych.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym adresem internetowym: https://katoflix.pl/film/dalekie-strony
/.../
Leave a Comment
Bohaterem tego serialu jest prywatny detektyw i konsultant policyjny Adrian Monk. Jest to mężczyzna w średnim wieku, który stara się o przywrócenie do czynnej pracy w policji, jednakże nieskutecznie, gdyż stan jego psychiki wyklucza taki powrót. Monk, który chyba już od dzieciństwa zmaga się z różnymi zaburzeniami, przeżył mocne załamanie po tym, jak zamordowana została jego żona Trudy. W codziennym funkcjonowaniu wspomaga detektywa opiekunka – asystentka Sharona (później zastępuje ją Natalie), a także psychiatra (dr Charles Kroger, następnie dr. Neven Bell), z którego usług regularnie korzysta. Dużą część swoich wybitnych zdolności detektyw Monk wykorzystuje pomagając swojemu byłemu przełożonemu kapitanowi Lelandowi Stottlemayerowi w rozwiązywaniu trudniejszych zagadek kryminalnych.
Ta popularna i lubiana, również w Polsce, seria detektywistyczna jest jedną z godniejszych polecenia propozycji w swoim gatunku. To, co ją wyróżnia to w dużej mierze postać samego głównego bohatera – nietypowa i, rzecz można nowatorska (w swoim czasie), dla seriali kryminalnych. W odróżnieniu od stereotypowego detektywa „twardziela” Adrian Monk jest człowiekiem, który może być postrzegany jako słaby. Ma on bowiem wyraźne zaburzenia psychiczne – boi się m.in. dużych wysokości, małych pomieszczeń, bakterii, asymetrii oraz kontaktów z ludźmi. W zasadzie to w codziennym życiu nie jest w stanie nawet sam funkcjonować. Można więc powiedzieć, że serial ten uczy, iż nie warto patrzeć na ludzi przez pryzmat wyłącznie pewnych ograniczeń i że nieraz osoba, która odstaje od społeczeństwa i nawet jest przedmiotem szyderstw, wnosi do niego coś cennego i unikatowego. Seria ta pokazuje też, że pewne nieprzystosowanie społeczne (mowa o naturalnej odmienności, niezwiązanej z jakimś grzesznym stylem życia) może być nawet wartością dodaną, gdyż, choć utrudnia danej osobie codzienne funkcjonowanie, to jednocześnie utrudnia również wchodzenie na drogę konformizmu, obłudy oraz myślenia, które cechuje niedbałość, lenistwo i schematyzm. Paradoksalnie cechy, które ograniczają Monka w pewnych dziedzinach codziennego życia, jednocześnie sprawiają, iż jest on lepszym detektywem i, na przekór swojej alienacji, bardziej użytecznym społecznie człowiekiem. Niektóre z „fobii” głównego bohatera, choć postrzegane przez innych ludzi jako dziwactwa, są całkiem racjonalne, a nadto moralnie właściwsze niż reakcje jego otoczenia. Przykładowo można tu wspomnieć o silnej niechęci detektywa do zbędnej nagości – nie toleruje on chociażby zjawiska naturyzmu czy przedstawiania aktów w sztuce. Wprawdzie takie rzeczy pokazywane są tutaj humorystycznie, jednakże z dużą notą sympatii, w sposób który nie odstręcza widza do takich zachowań ze strony głównego bohatera. Jeśli chodzi zaś o negatywne cechy Monka takie jak egocentryzm czy nieliczenie się z wrażliwością i odczuciami innych ludzi, celowe izolowanie się od bliźnich, to w serialu pokazuje się, jak stopniowo, choć z różnym skutkiem, stara się on je przezwyciężać.
Niewątpliwą zaletą tego serialu jest to, że przełamuje modny przez dekady schemat „niegrzecznego detektywa” – kogoś, kto jest wulgarny, nie stroni od brutalności, a nawet przekraczania prawa, często zagląda do kieliszka i chętnie korzysta z okazji do niezobowiązującego seksu.
Jednym z głównych atutów tej produkcji, jest też kluczowa dla całości kwestia wiernej miłości małżeńskiej. Sprawa zamordowanej żony detektywa jest bowiem tym, co spaja wszystkie sezony serialu, tak iż widz czuje, że całość nie może się zakończyć, nim Adrian Monk nie odkryje, kto zamordował jego Trudy. Zanim jednak zdemaskuje mordercę żony, i sprawiedliwości stanie się zadość, detektyw będzie musiał mierzyć się z wieloletnim poczuciem straty i samotności. Serial ten zresztą ogólnie zdaje się być bardzo prorodzinny. Chyba wszystkie z postaci, które, w zamierzeniu twórców, mają być odbierane przez widzów jako pozytywne, cenią tradycyjnie pojmowane małżeństwo (jako trwały i wierny związek mężczyzny i kobiety). Takich zaś rzeczy jak cudzołóstwo czy nakłanianie do aborcji dopuszczają się wyłącznie negatywni bohaterowie serialu. Bardzo pozytywnie pokazywane jest także w tej produkcji odpowiedzialne rodzicielstwo oraz trudy samotnego wychowywania dzieci (nie z wyboru, a np. wskutek wdowieństwa). Warto również docenić, że w tych tematach serial zdaje się mocno bronić przed wkraczającą już z początkiem nowego millenium falą politycznej poprawności.
Z licznych zalet tego serialu, liczącego sobie 8 sezonów, warto wymienić jeszcze chociażby podkreślanie wartości i dobrego wpływu okazywanej bliźnim cierpliwej i wyrozumiałej przyjaźni, docenianie pracy policji i sądownictwa czy też pokazywanie, iż czasem warto skorzystać z profesjonalnej pomocy w problemach psychicznych. Na pozytywną uwagę zasługuje też fakt, że różnego rodzaju przesądy typu wróżby, voodoo, czary czy kult UFO są tu na ogół pokazywane jako niezbyt mądre i szkodliwe.
Mimo jednak tak wielu pozytywnych rzeczy, które można powiedzieć o tym serialu, trzeba zauważyć, że pojawia się w nim też sporo wątpliwych rzeczy, choć są one niezbyt eksponowane i raczej poboczne. Mocno wątpliwe moralnie jest na przykład okazyjne posługiwanie się kłamstwem przez detektywa Monka i jego asystentki w celu wyprowadzenia w pole podejrzanych. Choć może w mniejszym stopniu niż w innych serialach pojawiają się tu też elementy nieskromności (np. sposób ubierania się pierwszej asystentki Monka, migawki z klubu nocnego z tancerkami na rurze), lekkie zabarwienie lubieżności mają też czasem dialogi. Z innych negatywnych rzeczy w ostatnich odcinkach uderza to, kiedy kapitan Stottlemayer mocno chwali jako dobrą i korzystną rzecz nienawiść Adriana Monka wobec zabójcy Trudy. W toku serialu pojawiają się również pokazywane przychylnie takie rzeczy jak na przykład sugestia, że wspomniany wyżej kapitan (którego pierwsze małżeństwo zostało uznane za nieważne) sypia przed ślubem ze swoją narzeczoną, czy też przy okazji wieczoru kawalerskiego stanowczo stwierdza, iż lepiej, aby jedna osoba wypiła sama 12 piw, niż żeby 12-u mężczyzn wypiło po 1 piwie. W toku serialu pojawiają się niestety tym podobne „kwiatki”, jednakże mają one raczej poboczny charakter, stąd ogólnie pozytywna ocena serialu.
Jeśli chodzi natomiast o sposób ukazywania brutalnych nieraz przestępstw, to mimo iż tematyka serialu dawałaby ku temu liczne sposobności, jest to sposób raczej oszczędny. Raczej trudno byłoby przestraszyć dorosłego widza, czy nawet starsze dziecko, pokazywanymi tu scenami.
Podsumowując, mimo pewnych wątpliwych elementów oraz z zastrzeżeniem, że ocenie poddana została ze względu na długość serialu większość, lecz nie wszystkie odcinki, polecamy tę serię jako opowieść, łączącą w sobie serdeczny i mądry smutek z ciepłym poczuciem humoru, życzliwym wobec ludzi.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film przedstawia ostatnie dni z życia niezwykle otyłego nauczyciela literatury o imieniu Charlie. Mimo swojego krytycznego stanu stara się on żyć codziennym życiem, jednocześnie próbując przed śmiercią nawiązać relację z niemal dorosłą córką, z którą nie miał kontaktu prawie od dekady. Ze względu na problemy z poruszaniem się Charlie od lat nie wychodzi z domu, a zajęcia ze studentami prowadzi wyłącznie zdalnie, z wyłączoną kamerą, tak aby nie pokazywać publicznie swojego stanu. W codziennym funkcjonowaniu mężczyznę wspiera przyjaciółka – pielęgniarka, która jednocześnie dba o jego zdrowie i stara się namówić go do podjęcia leczenia w szpitalu. Charlie jednak nie chce się na to zgodzić, gdyż swoje duże oszczędności (jest nieubezpieczony) woli zachować dla córki. Mężczyzna próbuje zjednać sobie nastolatkę pieniędzmi i pomocą w pisaniu zadań z angielskiego, gdyż jej stosunek do niego jest wręcz wrogi. Dziewczyna nie chce wybaczyć ojcu, że 9 lat wcześniej porzucił on rodzinę dla młodego kochanka, zostawiając ją z nieradząca sobie i coraz częściej zaglądającą do kieliszka matką. Poza złośliwą i okrutną nastolatką oraz nadopiekuńczą przyjaciółką-pielęgniarką Charliego w domu pojawia się też jeszcze młody misjonarz, który stara się głosić głównemu bohaterowi Ewangelię. I to właściwie są wszystkie ważne postaci dramatu, gdyż obraz ten zdecydowanie bardziej przypomina sztukę teatralną niż produkcję filmową – zachowując kameralność, czy nawet niemal całkowicie idealną klasyczną jedność miejsca, czasu i akcji.
„Wieloryb”, choć ma swoje mocniejsze strony (o czym później), jest niestety produkcją o zabarwieniu zdecydowanie antychrześcijańskim i ateistycznym. Wyraźnie wspierane jest tu też jawne życie w grzechu sodomii – główny bohater porzuca swoją żonę dla innego mężczyzny, z którym przez dłuższy czas żyje w cudzołożnym związku, a po śmierci kochanka masturbuje się zaś przy oglądaniu „gejowskiego porno” (scena, w której główny bohater ogląda w takich celach film pornograficzny, jest przerwana wejściem gościa, dzięki czemu jest dość krótka, a sam obraz widziany jest z pewnego oddalenia, co łagodzi trochę jego obsceniczność). Owe grzeszne aktywności pokazywane są w tej produkcji albo bardzo pozytywnie (relacja z kochankiem), albo neutralnie (pornografia). Film ten mocno wpisuje się też w nurt humanizmu świeckiego, który wszelkich źródeł dobra, prawdy czy moralności szuka w samym człowieku i jego dążeniu do szczęścia. Obraz ten jednak nie ogranicza się do przypisywania zbytniej pozycji człowiekowi, ale też stara się wyeliminować jego „konkurencję” czyli Boga. Mówiąc ogólnie, film ten usiłuje przedstawić Boga jako „ideę” nie tylko zbędną, ale wręcz szkodliwą. Obraz ten narzuca widzowi narrację, że ludzie bez religii radziliby sobie lepiej, łatwiej dogadywaliby się między sobą, byliby lepsi dla siebie nawzajem i bardziej szczęśliwi. Ostrze krytyki jest tutaj skierowane zwłaszcza wobec Boga w rozumieniu chrześcijańskim – cytowanie Biblii jest w tym filmie zawsze pokazywane jako argument niezbyt mądry, można powiedzieć, że ukazywane jest wręcz prześmiewczo. Sam zresztą wątek młodego misjonarza wydaje się wprowadzony głównie w takim celu – ośmieszania posługiwania się Słowem Bożym i troski o zbawienie bliźnich poprzez ewangelizację. Ktoś mógłby powiedzieć, że ta niechęć odnosi się tylko do jakichś marginalnych kościołów amerykańskich, o specyficznym charakterze; jednakże całość filmu wskazuje, że ogólnie chodzi tu o krytykę chrześcijaństwa i Boga Biblii. Wiara w Stwórcę i chęć przestrzegania Jego nauki zawartej w Piśmie świętym jest też oczywiście ukazywana jako przyczyna wszelkich nieszczęść głównego bohatera oraz jego otoczenia. Schemat jest taki: brak akceptacji dla homoseksualnych praktyk ze strony zboru i wierzącej rodziny doprowadził kochanka Charliego do samobójstwa, przez co ten się załamał, zaczął kompulsywnie przejadać, tyć, chorować i zbliżać do przedwczesnej śmierci. Jako ofiara Boga Biblii pokazywana jest również pielęgniarka – przyjaciółka głównego bohatera, która jednocześnie jest siostrą, zmarłego samobójczą śmiercią, kochanka Charliego. Pośrednimi ofiarami mają także być żona głównego bohatera oraz jego córka. Również młody misjonarz kreowany jest niejako na ofiarę, której czytanie Biblii niejako namieszało w głowie. Dla takiego postawienia sprawy nie ma tu żadnej przeciwwagi, twórcy filmu starają się więc, aby widz po jego obejrzeniu pozostał z takim, a nie innym przekonaniem w kwestiach światopoglądowych.
Na końcu filmu jest też coś w rodzaju fałszywego wniebowstąpienia. Kiedy główny bohater umiera, może się wydawać, iż trafia do nieba. Po bliższym przyjrzeniu się tej scenie wydaje się jednak, że jest to raczej nie niebo, a ostatnia chwila szczęścia na ziemi, tyle że doskonała i niezmącona, którą bohater osiąga przez pojednanie z córką. Nie jest to więc wieczne zbawienie pochodzące od Stwórcy, ale osiągnięcie pełnego szczęścia na koniec życia dzięki ludzkim wysiłkom.
Film ten oczywiście nie jest pozbawiony wyraźnie pozytywnych treści. Mamy w nim zatem mocno uwypuklone takie wartości jak bezinteresowna troska o drugiego człowieka, współczucie czy szacunek i miłość okazywane bliźnim niezależnie od odmiennych przekonań, czy innych międzyludzkich barier. Najważniejszą z zalet tej produkcji jest oczywiście wątek przebaczenia i pojednania, które to pokazywane są jako decyzja, która (wręcz dosłownie) daje siłę do pokonania dystansu między ludźmi. Inną z zalet tego filmu jest również, może nieco zbyt naiwne, lecz jednak ogólnie pozytywne moralnie podejście głównego bohatera do oceniania zachowań innych ludzi. Mianowicie zawsze stara się on w złych czynach i postawach bliźnich, również skierowanych bezpośrednio w niego samego, doszukiwać głębiej ukrytych intencji – lepszych niż na to wskazywałyby pozory. Za cenne uznać też można prorodzinne nastawienie tej historii, w którym ma nawet miejsce pokazanie bardzo negatywnego długofalowego wpływu, jaki łatwo może wywierać rozwód na dziecko. Rzecz można także, iż przez dość odpychające ukazanie obżarstwa i jego skutków, film ten może być zniechęcający do wchodzenia na podobną drogę. Trzeba też docenić, że twórcom tego obrazu udało się zachować równowagę pomiędzy pokazywaniem obżarstwa w rzeczywiście odpychający sposób, ukazujący szpetność owego grzechu, a zachowaniem empatii i szacunku wobec osoby uzależnionej od przejadania się.
Problem w tym, że większość wyżej wymienionych pozytywnych treści, które same w sobie godne byłyby polecenia, pływają w bardzo niestrawnym sosie. Chodzi o to, iż są one prezentowane w ten sposób, aby widz odniósł wrażenie, że wszystko, co dobre w człowieku i wszelkie szlachetne międzyludzkie zachowania zupełnie nie potrzebują łaski Boga, Jego nauki czy jakiegoś natchnienia Stwórcy. Wręcz przeciwnie Bóg (mówiąc ściślej Bóg w rozumieniu chrześcijańskim) jest tu przedstawiany jako szkodliwa idea (a nie prawdziwy Byt), która miesza w międzyludzkich relacjach i nie pozwala człowiekowi na szczęście. Nie będzie więc chyba dla naszych Czytelników zaskoczeniem, gdy powiem, że film ten oceniamy jako wyraźnie zły i nie zachęcamy do jego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film jest dramatyczną opowieścią o obronie polskiego Grodna przed agresją sowiecką w 1939 r. widzianą oczyma 12-letniego żydowskiego chłopca. Leosia, bo tak ma na imię główny bohater, poznajemy krótko przed wybuchem II wojny światowej. Mieszka on z matką – wdową, która zajmuje się krawiectwem i starszym bratem, który zajmuje się głównie działalnością w nielegalnej partii komunistycznej i często jest poszukiwany przez policję. Leon, którego ojciec zamierzał ochrzcić się przed śmiercią (i prawdopodobnie ochrzcić również synów), chodzi do polskiej szkoły, gdzie rywalizuje i jednocześnie przyjaźni się z Tadkiem, a także kocha się w szkolnej koleżance Ewelinie. Póki co największym dramatem chłopca jest to, że z powodu uprzedzeń nauczycieli (i po części uczniów) nie zagra Zbyszka w Krzyżakach oraz nie zostanie przyjęty do polskiego harcerstwa …
Zasadniczo film ten zasługuje na pochwałę ze względu na przewijającą się w ciągu całej akcji myśl, która jest chyba głównym jego przesłaniem: niezależnie od pochodzenia i wpływów kulturowych człowiek i tak sam określa swoją tożsamość i „cywilizacyjną przynależność” poprzez wybory, których dokonuje. Najdosadniej myśl tę obrazuje w filmie scena przeszukania przez policję mieszkania matki Leosia, dzięki której dowiadujemy się, że podczas gdy on sam zaczytuje się w Sienkiewiczu, jego starszy brat jako „lekturę obowiązkową” studiuje Kapitał Marksa. Główny bohater czerpie z lektury Krzyżaków wiele niewątpliwie pozytywnych wzorców. Uczy się z niej bowiem etosu rycerskiego (głównie męstwa oraz zasad honorowej i uczciwej walki, czegoś w rodzaju rycerskiego fair play) i patriotyzmu. Dzięki powieści Sienkiewicza (i zapewne też innym treściom zawartym w programie nauczania ówczesnej polskiej szkoły) Leon zaczyna się wyraźnie interesować chrześcijaństwem, co przejawia nie tylko śpiewaniem Bogurodzicy, której słów zresztą nie do końca rozumie, ale, co więcej, widoczne jest w scenie, kiedy z własnej inicjatywy wchodzi do jednego z kościołów i siada w skupieniu w ławce – widać, że to działanie nie jest podyktowane zwykłą ciekawością, a raczej jest wyrazem duchowych poszukiwań. Z kolei lektura Marksa prowadzi starszego brata Leosia do zaangażowania w ruch komunistyczny, łamania prawa, a wreszcie w obliczu wojny walki po stronie wroga ojczyzny i prawdopodobnie udziału w zbrodniach wojennych dokonywanych przez Armię Sowiecką.
Jednym z głównych pozytywnych punktów filmu jest też podkreślanie niesprawiedliwości gnębienia bliźnich ze względu na pochodzenie etniczne, czy rodzinę bez względu na ich osobistą postawę życiową.
Co do bardziej wątpliwych czy wprost negatywnych punktów filmu, to trzeba tu przede wszystkim powiedzieć o dużej liczbie wulgarnego słownictwa, która pojawia się w drugiej połowie tej produkcji. Na domiar złego mocnymi wulgaryzmami posługuje się też w pewnym momencie 12-letni główny bohater filmu. Pomijając nawet fakt, że może to stanowić bardzo zły przykład dla widzów w podobnym wieku, to warto sobie uzmysłowić, iż rola młodego chłopca grającego głównego bohatera wiązała się z wypowiadaniem słów (prawdopodobnie zwielokrotnionym przez próby), za które w prawdziwym życiu słusznie otrzymałby naganę. Można się również zastanawiać, czy sposób pokazywania przemocy nie jest tutaj zbyt drastyczny, choć jest to po części uzasadnione chęcią pokazania przez twórców filmu bardziej realnego niż wyidealizowanego obrazu wojny. W każdym razie te elementy sprawiają, że produkcja ta z pewnością nie jest stosowna dla dzieci czy osób o słabszych nerwach.
Jeśli chodzi natomiast o ściśle światopoglądowe zastrzeżenia wobec tego obrazu, to trzeba powiedzieć przede wszystkim o bliskim dwuznaczności sposobie mówienia o zjawisku przechodzenia żydów z judaizmu na chrześcijaństwo, wyrażające się w przyjęciu sakramentu chrztu świętego. Z jednej strony film tworzy wrażenie, iż takie decyzje nie były niczym wyjątkowym na polskich Kresach w okresie II RP; z drugiej jako motyw takiego postępowania sugeruje głównie oportunizm. Główny bohater filmu jest tu parokrotnie namawiany do przemyślenia takiego wyboru przez dorosłych Polaków argumentami, iż jako „przechrzta” będzie miał lepiej w życiu, a może nawet łatwiej to życie po prostu zachowa w nadchodzących czasach. Brak w tym obrazie argumentacji, która nie odwoływałaby się do doraźnych korzyści. Nie jest na przykład w ogóle rozwinięty wątek zmarłego ojca Leosia, który zamierzał, lecz nie zdążył ochrzcić siebie i synów. Być może ta decyzja podyktowana była jego osobistym nawróceniem i uznaniem Jezusa Chrystusa za wyczekiwanego przez żydów Mesjasza, ale niestety nie dowiadujemy się o jego motywach. Jedyną dorosłą osobą, która zdaje się trzymać swoich przekonań religijnych nie dla jakichś doczesnych korzyści jest matka Leosia – żydówka. Film ten zdaje się więc w tym aspekcie niżej stawiać chrześcijaństwo niż współczesny judaizm, a przynajmniej można odnieść takie wrażenie.
W filmie tym główny bohater dopuszcza się też pewnych złych rzeczy takich jak kłamstwo czy ostrzeżenie nielegalnie zgromadzonych komunistów (ze względu na swojego brata) przed nalotem policji. Trudno jednak stwierdzić, czy jest to zachowanie tylko relacjonowane, czy pokazywane jako słuszne.
Wydaje się też, że w filmie tym w nadmiernie złym świetle pokazuje się działalność Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR). W obrazie tym widać np., że bojówki narodowców grasują po Grodnie w 1939 roku w wyraźnie widocznych opaskach ONR, otwarcie gnębiąc ludność żydowską. Takie działania wydają się jednak mało prawdopodobne, jako iż organizacja ta została zdelegalizowana pięć lat wcześniej. Chociaż więc ogólny, łagodnie mówiąc, niezbyt życzliwy wobec Żydów stosunek ONR jest tu chyba właściwie pokazany, to już skala i jawność jej działań tej organizacji w roku 1939 wydaje się nieprawdopodobna. Postawę natomiast mniejszości żydowskiej wyraźnie się w tym filmie idealizuje, do tego stopnia, że można by pomyśleć, iż z naprawdę nielicznymi wyjątkami, ludność ta była najbardziej pro-polskim elementem społeczeństwa Kresów. Taka stronniczość zapewne w dużej mierze wynika z dobrych intencji (np. obawy przed podsycaniem antysemityzmu), ale nie służy obiektywnemu ukazywaniu historii.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten wojenny dramat dorosłym widzom.
Marzena Salwowska
PS. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/orleta-grodno-39
/.../
Leave a Comment
Akcja filmu przenosi nas na początek lat 60. XX wieku do amerykańskiego Baltimore. Główna bohaterka tego obrazu Elisa Esposito pracuje w tajnym rządowym centrum badawczym znajdującym się w tym mieście. Elisa jest osobą niemą, mieszka samotnie, przyjaźni się tylko z czarnoskórą koleżanką z pracy Zeldą i homoseksualnym sąsiadem Gilesem, który jest ilustratorem. Panna Esposito sprzątając w jednym z laboratoriów odkrywa przetrzymywane w tym miejscu tajemnicze stworzenie schwytane przez wojsko USA w wodach Amazonki. Jest to humanoidalny płaz brutalnie traktowany przez swojego „opiekuna” – agenta rządowego Stricklanda. Niema Elisa nawiązuje niewerbalne porozumienie z tym stworzeniem i kiedy dowiaduje się, że zapadła decyzja o jego uśmierceniu postanawia temu zapobiec. Planuje wykraść stwora z laboratorium, wciągając w swoją akcję również Zeldę, Gilesa i pewnego pracującego tu jako naukowiec radzieckiego szpiega …
„Kształt wody” określany jest często jako „baśń dla dorosłych”. Określenie to budzi raczej sympatyczne skojarzenia z jakimś rodzajem fantastycznej opowieści – może niezbyt zrozumiałej dla dzieci, acz jednak dość niewinnej i zasadniczo moralnie akceptowalnej. Niestety, w tym przypadku nic bardziej mylnego niż takie skojarzenia. Film ten bowiem obfituje w ewidentnie złe bądź dwuznaczne moralnie treści.
Już sam główny wątek filmu – bynajmniej nie platoniczny, a powiązany z seksualnym współżyciem, romans kobiety z nieokreślonym stworem (po części człekokształtnym, po części przypominający jakąś dziwną rybę, a nawet żabę) może wzbudzać uzasadnione obawy, czy nie chodzi tu o kolejne „poszerzanie granic tolerancji” przez sztukę filmową, tym razem o zoofilię. Na zarzut ten ktoś może powiedzieć, że przecież nawet w bajkach dla dzieci nieraz występują zbliżone wątki, kiedy to jakieś „relacje romantyczne” łączą człowieka np. z syrenką, bestią czy nawet żabą. Jednakże, mimo powierzchownego podobieństwa są tutaj zasadnicze różnice. Jeśli bowiem w takiej bardziej klasycznej baśni dochodzi do związku pary (a konkretnie małżeństwa), to nim jeszcze do tego dojdzie ta z istot, która nie jest człowiekiem (przynajmniej zewnętrznie), przyjmuje w pełni ludzką postać, bądź ją odzyskuje. W „Kształcie wody” natomiast mamy „zwieńczony” pożyciem seksualnym związek człowieka z istotą, która nie tylko z wyglądu, ale też zachowań bardziej jednak przypomina zwierzę niż człowieka. Tak, że raczej niż do baśni, niestety, bardziej przyrównać można ten wątek do innych opowieści o podobnie fantastycznej i perwersyjnej naturze – a mianowicie do pogańskich mitów, w których bogowie nieraz przybierali postać zwierzęcia, by współżyć z istotami ludzkimi (zwykle, choć nie zawsze, z kobietami). Trop ten zresztą być może nie jest jakimś przypadkowym skojarzeniem, gdyż owa płazo-rybo podobna istota, jak mówi jeden z bohaterów filmu, była czczona przez mieszkańców Amazonii jako bóg. Być może więc inspiracją dla pomysłu na taki romans były dla pana del Toro jakieś perwersyjne pogańskie opowieści.
Sam zresztą tytuł filmu, co zresztą potwierdza jego reżyser i zarazem scenarzysta, jest aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie posiadać żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier. Taka interpretacja tytułu, która i tak sama nasuwa się na myśl widzowi po obejrzeniu filmu, znajduje jednoznaczne potwierdzenie w wypowiedziach pana del Toro, co sprawia, iż trudno mieć większe złudzenia odnośnie do tego, jakie jest celowe przesłanie tej produkcji. Otóż sugeruje się tu wyraźnie odbiorcy, że wszystkie rodzaje miłości (czy raczej erotycznej namiętności) są sobie równe i nie muszą przyjmować jakiegoś określonego kształtu (czyli zawierać się w granicach konkretnego porządku moralnego czy prawa naturalnego). Warto też dodać, że poza głównym wątkiem o charakterze para-zoofilskim, mamy tutaj również wątek sąsiada głównej bohaterki, który jako homoseksualista wyraźnie cierpi z tego powodu, iż nie może wystarczająco swobodnie ujawniać swoich homoseksualnych skłonności i żyć w związku sodomickim z jakimś mężczyzną. Dość jasno daje on do zrozumienia, że gdyby społeczeństwo USA wcześniej zaakceptowało zachowania czy relacje o takim charakterze, to byłby pewnie teraz szczęśliwym człowiekiem.
Wątek Gilesa jest bardzo znamienny dla całego filmu. Wpisuje on się bowiem, równie dobrze co romans Elisy ze skrzelastym stworem, w przesłanie całego obrazu, wyrażone przez jego tytuł (będący aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie mieć żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier). Oba, opisane już wątki zapewne mają komunikować plastycznie widzom myśl, iż rzekomo świat, który nie akceptuje w pełni (bez moralnego rozróżniania) wszelkich inności, musi być światem złym. Co więcej, źli do szpiku kości muszą być też ludzie, którzy wszelakich inności nie akceptują. Nieprzypadkowo głównym czarnym charakterem jest tu biały, heteroseksualny mężczyzna, który zarabia na żonę i dzieci; jednocześnie będąc człowiekiem okrutnym i pozbawionym hamulców moralnych w dążeniu do swoich celów, przy okazji też wyjątkowo niemiłym i pogardliwie odnoszącym się do bliźnich o innym kolorze skóry, traktującym wszystkie osoby, które postrzega jako słabsze od siebie, z wyższością i instrumentalnie. Film ten wrzuca niejako do jednego worka różne rodzaje nietolerancji, narzucając widzowi przekonanie, że niechęć do złych moralnie zachowań jest tym samym, co niechęć do neutralnych moralnie cech bliźnich takich jak kolor skóry, płeć czy jakaś niepełnosprawność. Takie zestawienie jest oczywiście nieuprawnione. Twórcom tej produkcji zdaje się zresztą chyba nie mieścić w głowach, że można na przykładnie być rasistą ani osobą uprzedzoną do niepełnosprawnych, a jednocześnie uważać, że pewne grzeszne zachowania w sferze seksualnej powinny spotykać się ze słuszną krytyką. Najdobitniej to przekonanie widać w scenie, kiedy młody mężczyzna w odpowiedzi na zaloty starszego homoseksualisty wyprasza go ze swojego baru; a za chwilę robi to bez zasadnej przyczyny wobec grupki Afroamerykanów. Sugestia filmu jest taka, iż musisz akceptować wszystko, cokolwiek inni określają jako miłość, inaczej jesteś złym człowiekiem, tworzącym złe społeczeństwo.
Poza głównym, demoralizującym przesłaniem „Kształtu wody”, które zawiera się już w samym jego tytule, warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka ewidentnie złych, bądź co najmniej wątpliwych moralnie rzeczy w nim zawartych. Mamy więc w tym filmie dwie sceny, wyraźnie sugerujące, że główna bohaterka masturbuje się regularnie w wannie (później w tej samej wannie umieszcza uwolnionego z laboratorium stwora); a nadto że nie tylko tego nie żałuje, lecz wręcz martwi się, kiedy słyszy (ówczesne doniesienia naukowe), że płatki śniadaniowe mogą jakoś ograniczać chęć dokonywania onanizmu. Jeśli chodzi o wizualne przedstawianie nagości czy seksu, to jest tu parokrotnie ukazana pełna kobieca nagość (w dłuższych ujęciach), wyrazista i połączona z częściową męską nagością scena współżycia pary małżeńskiej, oraz scena, w której aktorka w pełni i w prowokujący sposób obnaża swoją pierś. Co prawda nie ma tutaj pokazanego samego aktu współżycia pomiędzy Elisy z wodnym stworem, ale oczywistym jest dla widza, że do takiego aktu doszło, tym bardziej że główna bohaterka rozmawia o tym pokrótce ze swoją przyjaciółką w pracy. Wielu widzów przyzwyczajonych do bardzo obniżonych współcześnie standardów w tej dziedzinie może uznać, że tych elementów nie ma aż tak wiele, jednakże jak na ten rodzaj filmu – czyli baśń dla dorosłych – jest ich zaskakująco dużo (mimo wszystko przyzwyczajeni jesteśmy, że ów rodzaj produkcji jest bardziej powściągliwy w tej sferze). Film ten zawiera też sporą ilość przemocy i scen, które mogą być dla co wrażliwszych osób trudne w odbiorze. I czasem wydają się one nadmiernie już plastyczne.
Osobną uwagę warto chwilę poświęcić kontekstowi, w jaki cytowane jest tu Pismo święte. Otóż jedyną osobą, która cytuje tę świętą Księgę, a nadto odwołuje się do wiary chrześcijańskiej jest główny czarny charakter filmu. Oczywiście łatwo sobie i w prawdziwym życiu wyobrazić mężczyznę, który z jednej strony odwołuje się do Pisma św. i wiary w Boga, z drugiej jest bezwzględnym okrutnikiem, egoistą, sadystą, człowiekiem pogardzającym osobami słabszymi czy stojącymi niżej w hierarchii społecznej, chętnym zdradzać swoją żonę, a nawet mordercą. Samo więc występowanie takiej postaci nie byłoby jeszcze w filmie niczym złym czy przynajmniej podejrzanym, jednak uzasadnioną obawę co do dobrej woli twórców budzi fakt, że, jak już była mowa, jest to jednocześnie jedyna osoba, która odwołuje się w tym filmie do chrześcijańskiej wiary w Boga. Warto też wspomnieć, że ów czarny charakter z początku szydzi też z amazońskich Indian, którzy czcili jako boga wodnego stwora, by na koniec samemu ową istotę uznać za boga. Nasuwa się tu sama interpretacja, że tą deklaracją uznaje wyższość pogańskich permisywnych bożków nad „opresyjnym Bogiem Biblii- Bogiem starego ładu”. Gwoli jednak sprawiedliwości trzeba jednak zaznaczyć, że jest pewna szansa, iż wątek ów nie ma antychrześcijańskich podtekstów, a jedynie „na to wygląda”, dlatego w rubryce „wątki antychrześcijańskie”, przyjmując łagodniejszą kwalifikację, wpisaliśmy „niewiele”.
Z wątków, które trudno jednoznacznie ocenić, ponieważ są tylko pewnymi tropami, warto może jeszcze wspomnieć o czymś, co akurat samo w sobie jest zupełnie niewinną rzeczą, czyli karmieniu przez główną bohaterkę wodnego stwora gotowanymi na twardo jajkami. Problem jednak w tym, że reżyser i scenarzysta tego filmu Guillermo del Toro znany jest z tego, że chętnie odwołuje się do spuścizny innych filmowców i, co więcej, robi to w sposób bardzo przemyślany. A w kinematografii istnieje pewna zapadająca w pamięć scena, w której to aktor grający szatana (De Niro) zjada ugotowane na twardo jajko jako symbol ludzkiej duszy.
Pewien niesmak może też budzić przesadna anty-amerykańskość tego filmu. Jego twórcy zdają się nie dostrzegać w USA (przynajmniej lat 60-tych ubiegłego wieku) nic dobrego. Przykładowo nawet radzieccy szpiedzy są w nim przedstawieni bardziej pozytywnie niż armia Stanów Zjednoczonych.
Film ten nie jest oczywiście pozbawiony wszelkich zalet. Do takich zaliczyć można potępianie okrucieństwa wobec czujących istot, pogardy wobec osób słabszych czy niżej stojących w społecznej hierarchii (np. pracujących na mniej docenianych i gorzej płatnych stanowiskach), a także mających inny kolor skóry bądź niepełnosprawnych. Warto też docenić fakt, że główną bohaterką tej produkcji, co nie jest zbyt częste w kinematografii, jest osoba niepełnosprawna; a nadto twórcy filmu starają się przybliżyć jej świat widzom. Słuszna jest też krytyka maczyzmu, w rozumieniu przyzwolenia mężczyznom na takie złe zachowania jak nadużywanie siły, instrumentalne i pogardliwe traktowanie innych czy nagabywanie seksualne podwładnych.
Podsumowując: nikogo chyba nie zdziwi, iż filmu tego nie polecamy. Dodajmy, że choć obraz ten otrzymał kilkanaście nominacji do Oscara i zdobył kilka statuetek tejże nagrody, to zdaje się to bardziej wynikiem upchania dużej ilości politycznie poprawnych wątków preferowanych przez Akademię Filmową niż wybitnych walorów artystycznych tej produkcji. Film ten raczej przypomina wytworzoną z milionów cudzych klisz grafikę AI, która jest dość sprawnie połączona w całość i pomyślana tak, aby łatwo trafiać w upodobania typowego odbiorcy. Trudno się w nim jednak doszukać jakiejś oryginalności czy prawdziwej siły wyrazu. A zatem film ten można przyrównać do ryby, która jest nie tylko, że bardzo oścista, ale i nieświeża.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Akcja filmu toczy się głównie w roku 1920 w San Giovanni Rotondo. W tym włoskim miasteczku wciąż żywe pozostają wspomnienia i skutki Wielkiej Wojny. Powojenna bieda zaostrza jeszcze, istniejące już wcześniej, konflikty w obrębie tej niewielkie społeczności. Pomiędzy biednymi a bogatymi narasta wzajemna wrogość. Biedni czują się wyzyskiwani, pogardzani i źle opłacani za swoją ciężką pracę, bogaci boją się (też nie bez racji), że robotnicy zasilający ruch socjalistyczny przyczynią się do rewolucji, która nie tylko zagrozi ich interesom, ale zniszczy cywilizację chrześcijańską we Włoszech. Sytuację zaostrzają jeszcze zbliżające się wybory, które będą starciem dwóch przeciwstawnych obozów. Przelew krwi w tak niewielkiej i zdawałoby się spokojnej miejscowości będzie już tylko kwestią czasu. W takich to okolicznościach, jakby na pewnym uboczu, rozgrywa się historia ojca Pio, który o problemach mieszkańców San Giovanni Rotondo dowiaduje się głównie z konfesjonału. Historia przyszłego świętego poprowadzona jest tu równolegle z „wątkiem społecznym” i symbolicznie splata się z nim, kiedy z jednej strony dochodzi do masakry robotników (idących pod czerwonymi sztandarami) z drugiej ojciec Pio otrzymuje pierwsze stygmaty.
Już na wstępie trzeba powiedzieć, że nie jest to film do wspólnego rodzinnego oglądania – zdecydowanie nie polecamy go jako obraz odpowiedni dla dzieci, nastolatków, czy osób o sympatiach wyraźniej lewicowych.
Zacznijmy więc może od tego, dlaczego film ten mimo iż w pozytywny sposób ukazuje jednego z wielkich świętych Kościoła nie otrzymał od nas wyższej oceny. Po pierwsze ogólne przesłanie tego obrazu bardzo mocno zbliża się do granicy jakiejś pro-lewicowej propagandy. Chodzi mianowicie o to, że w filmie zastosowana została niebezpieczna paralela pomiędzy marksizmem (potocznie pojmowanym) a chrześcijaństwem. Przesłanie tego obrazu można łatwo odebrać w ten sposób – istotą jednego i drugiego jest troska o bliźnich i pomoc im – są to więc dwie równorzędne drogi do tego samego celu. To wrażenie podkreśla fakt, że postaci związane z organizacją marksistowską są tutaj pokazane wyłącznie w pozytywny sposób, mogą więc uchodzić za niewinnie prześladowane. Sama też scena zmasakrowania robotników idących z czerwonymi sztandarami może się jawić jako ofiara tożsama z męczeństwem chrześcijan za wiarę – może nawet konieczna do tego, by ojciec Pio otrzymał stygmaty męki Pana Jezusa Chrystusa. Gdyby to zrównanie ruchów o proweniencji marksistowskiej z chrześcijaństwem było odrobinę bardziej wyraźne, to film otrzymałby już negatywną ocenę na naszym portalu. Jednakże wątek ten osłabiają różne tropy, które sugerują, że niekoniecznie chodzi tu jakąś apologię komunizmu; a raczej po prostu o dowartościowanie „zwykłego” cierpienia prostych ludzi; a także podkreślenie iż gnębienie biednych, czy nawet nie dbanie o ich los jest złem i obrzydliwością. I to nawet większą obrzydliwością, jeśli dopuszczają się tego osoby powołujące się na chrześcijańskie wartości. Za tym, że nie koniecznie chodzi w tym wątku o promocję błędnych ideologii, może przemawiać też fakt, iż robotnicy wstępujący w szeregi partii socjalistycznej zdają się tu niezbyt świadomi ideologii tego ruchu. Raczej wstępują tam kierowani biedą, szukając pomocy i nadziei na dobre zmiany w rodzaju większej społecznej sprawiedliwości, lepszych warunków pracy i płacy, itp. A tak się składa, że z takimi postulatami wychodzi w czasie i miejscu, w którym żyją akurat ruch socjalistyczny. Poza jednym pro-rewolucyjnie nastawionym młodzieńcem (zresztą z klasy wyższej) nawet przywódcy partyjni w San Giovanni Rotondo niezbyt poważnie traktują też marksizm, a także osobę Józefa Stalina.
Jednakże, mimo że „wątek społeczny” jest tu wątkiem najbardziej wątpliwym (o czym wcześniej była mowa), to są w nim zawarte pewne słuszne spostrzeżenia. Taką rzeczą jest chociażby wskazanie na fakt, iż ruchy, nazwijmy je z grubsza, komunistyczne były swego czasu również w Europie atrakcyjne, gdyż odwoływały się do prawdziwej nędzy, rzeczywistego wyzysku i społecznych niesprawiedliwości. Film ten pokazuje obrazowo, że większą winę za powodzenie i rozprzestrzenianie się ideologii marksistowskich mogli ponosić ci, którzy wyzyskiwali robotników, bądź byli na ich los obojętni niż sami robotnicy, którzy często robili to w nieświadomości.
Trzeba jeszcze pokrótce wspomnieć o innych co najmniej wątpliwych elementach tego filmu. Pierwszy z nich to używanie wulgarnej mowy przez aktora odgrywającego rolę ojca Pio. Wulgaryzmy są w nim użyte w sytuacji, gdy filmowy ojciec Pio krzyczy na nieskruszonego grzesznika (który prawdopodobnie jest w istocie diabłem): „Powiedz, że Jezus jest Panem”. Zatem wulgaryzm ten sąsiaduje bezpośredni z najświętszym imieniem Jezus, choć odnosi się do złego ducha. Warto zauważyć, iż nie ma dowodów, by prawdziwy Padre Pio posługiwał się, nawet w podobnych sytuacjach, wulgarną mową. Kolejny wątpliwy element filmu to nadmiernie obrazowe ukazanie kuszenia/nękania św. Pio przez Szatana, który przybiera postać nagiej młodej kobiety. Pokazana jest tu nie tylko wyraźnie sama nagość, ale co więcej postać ta zachowuje się w sposób lubieżny; co może stanowić pewne zagrożenie moralne dla wielu widzów. Zdecydowanie lepiej byłoby, żeby twórcy filmu zachowali większą powściągliwość w pokazywaniu takich kuszeń demonicznych.
Dlaczego zatem pomimo tak wielu wątpliwości film ten otrzymuje – wprawdzie najniższą, lecz jednak – ocenę pozytywną? Otóż mimo wszystko przekazuje on obraz świętości, kształtującej się jakby na polu walki. Widzimy zatem człowieka z krwi i kości, który na tej drodze musi zmagać się nie tylko z własnymi słabościami, ale też tzw. nocą wiary, pokusami, a nawet bezpośrednimi atakami ze strony diabła, wreszcie z niechęcią i niezrozumieniem ze strony otoczenia (także bliskiego). Oczywiście pokazywanie tego rodzaju walki jest wręcz „klasyką” filmów o świętych. Nie mniej trzeba zauważyć, że ten włoski obraz z 2022 czyni to w sposób bardzo przekonujący i udany, co już aż tak częste w kinematografii nie jest. Jest w tym dużo zasługi aktora grającego ojca Pio, któremu udało się wręcz namacalnie przekazać zwłaszcza duchowe cierpienie tegoż świętego. Zdołał on też pokazać gorącą miłość Padre Pio do grzeszników, z której wynikało heroiczne pragnienie przyjęcia na siebie cierpień w intencji ich zbawienia.
Jedną z wyraźniejszych zalet filmu jest też to, iż obok rysu psychologicznego, a także próby pokazania konkretnych okoliczności historycznych, w których żył ojciec Pio, nie zabrakło tu też rzeczy z porządku ponadnaturalnego takich jak cuda dokonywane przez Boga za pośrednictwem tegoż świętego. Nadto rzeczy te pokazywane są w sposób, w którym nie wyczuwa się jakiegoś sceptycyzmu, czy próby ich naturalistycznego tłumaczenia. A jednocześnie sposób pokazywania tych rzeczy daleki jest od jakiegoś sztucznego patosu czy cukierkowatości.
Wreszcie zaletą tej produkcji jest pokazywanie w pozytywnym świetle duszpasterskiej posługi Padre Pio. Jest tu też dość dobitnie widoczne, że miłość, którą ten święty darzył grzeszników, kiedy trzeba potrafiła się też objawić w ostrych reakcjach.
Podsumowując, mimo poważnych zarzutów wobec filmu, które też sprawiają, że polecać go można tylko z pewną ostrożnością dorosłym widzom, doceniamy to, iż jego twórcy zdają się kierować dobrą wolą i chęcią przybliżenia współczesnemu widzowi postaci ojca Pio. Ogólnie rzecz biorąc obraz ten ma też pewien potencjał, by wzbudzać, podtrzymywać, bądź bardziej rozpalać w widzach prawdziwą wiarę.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/ojciec-pio
/.../