Leave a Comment
Ten klasyczny serial emitowany od roku 1968 aż do początku XXI wieku skupia się na tytułowej postaci niepozornego, a jednocześnie charyzmatycznego porucznika Columbo, granego przez Petera Falka. Ten lekko przygarbiony, trochę fajtłapowaty detektyw w pomiętym prochowcu, wiecznie z cygarem w ręku rozwiązuje zagadki kryminalne, wykorzystując swój spryt, spostrzegawczość i niekonwencjonalne metody, a przede wszystkim pewną nieustępliwość w dążeniu do poznania prawdy. Serial wyróżnia się nietypową formułą „odwróconego kryminału” – od początku wiemy, kto jest mordercą, a fabuła skupia się na tym, jak Columbo odkrywa prawdę. Produkcja ta spopularyzowała zresztą ten specyficzny układ fabuły, w którym zwykle już na początku każdego odcinka widzowie dowiadują się, kto jest mordercą, poznają motyw, przygotowania oraz wykonanie zbrodni. Dla widza zagadką pozostaje jednak sposób wykrycia sprawcy i udowodnienia mu winy. W ten sposób całe zainteresowanie odbiorców skupione zostaje na dochodzeniu prowadzonym przez porucznika Columbo, który, jakby intuicyjnie, od razu typuje zabójcę i wiąże go ze zbrodnią. Z początku przestępcy traktują detektywa z lekceważeniem z powodu jego sposobu bycia, trochę niedbałej aparycji i pozornej naiwności przez co tym łatwiej wpadają w intelektualne sidła, które na nich zastawia …
Na początku tej recenzji trzeba zaznaczyć, że dotyczyć będzie ona „zaledwie” 7 pierwszych sezonów serialu (z pominięciem dwóch odcinków specjalnych), a więc emitowanych od 1971 do 1978, gdyż zawartość późniejszych sezonów nie jest znana piszącej te słowa.
Serial ten ma wiele do zaoferowania widzowi, nie tylko pod względem rozrywki, ale też moralnego zbudowania. Produkcja ta bowiem konsekwentnie promuje sprawiedliwość i odpowiedzialność za czyny. Każda zbrodnia w tym serialu, choć początkowo wydaje się „doskonała”, zostaje zdemaskowana dzięki determinacji i inteligencji porucznika. I choć w życiu nieraz bywa inaczej, to serial ten przekazuje, świadomie bądź nie, bardziej transcendentną prawdę, iż zło, nawet jeśli czasowo bezkarne, ostatecznie zostanie ukarane.
Jedną z głównych zalet serialu jest sama postać tytułowego bohatera. Choć porucznik Columbo nie jest wolny od pewnych wad i moralnych niedoskonałości, a nawet jego zachowania można już określić jako grzeszne (o czym później), to dominujące jego cechy kojarzą się silnie z chrześcijańskimi cnotami. Detektyw jest bowiem postacią, która w niecodziennym stopniu odznacza się zaletami takimi jak pokora, pracowitość, rzetelność, cierpliwość oraz wytrwałość. Na uwagę zasługuje też brak przywiązania z jego strony do dóbr materialnych. Jego skromny wygląd i niewielkie wymagania kontrastują często z próżną i arogancką postawą wielu sprawców. Porucznik Columbo jest także wzorem szacunku wobec innych. Nawet w relacjach z przestępcami zachowuje on tę postawę, co odzwierciedla chrześcijańską zasadę miłości bliźniego, niezależnie od jego czynów. W jednej ze scen wyraża on nawet słowami, to co i tak jest widoczne w całym serialu dla widza, stwierdza bowiem, że lubi ludzi, nawet przestępców, jednak nie za to, co zrobili, ale za te dobre rzeczy, które mają w sobie, i za tę cząstkę dobra, która zostaje nawet w najgorszym człowieku. Można się wręcz zastanawiać, czy w tej ogólnie dobrej postawie, nie jest on zanadto naiwny, jak w scenie, kiedy mówi do człowieka, który niedawno co z premedytacją zamordował swoją żonę i kochankę, że jego zdaniem człowiek, który tak śpiewa, nie może być całkiem zły.
Jedną z charakterystycznych cech tego serialu, która wyróżnia go na tle wielu innych jest przeciwstawienie postaci pokornego detektywa pysznym przestępcom. Detektyw Columbo bowiem w swojej pracy ma zazwyczaj do czynienia z bardzo inteligentnymi, wysoko postawionymi w hierarchii społecznej, obdarzonymi też często różnymi talentami, bądź urokiem osobistym sprawcami. Taka charakterystyka typowego mordercy jest zapewne sprzeczna w prawdziwym życiu ze statystykami przestępczości, nie jest to jednak serial dokumentalny czy historyczny, zatem nie musi trzymać się realiów. Ten świadomy wybór antagonistów skromnego porucznika Columbo można śmiało pochwalić jako zręczny sposób na przekazanie biblijnej prawdy, iż pycha kroczy przed upadkiem (patrz: Księga Przysłów 16:18). Przestępcy bowiem, których chwyta Columbo, są zwykle przekonani, że uda im się zaplanować „zbrodnię doskonałą”, a w przypadku, gdy przestępstwo było nieplanowane, to iż uda im się ujść bezkarnie dzięki zaletom swojego intelektu, bądź wykorzystaniu swojej wysokiej pozycji społecznej, władzy i wpływów. Ludzie owi w swojej pysze często również długo lekceważą niepozornego porucznika. Ten z kolei odznacza się pokorą (co nie wyklucza pewności siebie i zdecydowania w działaniu). Wobec podejrzanych nigdy nie pozwala sobie na lekceważenie czy brak szacunku, w dążeniu do poznania prawdy znosi on także nieraz z ich strony kpiny, wywyższanie się czy inne próby pokazania mu „gdzie jego miejsce”. W każdym zatem właściwie odcinku mamy zdarzenie pokory z pychą, i to pokora zawsze wychodzi zwycięsko.
Zaletą filmu jest też, rzec można, niewidzialna, żona głównego bohatera. Pani Columbo bowiem nigdy nie oglądamy na ekranie (co do pewnego momentu może nawet budzić podejrzenia, czy ona rzeczywiście istnieje). Za to często o niej słyszymy z ust głównego bohatera i to zwykle w samych superlatywach. W każdym razie daje nam to obraz udanego małżeństwa, a sama pani Columbo jawi się jako ciepła, lubiąca domowe ognisko, ale zarazem ciekawa świata osoba z wieloma zainteresowaniami, która, zdaniem detektywa, dzięki swojej mądrości, czasem naprowadza go nawet na pewne tropy w śledztwach.
Serial ten, choć pod wieloma względami wartościowy, nie jest też niestety wolny od poważniejszych moralnych wad. Jako pierwszą z tych rzeczy zauważyć można fakt, że porucznik Columbo czasem posługuję się kłamstwem, by wydobyć z podejrzanych prawdę. Choć nie jest to jego główną metodą działania i po uzyskaniu zeznań odwołuje te kłamstwa, to jednak w tej mierze trudno uznać jego postępowanie za właściwy wzorzec.
Zdecydowanie negatywnie ocenić też należy scenę, w której Columbo mówi, że lubi astrologię, horoskopy i tym podobne rzeczy. Na domiar złego bierze się też w owej scenie za chiromancję, próbując odczytać pewne rzeczy z dłoni innego mężczyzny. Jako że pokazywanie, w raczej aprobatywny sposób tego rodzaju rzeczy, może być nawet formą zachęcania do grzechu zabobonów, dlatego zaznaczamy, iż w serialu znajdują się jednak fałszywe doktryny (choć scena ta jest odosobniona).
Pewne zastrzeżenia może również budzić ustawiczne ukazywanie głównego bohatera z cygarem w ręku. Gwoli sprawiedliwości, cygaro jest tutaj jednak bardziej rekwizytem, który podkreśla jego ekscentryczny styl, niż oznaką uzależnienia. Nie widzimy go w sytuacjach, gdzie palenie jest przedstawiane jako konieczność czy nałóg, np. brak scen, w których byłby rozdrażniony z powodu braku dostępu do cygar. W wielu odcinkach Columbo używa też owego przedmiotu jako narzędzia w śledztwie – np. prosi o ogień, by nawiązać rozmowę z podejrzanym, lub zostawia popiół, by zwrócić uwagę na jakiś szczegół. Nadto w czasach, gdy kręcono serial (lata 70. i 80.), palenie było społecznie bardziej akceptowane, a skutki zdrowotne nie były tak szeroko znane i omawiane. Nie mniej są pewne obawy, że tak częste pokazywanie głównego bohatera z cygarem może być dla jakiegoś młodego widza zachęcające do podobnych ryzykownych dla zdrowia zachować.
Poważnym problemem, który pojawia się w serialu, są również pewne sceny nieskromności, pokazane nadto jako coś pozytywnego, a przynajmniej moralnie neutralnego. Chodzi tutaj głównie o sceny tańca brzucha, którym z aprobatą i podziwem przygląda się główny bohater. Nie ma tu wprawdzie „objętościowo” dużo takich elementów i, jak na współczesne czasy nie są one obsceniczne. To, że jednak takie sceny wielu współczesnych widzów może uznać za wręcz niewinne, raczej będzie efektem zepsucia współczesnych seriali, które potrafią epatować odbiorcę scenami z pogranicza pornografii. Lekceważące podejście do takiego problemu można więc tylko podsumować znanym powiedzeniem „Zgorszonego nic nie zgorszy.”
Pewne zastrzeżenia może też budzić sposób pokazania morderstw w serialu. Z jednej strony można go pochwalić za oględność i umiar w ukazywaniu krwawej przemocy, z drugiej ma się wrażenie, że tragedia takich czynów jest tu jednak trochę za mało zarysowana. W serialu morderstwo jest centralnym elementem fabuły, ale często traktowane jest jako zagadka intelektualna, a nie ludzka tragedia, czy naruszenie Bożego ładu. Śmierć ofiary i zło sprawcy służą głównie jako punkt wyjścia dla detektywistycznej gry, co może prowadzić do trywializacji powagi grzechu. Ofiary są w tej produkcji trochę zepchnięte na margines, a ich śmierć nie wywołuje głębszej refleksji u innych bohaterów. Skupienie na sprytnym rozwiązaniu sprawy przez Columbo może też odciągać uwagę od moralnych konsekwencji zła. Z drugiej strony to akurat jest najmniejszy zarzut wobec tego serialu, a raczej pewna wątpliwość, gdyż taka konwencja ma swoje zalety, a każdy z odcinków kończy się tryumfem sprawiedliwości.
Podsumowując, mimo pewnych poważniejszych wad, serial ten polecamy dorosłym widzom, tym bardziej że przetrwał on próbę czasu. Ba, dziś nawet skromny detektyw w tanim samochodzie i znoszonym płaszczu „ogrywający” pysznych i możnych tego świata, jeszcze tylko zyskuje na aktualności.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Ta polsko-brytyjsko-amerykańska produkcja z 2023 roku podejmuje trudny temat Holokaustu w niecodzienny sposób. Film skupia się na życiu Rudolfa Hössa, komendanta obozu Auschwitz oraz jego rodziny. Akcja toczy się w idyllicznym domu z ogrodem tuż miejsca zagłady, co kontrastuje z niewidocznym, ale wyczuwalnym horrorem pobliskiego obozu. Historia pokazuje głównie sielankę rodziny Hössów w tejże komfortowej willi. Obserwujemy zatem ich codzienne rytuały: pikniki, zabawy dzieci, wizyty bliskich … Tło jest jednak niepokojące – zza muru dobiegają odgłosy strzałów, krzyki i szum krematoriów, a dym unosi się w powietrzu. Rodzina zdaje się jednak akceptować pewne takie „niedogodności” jako cenę za spokojne, szczęśliwe życie. Prawdziwą tragedią okazuje się dla nich (zwłaszcza dla pani domu) dopiero wizja wygnania z tego raju, kiedy dowiadują się, że Höss wkrótce zostanie odwołany ze stanowiska komendanta Auschwitz …
Obraz ten jest dziełem prowokującym do refleksji nad naturą zła i jego „banalnością” w warunkach, kiedy to zło jest akceptowalne. Film ten bawiąc się niejako w „Big Brothera w domu nazistów” w subtelny, a jednocześnie mocny sposób pokazuje, jak banalne może być zło, gdy sprawcy mają na swoje zbrodnie pełne poparcie ze strony władzy, a ich „praca” spotyka się z szacunkiem również ze strony ogółu społeczeństwa.
W kontekście tego filmu często mówi się o mechanizmach dehumanizacji i wyparcia. Co do dehumanizacji możemy się w pełni zgodzić (daje się odczuć, że Żydzi już jakiś czas wcześniej stracili w oczach przedstawianych tu Niemców przestali być ludźmi, a przynajmniej bliźnimi). Jeśli chodzi o mechanizm wyparcia, to doszukiwanie się go w zachowaniach głównych bohaterów wydaje się jednak nietrafione. Stosowanie takiego mechanizmu wydaje się niemożliwe nawet w przypadku Pani Höss, która wprawdzie nigdy nie wchodzi na teren obozu, jednak kamera co jakiś czas uświadamia nam, jak blisko murów znajduje się jej willa. Zresztą rozmowy „Królowej Auschwitz” z koleżankami i groźby wobec służby wskazują, iż dobrze wie ona, co tam się dzieje. Zatem oboje małżonkowie mają pełną świadomość tego, co robią, chociaż próbują od tej prawdy oddzielić swoje dzieci. Sami jednak za bardzo tej prawdy nie wypierają, gdyż prawdopodobnie nie widzą ku temu powodów. Zdają się po prostu uważać, że mają do odegrania pozytywną rolę w historii Niemiec – tworzą dla rodaków przestrzeń życiową na Wschodzie, eliminując „szkodliwą rasę”. Państwo Höss są po prostu wyjątkowo praktyczni, „ogarnięci” i zdeterminowani, rzec można, z punktu widzenia swoich mocodawców „właściwi ludzie na właściwym miejscu”. Wszak Rudolf Höss to menadżer, który nie tylko zadba o spełnienie norm, ale wykaże się zaangażowaniem i dużą inicjatywą w prowadzaniu ulepszeń i innowacji do tej machiny śmierci, którą zarządza. Jego małżonka natomiast zadba, żeby po pracy mógł odpoczywać i cieszyć się wychowywaniem nowego pokolenia …
Widzimy zatem, iż zbrodnie popełniane w owym niemieckim obozie koncentracyjnym, w których wielki udział ma też oczywiście ojciec tej „idealnej aryjskiej rodziny”, nawet pomimo wysokiego muru i próby izolowania dzieci od prawdy o Auschwitz, stają się integralną częścią funkcjonowania rodziny. Widzimy chociażby jak pani Höss bez skrępowania dzieli „łupy” zrabowane więźniarkom czy rozmawia o nich z koleżankami w formie „ploteczek”. Znamienna jest też scena, w której kąpiące się dzieci Hössów muszą wyskakiwać w popłochu z wody, gdy ojciec rodziny znajduje w rzece ludzką kość …
Ktoś mógłby zarzucić tej produkcji, że jakoby pokazuje rodzinę Höss w sympatyczny sposób. Nie brak tutaj wszakże takich scen jak ojciec czytający bajki dzieciom, wspólne zabawy i pikniki rodzinne, wspomnienia i marzenia małżonków dotyczące wakacji, czy miłość Hössa do zwierząt i przyrody. Jednakże zarzut tego rodzaju nie jest chyba zbyt zasadny. Po pierwsze dlatego, że pokazanie pewnych autentycznie dobrych cech i zachowań nawet po stronie największych zbrodniarzy w dramacie historycznych jest wręcz kwestią rzetelności i oddania prawdy. Parafrazując nieco słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa – nawet źli ludzie potrafią dawać dobre rzeczy swoim dzieciom (Mateusz 7, 11), cóż więc dziwnego, iż małżonkowie Höss również mogli szczerze troszczyć się o swoje dzieci czy o siebie nawzajem? Po drugie to pokazanie troski o najbliższych, zwierzęta, a nawet rośliny tym bardziej uwypukla okrucieństwo Hössów wobec tych ludzi, których już nie uważali za swoich bliźnich. Zarzut zbytniego ocieplania wizerunku tej nazistowskiej pary nie może się utrzymać, jeśli ogląda się ten film uważnie i w całości. Co i rusz bowiem widzimy, jak spod schludnej powłoki wychodzi z nich brudne, jadowite robactwo. Dowodem czego jest chociażby scena, w której pani Höss niezadowolona ze swej polskiej służącej, mówi do dziewczyny „Mogłabym poprosić męża, żeby rozsypał twoje prochy na polu w Babicach”. Jej małżonek z kolei, dla którego prawdziwym okrucieństwem dokonującym się w Auschwitz jest niedelikatne zrywanie bzów przez strażników, nawet podczas imprezy dla nazistowskich oficjeli fantazjuje o tym, w jaki sposób zagazowałby wszystkich obecnych na sali (Niemców!). Zresztą również małżeństwo Hössów okazuje się tylko z pozoru czyste, gdy zostaje nam pokazane (a ściślej tylko zasugerowane), że Höss zdradza swoją żonę (prawdopodobnie regularnie z prostytutkami).
Nie można też chyba zarzucić filmowi całkowitego pesymizmu. Jest tutaj wszak pokazana wyraźnie dobra, a nawet wymagająca heroizmu postawa polskiej dziewczyny, która z narażeniem życia podrzuca jedzenie dla więźniów Auschwitz. Jako promyk nadziei można widzieć też wątek matki pani Höss, która mimo swojej głębokiej niechęci do Żydów, kiedy dociera do niej, co tak naprawdę dzieje się za murem, wstrząśnięta wyjeżdża, zostawiając córce list. Jest to mocny moralnie punkt filmu, który pokazuje, iż głos sumienia może poruszyć nawet najbardziej „zaczadzoną Ideologią” osobę, o ile jeszcze ma w sobie jakąś gotowość usłyszenia tego głosu. I zdaje się, że owa starsza pani, która nie może znieść przebywania w miejscu, które dla jej córki jest rajem i spełnieniem marzeń (zarówno tych osobistych jak i zbiorowych o „nowej przestrzeni życiowej dla Niemców”) jest poruszona tym głosem. I dlatego wstrząśnięta wyjeżdża, zostawiając córce list, którego treści wprawdzie nie poznamy, ale po reakcji pani Höss domyślamy się, że raczej nie był on tylko zdawkowy.
Jedną z głównych zalet filmu może być zatem to, co z pozoru może się wydawać jego wadą, a mianowicie fakt, że nie pokazuje on masowego mordu w Auschwitz wprost. Robi to natomiast za pomocą dźwięków dobiegających zza murów czy obrazów takich jak popiół z krematoriów przysypujący piękne kwiaty państwa Höss. Dzieło to pokazuje toczącą się za murem tragedię jako układankę, jednak bardzo łatwą do poskładania dla osób, które są wystarczająco blisko.
Jeśli chodzi o zarzuty, jakie można wysunąć wobec tej produkcji, to jest tu pewna ilość scen plażowych, w których widzimy ludzi obojga płci w dość skąpych strojach kąpielowych. Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że kontekst (plażowanie rodzinne, nie na plażach publicznych) oraz sposób pokazywania tych scen raczej wyklucza ich podtekst erotyczny. Pewnym zarzutem wobec filmu może być też to, że zabrakło w tym obrazie ukazania konsekwencji zbrodniczych wyborów dla ich sprawców. Nie widzimy tu żadnej kary dla zbrodniarzy, na przykład sceny powieszenia Hössa. Nie ma nawet napisów końcowych, które by o tym mówiły. Dla kogoś, kto nie znałby historii, mogłoby to dawać wrażenie, że państwo Höss wyszli na swoim udziale w Auschwitz jednak nie najgorzej – spełnili swoje marzenia, żyli sobie wygodnie w willi z ogrodem, itp. Zapewne nie jest to wielkie ryzyko, jeśli założymy, że wszyscy dorośli widzowie zdają sobie sprawę i z tego, czym był Holocaust i z kar, które spotkały przynajmniej część sprawców tego ludobójstwa; niemniej, nie możemy wykluczyć, że film ten jest mniej przejrzysty moralnie dla odbiorców spoza naszego kręgu kulturowego.
Reasumując, film polecamy z podanymi wyżej niewielkimi zastrzeżeniami, z zastrzeżeniem, że jest to obraz dla dorosłych widzów, dla których poruszana tematyka nie jest żadną nowością.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Serial „Dom Dawida” to epicka produkcja, opowiadająca historię tego sławnego (biblijnego) króla. Pierwszy sezon serii przenosi widzów do starożytnego Izraela około 1000 roku p.n.e., ukazując drogę młodego pasterza, którą Opatrzność Boża poprowadzi go na dwór króla Saula. Pierwszy sezon, składający się z ośmiu odcinków, koncentruje się na wczesnych latach życia Dawida, jego namaszczeniu na przyszłego króla oraz romantycznej relacji młodzieńca z jedną z córek Saula. Serial poświęca też sporo miejsca upadającemu domowi Saula, zwłaszcza przyczynom odrzucenia pierwszego króla żydowskiego przez Boga, szaleństwu Saula oraz jego (dość barwnie tu przedstawionej) rodzinie. Kulminacją tego sezonu jest sławetna walka Dawida z Goliatem.
„Dom Dawida” łączy biblijną narrację z elementami dramatycznymi, oferując widzom zarówno widowiskową produkcję, jak i emocjonalną opowieść. W tej recenzji przyjrzymy się bliżej zatem pierwszemu sezonowi owej produkcji, oceniając jego przekaz oraz wierność zdarzeniom zawartym w nieomylnym (również pod względem historycznym) źródle, którym jest oczywiście Biblia. Przyjrzymy się również przydatności tego serialu do wspólnego rodzinnego oglądania.
Zaczniemy od tego ostatniego punktu. Czy serial ten jest stosowny i pożyteczny dla młodszych widzów? Odpowiedź brzmi – tak, choć z pewnymi zastrzeżeniami, o których będzie później. Wątpliwe rzeczy w tej produkcji nie są jednak tak poważne, by nie wystarczyło pewne rodzicielskie sprostowanie, które zresztą ta recenzja ma za zadanie ułatwić. Trzeba również podkreślić, iż rekomendacja serwisu „Kultura Dobra” dotyczy jedynie pierwszego sezonu, gdyż piszącej tej słowa drugi sezon nie jest jeszcze znany … Jakie zatem korzyści mogą z tej produkcji filmowej wynieść młodzi widzowie? Przede wszystkim serial przybliża postać króla Dawida, czyli jednej z najważniejszych postaci Starego Testamentu. Postać ta w Historii Zbawienia nierozerwalnie wiąże się z mającym odziedziczyć tron Dawida na wieki Jezusem Chrystusem. Serial ów dla wielu widzów może stanowić okazję do zainteresowania się historyczną postacią króla Dawida, a przez to i całością Biblii. Barwnie przedstawiona historia Dawida może też być oczywiście punktem wyjścia do rozmów o takich kwestiach jak Historia Zbawienia, odpowiedź na Boże powołanie, konieczność pełnego zaufania i posłuszeństwa Bogu czy wystrzegania się wszelkich zabobonów i pogańskich praktyk jako pochodzących od demonów i wstrętnych Bogu. Serial ten zachęca też do pokory i odwagi w starciu z wrogami Jahwe i własnymi słabościami. Niewątpliwą lekcją dla młodych widzów może być też przedstawienie, jak „dom Saula” upada, gdyż jego głowa, czyli król Saul, nie zachowuje pełnej wierności Bogu i zaczyna bardziej troszczyć się o własną chwałę i przychylność ludu niż spełnianie woli Najwyższego. Serial ten, nie demonizując jednak króla Saula (może on nawet wzbudzać sympatię i współczucie), dobrze i dość subtelnie pokazuje jednocześnie, że odsunięcie pierwszego władcy Izraela nie było bynajmniej okrucieństwem ze strony Boga, a skutkiem postępowania Saula i dobroczynnym środkiem zaradczym. Gdyby bowiem pogubiony król pozostał na tronie, to najprawdopodobniej doprowadziłby do zguby cały naród, a przynajmniej do niewoli bądź zwrócenia się ku bożkom pogańskich sąsiadów. Serial jest pełen tym podobnych lekcji, przedstawionych w barwny i nienachalny, a jednocześnie wyraźny sposób, stąd wydaje się rzeczywiście dobrą opcją dla rodziców poszukujących czegoś do obejrzenia ze swymi dziećmi.
Jedną z niewątpliwych zalet tej produkcji jest też unikanie wulgaryzmów, obsceniczności, a nawet nadmiernego eksponowania przemocy (choć tematyka dawałaby ku temu szerokie pole). Przykuwają też uwagę pięknie śpiewane w języku hebrajskim psalmy oraz fragment z „Pieśni nad Pieśniami”, które jakby przenoszą widza w czas ich tworzenia, a jednocześnie podkreślają ponadczasowość Pisma świętego.
Za największą zaletę tej produkcji, choć może to się wydawać niektórym widzom mało konkretne, można uznać jednak jej ducha. Twórców tego serialu bowiem zdaje się przepełniać żarliwe pragnienie nie tylko ciekawego dla odbiorcy przedstawienia historii biblijnych, ale nadto uczynienia tego w taki sposób, by widz dzięki tym opowieściom, jak najlepiej zrozumiał ich głębszy sens i znaczenie także w całej Historii Zbawienia.
Trzeba też przyznać, że serial ten stoi mocno na gruncie poważnego podejścia do Biblii, jako źródła historycznego. I to jest oczywiście dużą zaletą tej produkcji. Problem jednak pojawia się, kiedy w jednym z głównych wątków nieomylne Słowo Boże zostaje pomieszane z wodą z mniej pewnego źródła. Chodzi tu o jeden z najbardziej tajemniczych wątków całego Pisma świętego, a mianowicie o „sprawę gigantów”. Zdaje się, że sprawa ta została w serialu przedstawiona jednak dość niefortunnie, gdyż jego twórcy trochę się zagalopowali, korzystając z pozabiblijnych źródeł. Serial tak, jak Słowo Boże, nie pozostawia wątpliwości, że nie chodzi tu o jakieś legendarne stwory, a o prawdziwe postaci z krwi i kości, charakteryzujące się wyjątkowym wzrostem (Goliat wg Starego Testamentu mierzył około 280 cm), siłą oraz brutalnością, dzikością i okrucieństwem. I to jest raczej prostsza część tej historii – olbrzymi żyli kiedyś na ziemi, byli niebezpieczni, a ich „niedobitki” sprzymierzyły się z wrogami Izraela. Bardziej zawikłaną sprawą jest kwestia ich pochodzenia. Chodzi o to, że Biblia nazywa ich potomkami „córek ludzkich” i „synów bożych” (Rdz 6,1-4). Stąd jedną z interpretacji tego fragmentu może być, że owi olbrzymi pochodzili od ludzkich kobiet i aniołów (upadłych), gdyż aniołowie bywają w Biblii nazywani ”synami bożymi”. Na pierwszy rzut oka ta teoria może się wielu widzom wydawać „podejrzana”, gdyż anioły są, jak wiemy, bytami czysto duchowymi, nie posiadają ciał, a w związku z tym zdają się też pozbawione możliwości płodzenia potomstwa. Takie wyjaśnienie pochodzenia olbrzymów nie zostało jednak ani oficjalnie potępione, ani uznane w doktrynie Kościoła Katolickiego, a stosunek Ojców Kościoła do tego zagadnienia był mocno podzielony. Zwolennikami dosłownej interpretacji tego fragmentu byli chociażby św. Justyn Męczennik, św. Klemens Aleksandryjski czy św. Ireneusz. Inni z kolei ojcowie Kościoła odrzucali ideę związków aniołów z ludźmi. Św. Augustyn w Państwie Bożym (XV,23) argumentował, że „synowie Boży” to potomkowie Seta (linia sprawiedliwych), a „córki ludzkie” to potomkinie Kaina (linia grzeszników). Uważał, że tekst nie opisuje nadprzyrodzonych związków, lecz ludzkie relacje. Podobne stanowisko zajmował św. Jan Chryzostom, który w Homiliach na Księgę Rodzaju (22,2) interpretował ten fragment jako metaforę dotyczącą mieszanych małżeństw między różnymi grupami. Sprawa ta zostaje w doktrynie Kościoła katolickiego otwarta po dziś dzień, zatem twórcy filmu mieli prawo przedstawić ją tak, a nie inaczej, czyli wybierając najbardziej literalne podejście do pochodzenia olbrzymów, ukazując ich jako potomstwo zrodzone ze związków ludzkich kobiet i upadłych aniołów. Jeśli można więc coś im zarzucić w tym punkcie, to może jedynie nieco zbyt zmysłową wizję upadłego anioła (jest ukazany jako dobrze zbudowany mężczyzna ze skrzydłami i z obnażonym torsem). Niestety w pewnym momencie wątek ten rozwija się w kierunku pewnej dwuznaczności. I wynika to właśnie, ze wspomnianego wcześniej pomieszania Pisma św. ze źródłem pozabiblijnym. Pojawia się tu bowiem nieortodoksyjna wzmianka, o tym jakoby upadli aniołowie (już po upadku) zostali przez Boga zesłani na ziemię po to, aby opiekować się ludźmi. To dziwaczne zdanie słyszymy jednak z ust matki gigantów, która ogólnie jest tu postacią negatywną, nadto próbującą skłonić ludzi do oddawania czci jej synom. Nadto ona sama mówi, że nie wiadomo, czy to prawda, czy mit. Pomysł ten został niewątpliwie zaczerpnięty z powstałej w III w. przed Chrystusem Księgi Henocha. Trzeba jednak przypomnieć, że jest to księga apokryficzna, która nie została uznana za natchnioną i nie weszła do tradycyjnie katolickiego kanonu Pisma świętego (ani też większości innych wspólnot chrześcijańskich). Choć więc te dodatki z Księgi Henocha pokazywane są w duchu niepewności, to pozostaje pytanie, czy aby na pewno dobrym pomysłem było włączanie ich do serialu, który skierowany jest do widzów na różnym poziomie znajomości chrześcijańskiej wiary?
Pewne wątpliwości może też budzić sposób „uzupełniania luk” w opowiedzianej historii Dawida. Twórcy serialu w napisach zastrzegają sobie prawo do takich uzupełnień ze względu na potrzeby dramaturgii. I zasadniczo nie jest to nic złego i można łatwo zrozumieć taką potrzebę, gdyż wiele z przedstawionych tu postaci jest w Piśmie świętym, ledwie wzmiankowanych i trudno byłoby inaczej zbudować dialogi z tymi osobami. A są to nieraz postaci, bez których rozbudowania trudno byłoby wyobrazić sobie dłuższy scenariusz, takie jak, chociażby żona Saula czy ojciec Dawida (osoby wzmiankowane właściwie tylko z imienia w Starym Testamencie). Wątpliwości budzić może jednak fakt dopisywania tym postaciom pewnych cech czy czynów bardzo negatywnych. Z drugiej strony, ponieważ historycznie o charakterze i czynach tych postaci nic właściwie nie wiadomo, trudno tu akurat mówić o oszczerstwie wobec prawdziwych osób, gdyż twórcy jedynie zapożyczyli ich imiona i pozycję społeczną, tworząc osoby wedle swojej wyobraźni. Podsumowując, choć taki zabieg „dopisywania” złych rzeczy osobom, o których wiemy z Biblii coś więcej niż w zasadzie samo imię, jest niedopuszczalny moralnie, to, gdy chodzi o postaci, które są jedynie wzmiankowane w Biblii, wydaje się jeszcze akceptowalny (przy czym widz powinien mieć świadomość tej fikcyjności).
Podsumowując, na tym etapie możemy polecić serial „Dom Dawida” jako epicką opowieść, którą przenika miłość do Bożego Słowa i pragnienie zaszczepiania tejże w sercach widzów. Jednocześnie zastrzegamy, że są w niej pewne wątki, które mogą wymagać większej uważności i krytycznego podejścia, zwłaszcza podczas oglądania z młodymi widzami.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Akcja filmu osadzona w realiach lat 80. inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Do miasta Coeur d’Alene w Idaho przybywa doświadczony w walce ze zorganizowaną przestępczością, acz sterany życiem i nie cieszący się już najlepszym zdrowiem agent FBI Terry Husk. Praca z dala od wielkich metropolii ma być dla Huska okazją do pewnego wytchnienia i złapania równowagi. Nie będzie miał jednak ku temu okazji, gdyż zaraz po przybyciu czeka go sprawa morderstwa powiązana z brutalnymi napadami na banki, atakami bombowymi oraz fałszowaniem pieniędzy. Wkrótce okazuje się, że za wszystkimi tymi działaniami stoi grupa białych suprematystów pod wodzą Boba Mathewsa. W trakcie śledztwa Husk (a właściwie najpierw jego młody zastępca) zdaje sobie sprawę, że nie chodzi tu o „zwykłą” zorganizowaną przestępczość. Mathews szykuje bowiem rewolucję, której ostatecznym celem jest obalenie władzy w Waszyngtonie i wprowadzenie nowego porządku w Stanach Zjednoczonych. Sprawa wydaje się tym groźniejsza, że The Order w swoich metodach jak i celach, a nawet samej swojej nazwie wzoruje się, wręcz dosłownie, na niesławnych „Dziennikach Turnera” (więcej o szkodliwości tej książki: https://salwowski.net/2021/10/15/tradycyjny-katolik-promuje-skrajny-rasizm/ oraz https://www.youtube.com/watch?v=MvrUEYy52JQ&t=41s)
„The Order” jest dość ciekawym filmem, na którego odbiór negatywnie wpłynęło jednak łączenie tego obrazu (czy to słusznie, czy nie) z doraźną walką polityczną w USA. A mianowicie część widzów dopatrywała się w jego treści, a także w przesunięciu premiery na rok wyborczy, ataku wymierzonego w Donalda Trumpa. Jako że jednak te domniemania nie mają już większego znaczenia, możemy spojrzeć na ten film jako dzieło, rzec chyba można, ponadczasowe.
Do ponadczasowych treści tego filmu zaliczyć można chociażby ostrzeżenie przed tym, że ideologie mają swoje konsekwencje. Jest on przypomnieniem, iż na podatnej glebie kiełkują nie tylko dobre, ale też złe ziarna. W „The Order” mamy przykład sytuacji, w której ludzie słusznie rozżaleni poczuciem niesprawiedliwej marginalizacji łatwo ulegają różnym zwodzicielom. Takim ideologicznym zwodzicielem jest w filmie pastor „Narodów Aryjskich”. Człowiek ten wraz ze swoimi wiernymi nie waha się z dumą eksponować symboli zbrodniczej III Rzeszy. Łączy on bez wahania elementy chrześcijaństwa z rasistowską ideologią supremacji białych. W kościele pastora autorytetem zdają się cieszyć, wspomniane już, „Dzienniki Turnera” , zwane zresztą nieraz „biblią prawicowego ekstremizmu”. Sam pastor wprawdzie nie dopuszcza się aktów przemocy, a nawet próbuje powstrzymać swojego byłego „ucznia” Mathewsa, jest już jednak za późno, gdyż ziarno zostało dawno zasiane. Jak mówi Biblia: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (Oz 8,7). Dodajmy, że ów pastor poleca Dzienniki do czytania dzieciom, nie bacząc, iż zawierają one ukazane w pozytywnym świetle takie wzorce jak masowe mordowanie bliźnich ze względu na „niewłaściwy” kolor skóry.
Film pokazuje również hipokryzję grupy „The Order” . Jej członkowie bowiem, którzy rzekomo walczą w obronie chrześcijaństwa, nie mają problemu z tym, że ich przywódca żyje, wręcz oficjalnie, jednocześnie z żoną i kochanką; z drugiej strony jeden z „żołnierzy” organizacji udaje, że jest Hiszpanem, będąc w rzeczywistości Meksykaninem. Wynika to stąd, że w organizacji, to nie cudzołóstwo jest prawdziwym grzechem, a bycie przedstawicielem „gorszej rasy”.
Przesłaniem filmu jest także sprzeciw wobec bezprawnej przemocy i nieposzanowania ładu społecznego, którego gwarantem są władze państwowe. Przypomnijmy, co pisze apostoł Paweł w trzynastym rozdziale Listu do Rzymian: „Każdy niech będzie poddany władzom zwierzchnim. Nie ma bowiem władzy, która nie pochodziłaby od Boga, a te, które istnieją, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc sprzeciwia się władzy, sprzeciwia się porządkowi Bożemu”. Nie chodzi tu oczywiście, o czym mówią inne fragmenty Pisma św., o posłuszeństwo jakimś grzesznym nakazom władz. Warto zwrócić uwagę, że św. Paweł mówi te radykalne słowa, będąc obywatelem pogańskiego Imperium Rzymskiego, w którym działo się mnóstwo złych rzeczy, a chrześcijanie stanowili cel krwawych i nieraz „systemowych” prześladowań”. Tak że ów apostoł, gdyby chciał, znalazłby znacznie więcej powodów, by sprzeciwiać się władzy, niż członkowie grupy The Order, którzy raczej powinni dziękować Bogu, że przyszło im żyć w amerykańskiej demokracji w latach 80.tych XX wieku. W tym czasie bowiem mogli przecież bez przeszkód prowadzić pobożne, chrześcijańskie życie, „o ile to możliwe żyjąc ze wszystkimi w pokoju” (Rzym 12,18), gdyby tylko zechcieli.
Patrząc na ten obraz z perspektywy chrześcijańskiej, jedną z jego głównych zalet jest też to, iż prezentuje walkę ze złem w ramach codziennej pracy stróżów prawa. Agenci FBI zostali ukazani jako obrońcy sprawiedliwości i ładu, stawiający opór siłom nienawiści i chaosu. Taki obraz jest zgodny z przesłaniem ewangelicznym, które zasadniczo potępia bezprawną przemoc, oraz niesprawiedliwą dyskryminację bliźnich. Bohaterowie filmu wykazują cnoty takie jak odwaga, wytrwałość i dążenie do prawdy, co może stanowić inspirację dla widzów i skłonić ich do refleksji nad własnymi postawami wobec zła.
Co istotne, film unika nadmiernej przemocy czy obsceniczności, co czyni go bardziej przystępnym dla widzów ceniących umiar w przedstawianiu trudnych tematów.
Jeśli chodzi o wady tego filmu, to rzuca się tu przede wszystkim w oczy, a raczej w uszy, pokaźna liczba wulgarnego słownictwa. Za pewną wadę można by też uznać brak przeciwwagi dla pokazywania ludzi powołujących się na Pismo św. i chrześcijańskie wartości głównie w negatywnym kontekście. Jednakże w tym przypadku nie jest to aż tak poważny zarzut, gdyż twórcy filmu, opowiadając zasadniczo prawdziwą historię, nie mieli obowiązku dopisywania czy wyszukiwania w niej wątków, które dawałyby szerszy i bardziej przychylny obraz chrześcijan w Idaho.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten film, gdyż jego przesłanie koncentruje się na ukazaniu destrukcyjnej natury nienawiści i pogardy wobec bliźnich, które nieuchronnie prowadzą do przemocy, chaosu i moralnego upadku – zarówno w społeczeństwie, jak i w życiu samych wyznawców takich ideologii. Obraz ten jasno pokazuje, że ideologie oparte na nienawiści i pogardzie dla innych są drogą donikąd. Docenić należy także fakt, że The Order podkreśla znaczenie prawa i sprawiedliwości w walce z takimi zagrożeniami.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Jak wskazuje jednoznacznie polska nazwa filmu, jest to opowieść o Matce naszego Pana Jezusa Chrystusa – Marii z Nazaretu. Fabuła tej produkcji Netflixa koncentruje się na tytułowej bohaterce. Po latach modlitw o dziecko poszczącemu na pustyni Joachimowi ukazuje się anioł Gabriel i obwieszcza, że urodzi mu się córka. W podzięce za cud Joachim i jego żona Anna poświęcają tę wyproszoną córkę na służbę Bogu w Świątyni Jerozolimskiej. Odbudowa tejże świątyni przez Heroda Wielkiego jest zresztą jednym z ważnych wątków filmu, który spina klamrą losy Marii z historią coraz bardziej paranoicznego i niepewnego swej władzy Heroda. Kiedy dziewczynka trochę podrasta, Joachim i Anna wypełniają bowiem obietnicę złożoną Bogu i przyprowadzają córkę do Świątyni, gdzie kształci się i pełni służbę aż do wieku nastoletniego. Podczas prania ubrań w strumieniu spotyka Józefa. Młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i prosi Joachima i Annę o jej rękę. Po zaręczynach Maryi ukazuje się archanioł Gabriel i objawia jej, że jest wybrana przez Boga, by jako dziewicza matka urodzić długo wyczekiwanego przez naród żydowski Mesjasza. Kiedy arcykapłani dowiadują się o ciąży Maryi, wyrzucają ją ze świątyni nie dając wiary jej słowom …
Omawianie filmu zacznijmy od tego, że określanie go mianem biblijnego jest może nieco na wyrost. W większym bowiem stopniu niż na samym Piśmie świętym oparty jest on na wczesnochrześcijańskich apokryfach, przez co sam jest niejako filmowym apokryfem. To że jest to obraz apokryficzny, samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem, gdyż przypomnijmy, że terminem apokryf określa się zwykle księgi wczesnochrześcijańskie o tematyce biblijnej, które z różnych względów nie zostały uznane za natchnione przez Ducha Świętego i jako takie nie weszły do kanonu Biblii. To „odrzucenie” nie musiało się jednak wiązać z żadną herezją, mogło wynikać np. z wątpliwego pochodzenia danego tekstu (brak pewności, że dany tekst pochodzi od apostoła lub ucznia Jezusa), czy też z tego, że dane pismo zawiera elementy fantastyczne. Zatem użycie apokryfów w sztuce filmowej można uznać za rzecz dopuszczalną i zrozumiałą ze względu na potrzebę wypełnienia fabuły. Tym bardziej że omawiana produkcja Netflixa jest długa, a zapisanych w Biblii słów prawdziwej Maryi na tyle niewiele, iż nie dałoby się na nich samych zbudować dialogów dłuższego scenariusza.
Pozostaje jednak pytanie o podejście twórców do tego, co o samej Matce Jezusa mówi Biblia. Czy ten „materiał” potraktowali oni z należytym szacunkiem i starannością? Otóż chyba nie do końca. Można by się bowiem spodziewać, że skoro słów samej Maryi zapisanych w Piśmie świętym jest niezbyt wiele, to zostały one docenione jak rzadkie perły. Niestety tak nie jest, twórcy filmu zdecydowali bowiem, że Magnificat Maryi jest w całości zbyt długie dla dwugodzinnego filmu. Pewną wątpliwość mogą też już budzić słowa otwierające film, kiedy główna bohaterka mówi: „Wybrano mnie, żebym przyniosła światu dar. Największy dar w jego dziejach. Myślicie, że znacie moją historię. Wierzcie mi – nie znacie”. Takie stwierdzenie może sugerować, że historia pokazana w filmie jest pełniejsza, czy wręcz istotniejsza niż ukazana w Piśmie św.. Nadto stwierdzenie, iż nie znamy dziejów Marii, nie jest prawdą, na tyle bowiem, na ile nam jest to potrzebne, znamy je dzięki Słowu Bożemu. A bardziej rozwlekła i wydumana opowieść wcale nie oznacza lepszej i pełniejszej historii.
Z tradycyjnie katolickiego punktu widzenia razi też przedstawienie w filmie porodu Matki Bożej jako ciężkiego, czyli typowego, na skutek grzechu pierworodnego, choć Maria jako wolna od grzechu pierworodnego i zgodnie z powszechnym nauczaniem Kościoła nie cierpiała bólów porodowych. Razić też może romantyzowanie związku Maryi i Józefa, gdyż takie bardziej namiętne uczucie wskazywałoby też na chęć podjęcia typowego pożycia małżeńskiego przez tę parę (choć gwoli ścisłości nie musi, gdyż decyzję o życiu w celibacie mogli oni podjąć później). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na historycznie niedorzeczną scenę tańca Józefa i Maryi w parze. Takie pląsy nie były praktykowane przez starożytnych Żydów, mężczyźni i kobiety oczywiście tańczyli, ale osobno. Ten zaś typ tańca, który pojawił się dopiero w średniowiecznej Europie, byłby zapewne nie do przyjęcia na żydowskim weselu. Co do obrazu samej Marii, to momentami niepokoi jej przedstawienie, w którym zdaje się przez otoczenie traktowana jako osoba obdarzona od urodzenia jakąś szczególną mocą, niczym postać nadludzka z popkultury.
Pewien niepokój może też budzić sposób zobrazowania archanioła Gabriela, który ma na rękach, coś, co od razu przywodzi na myśl tatuaże. Jest to tym bardziej dziwaczne, że postać z tatuażami raczej nie wzbudziłaby zaufania pobożnej żydowskiej dziewczyny, gdyż tatuaże były wyraźnie zakazane przez Prawo Mojżeszowe. Raczej można by się więc spodziewać, iż Maria mogłaby tak „przyozdobionej” postaci nie rozpoznać jako Bożego posłańca.
Twórcy filmu wprowadzają też na siłę pewne wątki, niestety kosztem spójności przekazu biblijnego, zbaczając jakby od logicznej kolejności zdarzeń ukazanej w Ewangeliach. Widać to przykładowo w budowaniu wątku z odrzuceniem Marii przez społeczność jako rzekomej cudzołożnicy. I niby teoretycznie coś takiego mogło mieć miejsce, jednak ciąg zdarzeń opisanych w Biblii zdaje się wskazywać na to, że Bóg zatroszczył się, aby właśnie do czegoś takiego nie doszło. W filmie natomiast brakuje sceny, w której Józef, idąc za słowem anioła wziąłby do siebie brzemienną Marię, chroniąc ją przed ewentualnym skandalem.
Przejdźmy jednak wreszcie do pozytywów tej produkcji, jako że, mimo poważnych wątpliwości, uznajemy ją za dobrą. Za jedną z zalet tego filmu można zatem uznać zachowanie zgodnego z tradycją biblijną i przekazami historycznymi obrazu Heroda Wielkiego. Z jednej strony bowiem oddana jest temu władcy sprawiedliwość jako „królowi rzeczy” – temu, który z rozmachem godnym Salomona wznosi w Judei piękne i pożyteczne budowle (uświetnia też i przebudowuje II Świątynię), z drugiej strony pokazuje się tutaj jego okrucieństwo i bezwzględność wobec ludzi. Dlaczego jest to istotna zaleta w przedstawianiu tej historii? Otóż charakter i typowy sposób działania Heroda czynią tym bardziej zrozumiałą rzeź niewiniątek w Betlejem. Twórcy filmu, korzystając wiele z żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, pokazali dość dobrze, co kierowało królem. Otóż Herod Wielki przez swoich poddanych uważany był właściwie za uzurpatora i praktycznie nie-Żyda. Był on ledwie „wżeniony” w dynastię Machabejską, a o związkach z rodem Dawida nawet nie było mowy. W dodatku znany był ze swego paranoicznego i krwiożerczego lęku przed utratą władzy. To wszystko jest pokazane w filmie, dzięki czemu widz będzie mógł łatwo zrozumieć, dlaczego Herod nie potrafił zignorować wieści o narodzinach w Betlejem króla żydowskiego z rodu Dawida. A jako że wiarygodność rzezi dzieci w Betlejem jest często kwestionowana, to przejrzyste ukazanie okoliczności tego zdarzenia w filmie jest pożyteczną rzeczą.
Najważniejszą jednakże z zalet filmu jest to, że zdaje się być nakręcony z dobrymi intencjami. Prawdopodobnym celem jego twórców jest przybliżanie postaci Maryi, uhonorowanie jej i stawianie jako wzoru. Stąd mocno podkreślane są tu takie cechy głównej bohaterki jak oddanie Bogu, wielka wiara i zaufanie w Jego plany, odwaga, miłosierdzie, pracowitość, skromność, czystość czy pogodne usposobienie. Twórcy filmu podkreślają też rolę Marii w historii Zbawienia oraz trud, jako musiała ponieść, decydując się odpowiedzieć Bogu „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). Mocną stroną filmu jest też „rozsianie” w działaniach innych postaci nawiązań do dorosłych lat Jezusa (np. post ojca Marii na pustyni). Docenić też można przedstawianie cudów i rzeczy nadprzyrodzonych w sposób budujący wiarę, mocne ukazywanie walki duchowej oraz działania szatana w świecie, jasne rozgraniczanie dobra i zła oraz sług Boga, od tych którzy wybierają bunt przeciw Stwórcy. Podsumowując, jest to film, który ma za cel budować wiarę chrześcijańską i ma też taki potencjał mimo poważnych zastrzeżeń. Dlatego też polecamy tę produkcję, jednakże raczej osobom dorosłym, tym bardziej że jest w niej kilka scen, które mogą być dla dzieci zbyt drastyczne.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Będący ateistą, doktor psychiatrii James Martin przyjeżdża do jednego ze stanowych więzień( akcja filmu dzieje się w USA) by zbadać stan zdrowia osadzonego tam seryjnego mordercy. W czasie rozmowy z dr. Martinem ów przestępca deklaruje, iż w rzeczywistości przemawia przez niego demon, który opętał jego ciało. Początkowo Martin nie dowierza tym zapewnieniom, ale znajomość pewnych szczegółów z jego prywatnego życia, które padają z ust badanego przez niego człowieka, zaczynają chwiać tym sceptycyzmem.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film pt. „Złowrogi” może być polecany, a to choćby z tego powodu, iż łączy w sobie poprawną teologię w zakresie prawd tyczących się istnienia szatana oraz jego sposobów szkodzenia ludziom z pewnego rodzaju umiarem w ukazywaniu szczegółów takiej aktywności: nie ma tu np. scen brutalności, seksu, obsceniczności oraz nagości. Co do niektórych innych aspektów owego filmu, którym warto się przyjrzeć zapraszam do obejrzenia poniżej linkowanego materiału, który ostatnio nagrałem na prowadzonym przez siebie kanale „Prawda i Konsekwencja:
Poniżej podaję też linki pod którymi można m.in. zasięgnąć informacji, gdzie aktualnie można obejrzeć film pt. „Złowrogi”:
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/
https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/#lista-kin
Mirosław Salwowski
***
/.../
Leave a Comment
Harold Fry to spokojny starszy pan, który mieszka wraz z żoną w domu z ogródkiem na przedmieściach Devon. Pewnego dnia ten emerytowany mężczyzna otrzymuje list od dawnej przyjaciółki z pracy – Queenie Hennessy. Dowiaduje się z niego, że kobieta ma nowotwór i przebywa w hospicjum. Z początku Harold zamierza wyrazić swoje wsparcie przyjaciółce po prostu w formie listu; jednakże w drodze na pocztę, po części pod wpływem nieznajomej dziewczyny (której historią się inspiruje), podejmuje zaskakującą decyzję. Wyrusza w 600-kilometrową drogę z Devon do Berwick-upon-Tweed (tam znajduje się hospicjum, w którym przebywa Queenie). Pan Fry jest przeświadczony, że, dopóki będzie szedł, jego przyjaciółka nie umrze i że owa „pielgrzymka” ją uzdrowi. Główny bohater realizuje swój zamiar właściwie bez namysłu, z początku nie zawiadamiając nawet żony, bez telefonu komórkowego, mając przy sobie tylko rzeczy, które uważa za niezbędne …
Film ów zasługuje na uwagę i docenienie jako przykład wartościowego „kina drogi”. Mówiąc bardziej precyzyjnie, obraz ten można nawet określić mianem „kina pielgrzymki”, taki bowiem charakter ma piesza wędrówka głównego bohatera. Choć jest to „pielgrzymka świecka” (o czym będzie mowa później), to zawiera w sobie wiele pozytywnych elementów. Mocno wyeksponowana jest tu m.in. idea oczyszczania duszy poprzez celowy, skonkretyzowany wysiłek. Trud podjętej drogi pozwala bowiem bohaterowi wytrąconemu z codziennej rutyny spojrzeć z dystansem na własne życie, zajrzeć w głąb siebie, rozliczyć się z błędami i grzechami z przeszłości, W czasie tej wędrówki Harold mierzy się też ponownie z największą tragedią swojego życia, z którą nie potrafił poradzić sobie przez ostatnich 25 lat, a która to zbudowała mur pomiędzy nim a jego żoną. Na swojej drodze spotyka też innych ludzi, dla których jest inspiracją, którzy często pomagają mu bezinteresownie, lub którym on sam stara się pomóc. Jednym z ważniejszych aspektów tej wędrówki głównego bohatera jest fakt, że powziął ją z miłości bliźniego Pragnie on bowiem dać swojej przyjaciółce nadzieję i siłę do walki z chorobą, a także zadośćuczynić jej za krzywdę, jaką poniosła (z własnego wyboru) z jego powodu przed laty. Mimo smutnych tematów, które dominują w filmie, jest on też mimo wszystko bardzo optymistyczny. Pokazuje bowiem, że również w starszym wieku można i warto coś zmieniać w życiu na lepsze. Obraz ten kończy się wręcz romantycznym „Happy Endem” (jest to na tyle łatwe do przewidzenia, iż nie trzeba chyba przepraszać za spoiler) – Harold odzyskuje miłość żony, która wręcz zakochuje się w nim na nowo. Jego wysiłek podjęty dla bliźniego, przynosi mu więc też nieoczekiwaną osobistą korzyść.
Obok tych głównych pozytywnych wątków, film ten ma jeszcze sporo pomniejszych zalet, z których jako ciekawostkę warto wymienić postać bezpańskiego psa. Zwierzę to przyłącza się jako towarzysz do wędrówki głównego bohatera, idzie z nim większość drogi, a kiedy już wyczuwa, że nie będzie dalej potrzebne, odłącza się od Harolda, by towarzyszyć innej osobie. Jest to o tyle ciekawe, iż choć film nie ma jakiegoś wyraźnego przesłania religijnego, to wątek ten może kojarzyć się z psem towarzyszącym Tobiaszowi Młodszemu w jego długiej pieszej wędrówce (patrz: biblijna Księga Tobiasza). Nadto przywodzi myśl o Bożej Opatrzności, która sprawia, że poddane nam zwierzęta są też nieraz dobrymi i mądrymi towarzyszami w ludzkich trudach.
Mimo ogólnie pozytywnego wydźwięku film ten ma niestety również pewne istotne wady. Po pierwsze jest tutaj w miarę dużo wulgarnej mowy, tzn. nie ma jej więcej niż w przeciętnej współczesnej produkcji filmowej, jednakże jest jej więcej, niż byśmy się tego spodziewali, biorąc pod uwagę spokojny klimat tego obrazu. Najpoważniejszym jednak brakiem tego filmu jest parokrotne podkreślanie faktu, iż główny bohater nie interesuje się wiarą w Boga. Nie znaczy to, iż jest zdeklarowanym ateistą czy krytykiem chrześcijaństwa (raczej jak sam mówi, nie bardzo pojmuje sam koncept wiary w Boga). Ten brak wiary głównego bohatera może być o tyle problematyczny, że podejmuje on wędrówkę, którą trudno nazwać inaczej niż pielgrzymką. Tyle że brak odniesienia do Boga w tego rodzaju przedsięwzięciu daje niemiłe poczucie, że w zlaicyzowanej kulturze kolejna rzecz należąca z natury do sacrum zawłaszczana jest przez profanum. Można by też rzec, że gdyby w jakiś sposób dzięki wędrówce i wyrzeczeniom Harolda jego przyjaciółka zupełnie ozdrowiała, to byłby to też rodzaj świeckiego cudu, dokonany dzięki sile dobrej woli człowieka. W całym filmie zresztą pobrzmiewa coś w rodzaju przesadnego humanistycznego przekonania o tym, że ludzie są dobrzy (przesadnego, gdyż nie uwzględnia ono głębokiego zepsucia natury ludzkiej przez grzech pierworodny). Jest tu też miejscami widoczna bezrefleksyjna pobłażliwość dla ludzkich grzechów. Kiedy np. pewien nieznajomy zwierza się głównemu bohaterowi z tego, że najmuje jakiegoś biednego młodego człowieka do świadczenia usług seksualnych, to można odnieść wrażenie, iż w sumie „to nic takiego”. Ba, z perwersji tego mężczyzny (upodobanie do lizania butów chłopaka) wynika nawet dobro, gdyż litując się nad stanem jego obuwia, mężczyzna ten postanawia za namową Harolda kupić chłopakowi nowe buty. Takie tutaj mamy więc niestety „kwiatki”, czego warto być świadomym, wybierając ten film.
Niemniej, jeśli chodzi o osoby dorosłe, to choć z poważnymi zastrzeżeniami co do jego wątków pobocznych, można polecać ten film jako opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by uczynić coś dobrego dla bliźniego, i niejako przy okazji dla siebie samego.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/niezwykla-wedrowka-harolda-fry
23_10_2021_TUPOHF_DG_28.arw
/.../
Leave a Comment
Film ten jest próbą pokazania, jak mogłaby dosłownie wyglądać historia o Synu Marnotrawnym we współczesnych warunkach. Głównym bohaterem jest tu Jake Abraham – młodszy syn zamożnego, amerykańskiego farmera. Ów młody mężczyzna, choć zwykł od dziecka pomagać ojcu na farmie, pracę tę wykonuje niedbale i bez zaangażowania. Kiedy po studiach zajmuje się administrowaniem tego rodzinnego biznesu, to jego działania zdają się stwarzać więcej problemów niż ich rozwiązywać. Postawa Jake’a powoduje nie tylko problemy w firmie, ale też konflikt między nim, a jego bardziej pracowitym i odpowiedzialnym starszym bratem. Główny bohater, który ciągle marzy o ciekawszym i łatwiejszym życiu w wielkim mieście, postanawia te marzenia w końcu zrealizować. W tym celu dopomina się o część spadku należną sobie po śmierci ojca, nie zważając na to że ów przecież jeszcze żyje. Otrzymawszy ten dział majątku, Jake wyjeżdża niezwłocznie do wielkiego miasta, gdzie rzuca się w wir niepewnych inwestycji i podejrzanych znajomości … .
Obraz ten jest jedną z tych nielicznych produkcji, które ze względu na swoją treść i przesłanie (przypomnijmy, iż z zasady nie oceniamy tu walorów artystycznych filmów) zasługują na najwyższą notę. Szczerą i otwartą intencją jego twórców jest z jednej strony przypomnienie przesłania ewangelicznej przypowieści Jezusa Chrystusa, która mówi o miłości, jaką Ojciec żywi do nas grzeszników; z drugiej zaś przestrzeżenie młodych widzów poprzez szereg życiowych wskazówek przed losem syna marnotrawnego. Mamy tu zatem ostrzeżenie przed lekkomyślnością, która skłania młodych ludzi do zbyt pochopnego porzucania stylu życia czy mądrości swoich ojców, na rzecz niepewnych, lecz bardziej kuszących pomysłów. Film ten wręcz wypunktowuje typowe błędy, jakie może popełnić człowiek dopiero szukający własnej życiowej drogi, a mianowicie:
Mylenie nieokreślonych marzeń i fantazji z konkretnym planem realizacji swoich celów.
Nieliczenie się z radami bardziej doświadczonych życiowo, życzliwych osób.
Brak wystarczająco szybkiej korekty błędów, upór w trzymaniu się złej strategii.
Inwestowanie środków, na których stratę bez ryzyka bankructwa nie można sobie pozwolić.
Nazbyt wystawny sposób życia i trwonienie ciężko zarobionych przez poprzednie pokolenie zasobów.
Nadmierne zaufanie do obcych ludzi, chęć dorównania i imponowania nowemu otoczeniu pieniędzmi i hojnością.
Podejmowanie ważnych decyzji pod wpływem używek bądź zmysłowego zauroczenia.
Nadmierne zaufanie w swoje talenty czy wykształcenie.
Odcinanie więzi z rodziną, szybkie i bezrefleksyjne porzucanie wartości, na których się wzrosło.
Można więc powiedzieć, że film dzięki temu, iż koncentruje się głównie na postaci samego syna marnotrawnego, daje widzom pewien przepis, jak nie popełniać tych samych czy podobnych błędów jak on.
Z innych zalet tej produkcji można też wymienić jeszcze chociażby pokazywanie pozytywnego wzorca ojca rodziny, a także społeczności chrześcijańskiej, która troszczy się o siebie nawzajem i pomaga w potrzebie potrzebującym.
Docenić też warto fakt, że film ten nie epatuje przemocą, wulgarną mową, seksem czy obscenicznością, mimo że pewne jego wątki dawałyby ku temu okazję. Przykładowo romans, w który wdaje się Jake z interesowną narzeczoną pewnego podejrzanego typa jest pokazany bardzo powściągliwie. Wprawdzie owa niewiasta jest tu czasem ubrana w nieskromny sposób, jednak to akurat jest ściśle powiązane z jej rolą pazernej kusicielki. Wydaje się więc, że trudno byłoby pokazać ten wątek jakoś inaczej, zresztą kamera nie zatrzymuje się tu dłużej na wdziękach owej aktorki.
Podsumowując, film ten godzien jest polecania widzom w każdym wieku. Szczególnie zaś pożyteczny może być dla tych młodszych, życiowo jeszcze niedoświadczonych.
Marzena Salwowska
Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym adresem internetowym: https://katoflix.pl/film/dalekie-strony
/.../
Leave a Comment
Bohaterem tego serialu jest prywatny detektyw i konsultant policyjny Adrian Monk. Jest to mężczyzna w średnim wieku, który stara się o przywrócenie do czynnej pracy w policji, jednakże nieskutecznie, gdyż stan jego psychiki wyklucza taki powrót. Monk, który chyba już od dzieciństwa zmaga się z różnymi zaburzeniami, przeżył mocne załamanie po tym, jak zamordowana została jego żona Trudy. W codziennym funkcjonowaniu wspomaga detektywa opiekunka – asystentka Sharona (później zastępuje ją Natalie), a także psychiatra (dr Charles Kroger, następnie dr. Neven Bell), z którego usług regularnie korzysta. Dużą część swoich wybitnych zdolności detektyw Monk wykorzystuje pomagając swojemu byłemu przełożonemu kapitanowi Lelandowi Stottlemayerowi w rozwiązywaniu trudniejszych zagadek kryminalnych.
Ta popularna i lubiana, również w Polsce, seria detektywistyczna jest jedną z godniejszych polecenia propozycji w swoim gatunku. To, co ją wyróżnia to w dużej mierze postać samego głównego bohatera – nietypowa i, rzecz można nowatorska (w swoim czasie), dla seriali kryminalnych. W odróżnieniu od stereotypowego detektywa „twardziela” Adrian Monk jest człowiekiem, który może być postrzegany jako słaby. Ma on bowiem wyraźne zaburzenia psychiczne – boi się m.in. dużych wysokości, małych pomieszczeń, bakterii, asymetrii oraz kontaktów z ludźmi. W zasadzie to w codziennym życiu nie jest w stanie nawet sam funkcjonować. Można więc powiedzieć, że serial ten uczy, iż nie warto patrzeć na ludzi przez pryzmat wyłącznie pewnych ograniczeń i że nieraz osoba, która odstaje od społeczeństwa i nawet jest przedmiotem szyderstw, wnosi do niego coś cennego i unikatowego. Seria ta pokazuje też, że pewne nieprzystosowanie społeczne (mowa o naturalnej odmienności, niezwiązanej z jakimś grzesznym stylem życia) może być nawet wartością dodaną, gdyż, choć utrudnia danej osobie codzienne funkcjonowanie, to jednocześnie utrudnia również wchodzenie na drogę konformizmu, obłudy oraz myślenia, które cechuje niedbałość, lenistwo i schematyzm. Paradoksalnie cechy, które ograniczają Monka w pewnych dziedzinach codziennego życia, jednocześnie sprawiają, iż jest on lepszym detektywem i, na przekór swojej alienacji, bardziej użytecznym społecznie człowiekiem. Niektóre z „fobii” głównego bohatera, choć postrzegane przez innych ludzi jako dziwactwa, są całkiem racjonalne, a nadto moralnie właściwsze niż reakcje jego otoczenia. Przykładowo można tu wspomnieć o silnej niechęci detektywa do zbędnej nagości – nie toleruje on chociażby zjawiska naturyzmu czy przedstawiania aktów w sztuce. Wprawdzie takie rzeczy pokazywane są tutaj humorystycznie, jednakże z dużą notą sympatii, w sposób który nie odstręcza widza do takich zachowań ze strony głównego bohatera. Jeśli chodzi zaś o negatywne cechy Monka takie jak egocentryzm czy nieliczenie się z wrażliwością i odczuciami innych ludzi, celowe izolowanie się od bliźnich, to w serialu pokazuje się, jak stopniowo, choć z różnym skutkiem, stara się on je przezwyciężać.
Niewątpliwą zaletą tego serialu jest to, że przełamuje modny przez dekady schemat „niegrzecznego detektywa” – kogoś, kto jest wulgarny, nie stroni od brutalności, a nawet przekraczania prawa, często zagląda do kieliszka i chętnie korzysta z okazji do niezobowiązującego seksu.
Jednym z głównych atutów tej produkcji, jest też kluczowa dla całości kwestia wiernej miłości małżeńskiej. Sprawa zamordowanej żony detektywa jest bowiem tym, co spaja wszystkie sezony serialu, tak iż widz czuje, że całość nie może się zakończyć, nim Adrian Monk nie odkryje, kto zamordował jego Trudy. Zanim jednak zdemaskuje mordercę żony, i sprawiedliwości stanie się zadość, detektyw będzie musiał mierzyć się z wieloletnim poczuciem straty i samotności. Serial ten zresztą ogólnie zdaje się być bardzo prorodzinny. Chyba wszystkie z postaci, które, w zamierzeniu twórców, mają być odbierane przez widzów jako pozytywne, cenią tradycyjnie pojmowane małżeństwo (jako trwały i wierny związek mężczyzny i kobiety). Takich zaś rzeczy jak cudzołóstwo czy nakłanianie do aborcji dopuszczają się wyłącznie negatywni bohaterowie serialu. Bardzo pozytywnie pokazywane jest także w tej produkcji odpowiedzialne rodzicielstwo oraz trudy samotnego wychowywania dzieci (nie z wyboru, a np. wskutek wdowieństwa). Warto również docenić, że w tych tematach serial zdaje się mocno bronić przed wkraczającą już z początkiem nowego millenium falą politycznej poprawności.
Z licznych zalet tego serialu, liczącego sobie 8 sezonów, warto wymienić jeszcze chociażby podkreślanie wartości i dobrego wpływu okazywanej bliźnim cierpliwej i wyrozumiałej przyjaźni, docenianie pracy policji i sądownictwa czy też pokazywanie, iż czasem warto skorzystać z profesjonalnej pomocy w problemach psychicznych. Na pozytywną uwagę zasługuje też fakt, że różnego rodzaju przesądy typu wróżby, voodoo, czary czy kult UFO są tu na ogół pokazywane jako niezbyt mądre i szkodliwe.
Mimo jednak tak wielu pozytywnych rzeczy, które można powiedzieć o tym serialu, trzeba zauważyć, że pojawia się w nim też sporo wątpliwych rzeczy, choć są one niezbyt eksponowane i raczej poboczne. Mocno wątpliwe moralnie jest na przykład okazyjne posługiwanie się kłamstwem przez detektywa Monka i jego asystentki w celu wyprowadzenia w pole podejrzanych. Choć może w mniejszym stopniu niż w innych serialach pojawiają się tu też elementy nieskromności (np. sposób ubierania się pierwszej asystentki Monka, migawki z klubu nocnego z tancerkami na rurze), lekkie zabarwienie lubieżności mają też czasem dialogi. Z innych negatywnych rzeczy w ostatnich odcinkach uderza to, kiedy kapitan Stottlemayer mocno chwali jako dobrą i korzystną rzecz nienawiść Adriana Monka wobec zabójcy Trudy. W toku serialu pojawiają się również pokazywane przychylnie takie rzeczy jak na przykład sugestia, że wspomniany wyżej kapitan (którego pierwsze małżeństwo zostało uznane za nieważne) sypia przed ślubem ze swoją narzeczoną, czy też przy okazji wieczoru kawalerskiego stanowczo stwierdza, iż lepiej, aby jedna osoba wypiła sama 12 piw, niż żeby 12-u mężczyzn wypiło po 1 piwie. W toku serialu pojawiają się niestety tym podobne „kwiatki”, jednakże mają one raczej poboczny charakter, stąd ogólnie pozytywna ocena serialu.
Jeśli chodzi natomiast o sposób ukazywania brutalnych nieraz przestępstw, to mimo iż tematyka serialu dawałaby ku temu liczne sposobności, jest to sposób raczej oszczędny. Raczej trudno byłoby przestraszyć dorosłego widza, czy nawet starsze dziecko, pokazywanymi tu scenami.
Podsumowując, mimo pewnych wątpliwych elementów oraz z zastrzeżeniem, że ocenie poddana została ze względu na długość serialu większość, lecz nie wszystkie odcinki, polecamy tę serię jako opowieść, łączącą w sobie serdeczny i mądry smutek z ciepłym poczuciem humoru, życzliwym wobec ludzi.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film przedstawia ostatnie dni z życia niezwykle otyłego nauczyciela literatury o imieniu Charlie. Mimo swojego krytycznego stanu stara się on żyć codziennym życiem, jednocześnie próbując przed śmiercią nawiązać relację z niemal dorosłą córką, z którą nie miał kontaktu prawie od dekady. Ze względu na problemy z poruszaniem się Charlie od lat nie wychodzi z domu, a zajęcia ze studentami prowadzi wyłącznie zdalnie, z wyłączoną kamerą, tak aby nie pokazywać publicznie swojego stanu. W codziennym funkcjonowaniu mężczyznę wspiera przyjaciółka – pielęgniarka, która jednocześnie dba o jego zdrowie i stara się namówić go do podjęcia leczenia w szpitalu. Charlie jednak nie chce się na to zgodzić, gdyż swoje duże oszczędności (jest nieubezpieczony) woli zachować dla córki. Mężczyzna próbuje zjednać sobie nastolatkę pieniędzmi i pomocą w pisaniu zadań z angielskiego, gdyż jej stosunek do niego jest wręcz wrogi. Dziewczyna nie chce wybaczyć ojcu, że 9 lat wcześniej porzucił on rodzinę dla młodego kochanka, zostawiając ją z nieradząca sobie i coraz częściej zaglądającą do kieliszka matką. Poza złośliwą i okrutną nastolatką oraz nadopiekuńczą przyjaciółką-pielęgniarką Charliego w domu pojawia się też jeszcze młody misjonarz, który stara się głosić głównemu bohaterowi Ewangelię. I to właściwie są wszystkie ważne postaci dramatu, gdyż obraz ten zdecydowanie bardziej przypomina sztukę teatralną niż produkcję filmową – zachowując kameralność, czy nawet niemal całkowicie idealną klasyczną jedność miejsca, czasu i akcji.
„Wieloryb”, choć ma swoje mocniejsze strony (o czym później), jest niestety produkcją o zabarwieniu zdecydowanie antychrześcijańskim i ateistycznym. Wyraźnie wspierane jest tu też jawne życie w grzechu sodomii – główny bohater porzuca swoją żonę dla innego mężczyzny, z którym przez dłuższy czas żyje w cudzołożnym związku, a po śmierci kochanka masturbuje się zaś przy oglądaniu „gejowskiego porno” (scena, w której główny bohater ogląda w takich celach film pornograficzny, jest przerwana wejściem gościa, dzięki czemu jest dość krótka, a sam obraz widziany jest z pewnego oddalenia, co łagodzi trochę jego obsceniczność). Owe grzeszne aktywności pokazywane są w tej produkcji albo bardzo pozytywnie (relacja z kochankiem), albo neutralnie (pornografia). Film ten mocno wpisuje się też w nurt humanizmu świeckiego, który wszelkich źródeł dobra, prawdy czy moralności szuka w samym człowieku i jego dążeniu do szczęścia. Obraz ten jednak nie ogranicza się do przypisywania zbytniej pozycji człowiekowi, ale też stara się wyeliminować jego „konkurencję” czyli Boga. Mówiąc ogólnie, film ten usiłuje przedstawić Boga jako „ideę” nie tylko zbędną, ale wręcz szkodliwą. Obraz ten narzuca widzowi narrację, że ludzie bez religii radziliby sobie lepiej, łatwiej dogadywaliby się między sobą, byliby lepsi dla siebie nawzajem i bardziej szczęśliwi. Ostrze krytyki jest tutaj skierowane zwłaszcza wobec Boga w rozumieniu chrześcijańskim – cytowanie Biblii jest w tym filmie zawsze pokazywane jako argument niezbyt mądry, można powiedzieć, że ukazywane jest wręcz prześmiewczo. Sam zresztą wątek młodego misjonarza wydaje się wprowadzony głównie w takim celu – ośmieszania posługiwania się Słowem Bożym i troski o zbawienie bliźnich poprzez ewangelizację. Ktoś mógłby powiedzieć, że ta niechęć odnosi się tylko do jakichś marginalnych kościołów amerykańskich, o specyficznym charakterze; jednakże całość filmu wskazuje, że ogólnie chodzi tu o krytykę chrześcijaństwa i Boga Biblii. Wiara w Stwórcę i chęć przestrzegania Jego nauki zawartej w Piśmie świętym jest też oczywiście ukazywana jako przyczyna wszelkich nieszczęść głównego bohatera oraz jego otoczenia. Schemat jest taki: brak akceptacji dla homoseksualnych praktyk ze strony zboru i wierzącej rodziny doprowadził kochanka Charliego do samobójstwa, przez co ten się załamał, zaczął kompulsywnie przejadać, tyć, chorować i zbliżać do przedwczesnej śmierci. Jako ofiara Boga Biblii pokazywana jest również pielęgniarka – przyjaciółka głównego bohatera, która jednocześnie jest siostrą, zmarłego samobójczą śmiercią, kochanka Charliego. Pośrednimi ofiarami mają także być żona głównego bohatera oraz jego córka. Również młody misjonarz kreowany jest niejako na ofiarę, której czytanie Biblii niejako namieszało w głowie. Dla takiego postawienia sprawy nie ma tu żadnej przeciwwagi, twórcy filmu starają się więc, aby widz po jego obejrzeniu pozostał z takim, a nie innym przekonaniem w kwestiach światopoglądowych.
Na końcu filmu jest też coś w rodzaju fałszywego wniebowstąpienia. Kiedy główny bohater umiera, może się wydawać, iż trafia do nieba. Po bliższym przyjrzeniu się tej scenie wydaje się jednak, że jest to raczej nie niebo, a ostatnia chwila szczęścia na ziemi, tyle że doskonała i niezmącona, którą bohater osiąga przez pojednanie z córką. Nie jest to więc wieczne zbawienie pochodzące od Stwórcy, ale osiągnięcie pełnego szczęścia na koniec życia dzięki ludzkim wysiłkom.
Film ten oczywiście nie jest pozbawiony wyraźnie pozytywnych treści. Mamy w nim zatem mocno uwypuklone takie wartości jak bezinteresowna troska o drugiego człowieka, współczucie czy szacunek i miłość okazywane bliźnim niezależnie od odmiennych przekonań, czy innych międzyludzkich barier. Najważniejszą z zalet tej produkcji jest oczywiście wątek przebaczenia i pojednania, które to pokazywane są jako decyzja, która (wręcz dosłownie) daje siłę do pokonania dystansu między ludźmi. Inną z zalet tego filmu jest również, może nieco zbyt naiwne, lecz jednak ogólnie pozytywne moralnie podejście głównego bohatera do oceniania zachowań innych ludzi. Mianowicie zawsze stara się on w złych czynach i postawach bliźnich, również skierowanych bezpośrednio w niego samego, doszukiwać głębiej ukrytych intencji – lepszych niż na to wskazywałyby pozory. Za cenne uznać też można prorodzinne nastawienie tej historii, w którym ma nawet miejsce pokazanie bardzo negatywnego długofalowego wpływu, jaki łatwo może wywierać rozwód na dziecko. Rzecz można także, iż przez dość odpychające ukazanie obżarstwa i jego skutków, film ten może być zniechęcający do wchodzenia na podobną drogę. Trzeba też docenić, że twórcom tego obrazu udało się zachować równowagę pomiędzy pokazywaniem obżarstwa w rzeczywiście odpychający sposób, ukazujący szpetność owego grzechu, a zachowaniem empatii i szacunku wobec osoby uzależnionej od przejadania się.
Problem w tym, że większość wyżej wymienionych pozytywnych treści, które same w sobie godne byłyby polecenia, pływają w bardzo niestrawnym sosie. Chodzi o to, iż są one prezentowane w ten sposób, aby widz odniósł wrażenie, że wszystko, co dobre w człowieku i wszelkie szlachetne międzyludzkie zachowania zupełnie nie potrzebują łaski Boga, Jego nauki czy jakiegoś natchnienia Stwórcy. Wręcz przeciwnie Bóg (mówiąc ściślej Bóg w rozumieniu chrześcijańskim) jest tu przedstawiany jako szkodliwa idea (a nie prawdziwy Byt), która miesza w międzyludzkich relacjach i nie pozwala człowiekowi na szczęście. Nie będzie więc chyba dla naszych Czytelników zaskoczeniem, gdy powiem, że film ten oceniamy jako wyraźnie zły i nie zachęcamy do jego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../