Leave a Comment
Niniejsza recenzja jest sumarycznym omówieniem sezonów 2-5 serialu „The Chosen” (przypomnijmy, że 1 sezon został już zrecenzowany na naszej stronie: https://kulturadobra.pl/?s=The+Chosen). Na wstępie warto pochwalić te sezony za przemyślane dawkowanie zmiany nastroju i stopniowe dodawanie napięcia i dojrzalszych elementów. Pierwsze serie są bowiem jakby gatunkowo lżejsze, skoncentrowane na problemach pojedynczych ludzi, na pokazywaniu uczniów Jezusa jako ludzi z krwi i kości, którzy mierzyli się z podobnymi problemami co współcześni. Twórcy tej produkcji stopniowo jednak pokazują, jak Jezus dalekowzrocznie buduje z tych „kamieni” swój Kościół. Tak że bohaterowie mierzą się tu już nie tylko ze swoimi prywatnymi problemami, ale stają się częścią wspólnoty, na której „lidera” Nauczyciel wybiera Szymona – Piotra. Środkowe sezony pokazują zatem proces „ciosania tych kamieni”, relacje w gronie uczniów, czasem pełne napięć i potrzeby wzajemnego wybaczania. Z rozwojem serialu widać też narastające napięcie i wrogość wobec Jezusa. Zwłaszcza od trzeciego sezonu, kiedy Zbawiciel staje się już w pełni publiczną postacią, jego nauczania potwierdzane licznymi cudami stają się coraz głośniejsze, w wielu sercach narasta pytanie, czy jest on oczekiwanym Mesjaszem. Tłumy rosną, ale wrogowie są też coraz liczniejsi i potężniejsi. Twórcy serialu dobrze pokazują, jak w tej opowieści coraz częściej pojawiają się mroczne tony i zapowiedzi Krzyża. Widzimy jak zwłaszcza wśród faryzeuszy i Sanhedrynu pojawia się silna „opozycja” wobec Jezusa. Niezbyt przychylnie, a przynajmniej podejrzliwie podchodzą do Jego misji też Rzymianie. Swoje decyzje podejmuje Judasz, a pozostali apostołowie zdają się jeszcze nie pojmować powagi sytuacji. Wrogowie Mesjasza kierowani różnymi motywacjami, łączą siły, zmierzając w końcu do jednego celu, który tak zapowiada już powstała przed Ewangeliami Księga Mądrości w drugim rozdziale: „Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszemu działaniu, zarzuca nam przekraczanie Prawa, wypomina nam przekraczanie naszych [zasad] karności.Głosi, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne.Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości.Kres sprawiedliwych ogłasza za szczęśliwy i chełpi się Bogiem jako ojcem.Zobaczmy, czy prawdziwe są jego słowa, wybadajmy, co będzie przy jego zgonie.Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nimi wyrwie go z rąk przeciwników. Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo – jak mówił – będzie ocalony»”. Serial ten warto też pochwalić za dosłowność w pokazywaniu cudów, niezwykłych uzdrowień, wskrzeszeń czy wypędzania demonów. Trzeba też zauważyć, że nie ma tutaj zachęty do „tolerancji” wobec kultów czy wierzeń pogańskich, wręcz przeciwnie świątynia bożka jest tu pokazywana jako coś obrzydliwego. Tak że produkcja ta dość wyraźnie zaznacza, że tylko Jezus Chrystus jest „drogą, prawdą i życiem” (Jana 14:6). Główną zaletą tego serialu pozostaje, tak jak w pierwszym sezonie pokazanie Naszego Pana Jezusa Chrystusa jako Przyjaciela, który pragnie wchodzić do naszego życia, niezależnie od zagmatwania, w jakim się znajdujemy. Produkcja ta podkreśla, że ludzkie problemy, wątpliwości, lęki, ograniczenia czy wreszcie grzechy były w czasach pierwszego przyjścia Mesjasza bardzo podobne. Stąd też produkcja ta może wywoływać w widzu słuszne wrażenie, iż i on/ona może liczyć z Chrystusem na podobną relację, jeśli zdecyduje się być Jego uczniem/uczennicą. Nie mniej docenić trzeba także fakt, że serial nie pozostaje na poziomie osobistej relacji danego człowieka z Jezusa, co jest oczywiście bardzo ważne, ale w kolejnych sezonach pokazuje też stopniowe budowanie wspólnoty Kościoła, oraz przygotowanie tejże wspólnoty do zrozumienia Misterium Śmierci i Zmartwychwstania Zbawiciela. Pewną poboczną zaletą serialu, którą warto docenić, jest to, iż propaguje podejście do wiary chrześcijańskiej totalnie sprzeczne z niebezpieczną doktryną znaną jako „ewangelią sukcesu”. Dla przypomnienia ta kontrowersyjna doktryna teologiczna, popularna w wielu kręgach chrześcijańskich głosi, że wiara w Boga, połączona z pozytywnym myśleniem, modlitwą i dawaniem (np. dziesięciny), prowadzi do materialnego dobrobytu, zdrowia i sukcesu osobistego. Według tej nauki Bóg chce, aby wierzący byli bogaci, zdrowi i szczęśliwi, a ubóstwo czy choroby są często postrzegane jako wynik braku wiary lub grzechu. W serialu nie widzimy takiego myślenia, wręcz przeciwnie, jest tutaj podkreślenie, że pełne zaufanie Bogu oznacza, że akceptujemy stan, w którym wiara nie musi się nam opłacać, prowadzić do życiowego sukcesu. Najdobitniej widoczne jest to chyba w scenie, w której Jezus prosi Jakuba Mniejszego, aby przyjął jako właśnie przejaw wyrazu szczególnego zaufania, którym obdarza go wraz z Ojcem to, iż choć będzie uzdrawiał chorych w imieniu Jezusa, to sam zostanie ze swej niepełnosprawności wyzwolony dopiero w życiu przyszłym. Z drugiej strony tej scenie można zarzucić, że wydaje się dość mało prawdopodobne, iż Zbawiciel nie uzdrowiłby własnego apostoła, gdyż w oczach współczesnych mogłoby to osłabiać wiarę w Jego potęgę, a także nie byłoby zbyt praktyczne w czasach, kiedy długie podróże (które wkrótce miały stać się udziałem apostołów) były nie lada wyzwaniem dla osoby niepełnosprawnej. Przejdźmy teraz do wątpliwych aspektów tego serialu. A zatem mieszane odczucia budzi sposób przedstawienia Marii, Matki Jezusa. Najbardziej wątpliwa rzecz pojawia się w sezonie 2 i dotyczy istotnej różnicy w postrzeganiu katolickim, a tym, mówiąc skrótowo, protestanckim Maryi. Otóż w 3 odcinku drugiego sezonu serialu pokazuje Marię wspominającą, że doświadczyła typowych bólów porodowych i „bałaganu” (messy birth).To bezpośrednie nawiązanie do protestanckich poglądów, gdzie Maria jest zwykłą matką podlegającą skutkom grzechu pierworodnego (Rdz 3,16: „W bólach będziesz rodziła dzieci„). Kontrastuje to z katolicką doktryną, że Maria – wolna od grzechu – nie cierpiała bólów porodowych, co jest częścią jej dziewictwa in partu (w czasie porodu). Prorok Izajasz (66,7) zapowiada: „Zanim poczuła ból, urodziła syna„, co Ojcowie Kościoła (np. Grzegorz z Nyssy) interpretują jako cudowny, bezbolesny poród. Bezbolesność tego szczególnego porodu implikuje także dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, gdyż dziwną rzeczą byłoby, gdyby wolna od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego niewiasta miała cierpieć bóle porodowe, które są jednym ze skutków tego grzechu, i to wprost wymienionym w Księdze Rodzaju. Pewne zastrzeżenia może też budzić sposób ukazania wyglądu i osobowości Marii. Matka Naszego Pana jest tu bowiem przedstawiona jako niewiasta uboga, ale jednocześnie nosząca na co dzień biżuterię (co wskazywałoby jednak na pewną próżność). Nadto czasem w tej kreacji postać ta wydaje się nieco wścibska, a nawet skłonna do nadopiekuńczości. Mianowicie bardzo cierpi ona z powodu tego, że nie czuje się już zbyt potrzebna swojemu synowi, który już przekroczył 30-tkę. Z drugiej strony, choć ten „kryzys pustego gniazda”, wydaje się w przypadku prawdziwej Maryi mało prawdopodobny, to jest w pełni zrozumiały w konwencji serialu, która pokazuje nam postacie z Ewangelii jako podobne w swoich problemach do współczesnych ludzi. A że przechodzenie „kryzysu pustego gniazda” samo w sobie jeszcze nie jest grzeszne, to można chyba pozwolić twórcom serialu na taką artystyczną swobodę. Postać Maryi, choć może być w tym wydaniu nieco irytująca, ma też swoje „mocne momenty”. Można tu wymienić chociażby, jedną chyba z piękniejszych scen serialu, w której Matka Jezusa, jak nikt inny, potrafi usłużyć swojemu skrajnie zmęczonemu Synowi, i okazuje się jednak wciąż potrzebna. Ciekawym wątkiem jest też Maria wspominająca biedę, momentami skrajną, w jakiej żyła z Józefem. Jest to tym bardziej wartościowe, iż przeciwne wspomnianej już „ewangelii sukcesu”. Przejdźmy teraz do paru innych wątpliwych elementów tego sezonu, które nie dotyczą Maryi. A zatem w drugim sezonie znajdziemy scenę, w której Pan Jezus „ćwiczy” Kazanie na Górze i prosi Mateusza o pomoc w redagowaniu. Jest to pomysł co najmniej niefortunny, gdyż Jezus, jako Słowo Boże, nie potrzebuje pomocy w głoszeniu prawdy. Wszystkie Jego nauczania są inspirowane Duchem Świętym. Mamy tu też scenę, w której Mesjasz zdaje się zniechęcać Jana do otwartej krytyki cudzołożnego związku Heroda Antypasa z żoną swego brata Heroda Boethosa – Herodiadą. W natchnionym tekście biblijnym nie mamy jednak żadnej wzmianki czy sugestii, by takie działanie Jana Chrzciciela nie podobało się Bogu. A skoro nie ma takich zastrzeżeń, to bardziej chyba sensownym jest założyć, że taka postawa „największego narodzonego z niewiast” ((Łk 7,28) ) była nie tylko miła Bogu, ale też stanowiła część posłannictwa tego wielkiego proroka, gdyż dała nam po dziś dzień przykład bezkompromisowej postawy w słusznym napominaniu możnych tego świata. Jeśli chodzi o wątpliwości związane z sezonem 3, to wspomnieć należy też o niejasnym zdaniu, w którym Jezus mówi o sobie „Ja jestem Prawem Mojżeszowym”, podczas gdy, biblijnie Jezus wypełnia Prawo (Mt 5,17), ale nie utożsamia się z nim dosłownie. Niektórzy z widzów zdążyli już zauważyć, że tak sformułowane zdanie bardziej przypomina cytat z Księgi Mormona niż z Biblii. W tymże sezonie mamy nadto skrócenie cytatu z Ewangelii Łukasza (5,32), w którym Chrystus mówi jedyne, iż przyszedł wzywać grzeszników, a nie tak jak w tekście biblijnym, że przyszedł wzywać grzeszników do nawrócenia. To oczywiście osłabia prawdę o konieczności nawrócenia z grzechów. W sezonie tym pada też fraza „miłość to miłość”, która kojarzy się współcześnie z promocją różnego rodzaju dewiacji seksualnych. Choć w tej akurat scenie nie ma żadnego związku z „tęczową miłością”, i trudno powiedzieć, czy jest to tylko niefortunne sformułowanie, czy kryje się za tym coś naprawdę złego. Pewną słabością serialu jest też paradoksalnie to, co jest jego największą siłą. Chodzi mianowicie o podkreślanie, że ludzie z czasów pierwszego przyjścia Pana Jezusa nie różnili się specjalnie od współczesnych. Nie jest to oczywiście tak dalekie od prawdy i podkreślanie tych podobieństw bardzo służy wciągnięciu współczesnego widza w sam jakby środek wydarzeń opisanych w Ewangeliach. Miejscami wydaje się ten zabieg iść jednak za daleko, gdy twórcy serialu zdają się już całkiem nie uwzględniać pewnej odmienności w mentalności ówczesnych ludzi oraz innych okoliczności, w jakich żyli. To przekładanie wszystkiego w serialu niemal 1 do 1 na nasze czasy i daje momentami dziwne rezultaty. Przykładowo bohaterowie serialu zdają się nieraz analizować zbiorowo swoje odczucia niczym na jakiejś sesji terapii grupowej, używając takich słów jak „trauma”. Daje to fałszywe wrażenie, jakby ówcześni Żydzi mieli również w zwyczaju usprawiedliwiać wszystkie swoje błędy czy grzechy z teraźniejszości np. trudnym dzieciństwem. To zresztą prowadzi do innego problemu, czyli być może nieco zbytniej koncentracji na uczuciach i emocjach. W pewnym momencie serialowy Jezus radzi nawet jednej z postaci „iść za sercem”, podczas gdy, odwrotnie niż pop kultura, Biblia przestrzega przed nadmiernym zaufaniem do swojego serca – „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi?” (Jer 17,9). Kolejnym elementem, który wzbudza wątpliwość, jest rzecz opisana już w recenzji pierwszego sezonu, czyli ubiór pozytywnych postaci. Wątpliwość wzbudza tu męski strój, jaki miał być wedle wizji twórców serialu, noszony przez Pana Jezusa i innych hebrajskich mężczyzn. Otóż Jezus oraz apostołowie są tutaj często pokazywani przebrani nie w długie (jakie zgodnie z prawdopodobieństwem nosili), ale krótkie – sięgające powyżej ich kolan – tuniki. Taki strój jest wprawdzie zrozumiały, kiedy wiąże się z pracą fizyczną (np. apostołów rybaków), ale już przy publicznych wystąpieniach przez ówczesnych Żydów odbierany byłby słusznie zapewne jako urągający przyzwoitości.Pewne wątpliwości może też budzić sformułowanie, którego używa jedna z bohaterek serialu, a mianowicie, że chciałaby być kiedyś nauczycielką jak Maria (Maria Magdalena). Takie sformułowanie może budzić uzasadniony niepokój, gdy zważy się na to, iż już od dłuższego czasu w przestrzeni publicznej rozpowszechniane są pewne heretyckie twierdzenia o tym, jakoby ta niewiasta miała być jedną z pierwszych przywódczyń i nauczycielek Kościoła. Z drugiej strony w serialu nie ma jakichś wyraźniejszych scen czy aluzji, by Maria z Magdali miała w istocie sprawować coś w rodzaju funkcji nauczycielskiej (w rozumieniu Kościoła), a jedynie uczy (i to właściwie tylko czytać) Ramę. Wreszcie, nie ma też sceny, w której Jezus wysyłałby ją na jakąś misję z apostołami. Wręcz przeciwnie jest tu pokazane, że zadania apostolskie powierza wyłącznie mężczyznom. Trochę niefortunnie wydaje się też rozwijać wątek z Judaszem. Mianowicie, twórcy serialu zdają się sugerować, że kradnie on pieniądze ze „wspólnotowej sakiewki” nie dla siebie, ale po to, żeby zabezpieczyć finanse na późniejszą działalność Mesjasza. Poza tym swoją zdradą nie chce wyrządzić Jezusowi właściwie żadnej krzywdy, a zmusić Go do bardziej, w jego przekonaniu, mesjańskich działań (pokonanie Rzymian, ustanowienie Królestwa Bożego ze stolicą w Jerozolimie). Sugestie biblijne jednakże zdają się iść w kierunku bardziej egoistycznych pobudek Judasza (chciwość).Mimo tych różnych zastrzeżeń te kolejne sezony wydają się również godne polecenia, gdyż całość można porównać nie do kieliszka dobrego wina z odrobiną trucizny, a raczej do dużej smakowitej i pożywnej ryby, z której jednak trzeba wyłuskać trochę drobnych ości. Niemądre byłoby wyrzucać taką rybę przez te ości, choć warto przed jej podaniem uprzedzić, w czym może być problem. Ta recenzja była więc próbą wyłuskania tych wszystkich ości, oddzielenia ich od zdrowego i bezpiecznego mięsa. Bo tego właśnie mięsa jest tu zdecydowanie więcej. Jako że jednak zalety tej produkcji są dość oczywiste, łatwe do zauważenia i już szeroko opisane, stąd też raczej była potrzeba wyszczególnienia bardziej wątpliwych rzeczy. Tym bardziej że serial ten ma to do siebie, że zazwyczaj albo jest bezkrytycznie chwalony, albo „odsądzany od czci wiary”. Stąd wydaje się, że zaistniała potrzeba recenzji z punktu widzenia osoby, która zasadniczo uważa tę produkcję za ważną i pożyteczną, jednocześnie dostrzegając pewne jej błędy, czy potencjalnie groźne elementy.Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Ta polsko-brytyjsko-amerykańska produkcja z 2023 roku podejmuje trudny temat Holokaustu w niecodzienny sposób. Film skupia się na życiu Rudolfa Hössa, komendanta obozu Auschwitz oraz jego rodziny. Akcja toczy się w idyllicznym domu z ogrodem tuż miejsca zagłady, co kontrastuje z niewidocznym, ale wyczuwalnym horrorem pobliskiego obozu. Historia pokazuje głównie sielankę rodziny Hössów w tejże komfortowej willi. Obserwujemy zatem ich codzienne rytuały: pikniki, zabawy dzieci, wizyty bliskich … Tło jest jednak niepokojące – zza muru dobiegają odgłosy strzałów, krzyki i szum krematoriów, a dym unosi się w powietrzu. Rodzina zdaje się jednak akceptować pewne takie „niedogodności” jako cenę za spokojne, szczęśliwe życie. Prawdziwą tragedią okazuje się dla nich (zwłaszcza dla pani domu) dopiero wizja wygnania z tego raju, kiedy dowiadują się, że Höss wkrótce zostanie odwołany ze stanowiska komendanta Auschwitz …
Obraz ten jest dziełem prowokującym do refleksji nad naturą zła i jego „banalnością” w warunkach, kiedy to zło jest akceptowalne. Film ten bawiąc się niejako w „Big Brothera w domu nazistów” w subtelny, a jednocześnie mocny sposób pokazuje, jak banalne może być zło, gdy sprawcy mają na swoje zbrodnie pełne poparcie ze strony władzy, a ich „praca” spotyka się z szacunkiem również ze strony ogółu społeczeństwa.
W kontekście tego filmu często mówi się o mechanizmach dehumanizacji i wyparcia. Co do dehumanizacji możemy się w pełni zgodzić (daje się odczuć, że Żydzi już jakiś czas wcześniej stracili w oczach przedstawianych tu Niemców przestali być ludźmi, a przynajmniej bliźnimi). Jeśli chodzi o mechanizm wyparcia, to doszukiwanie się go w zachowaniach głównych bohaterów wydaje się jednak nietrafione. Stosowanie takiego mechanizmu wydaje się niemożliwe nawet w przypadku Pani Höss, która wprawdzie nigdy nie wchodzi na teren obozu, jednak kamera co jakiś czas uświadamia nam, jak blisko murów znajduje się jej willa. Zresztą rozmowy „Królowej Auschwitz” z koleżankami i groźby wobec służby wskazują, iż dobrze wie ona, co tam się dzieje. Zatem oboje małżonkowie mają pełną świadomość tego, co robią, chociaż próbują od tej prawdy oddzielić swoje dzieci. Sami jednak za bardzo tej prawdy nie wypierają, gdyż prawdopodobnie nie widzą ku temu powodów. Zdają się po prostu uważać, że mają do odegrania pozytywną rolę w historii Niemiec – tworzą dla rodaków przestrzeń życiową na Wschodzie, eliminując „szkodliwą rasę”. Państwo Höss są po prostu wyjątkowo praktyczni, „ogarnięci” i zdeterminowani, rzec można, z punktu widzenia swoich mocodawców „właściwi ludzie na właściwym miejscu”. Wszak Rudolf Höss to menadżer, który nie tylko zadba o spełnienie norm, ale wykaże się zaangażowaniem i dużą inicjatywą w prowadzaniu ulepszeń i innowacji do tej machiny śmierci, którą zarządza. Jego małżonka natomiast zadba, żeby po pracy mógł odpoczywać i cieszyć się wychowywaniem nowego pokolenia …
Widzimy zatem, iż zbrodnie popełniane w owym niemieckim obozie koncentracyjnym, w których wielki udział ma też oczywiście ojciec tej „idealnej aryjskiej rodziny”, nawet pomimo wysokiego muru i próby izolowania dzieci od prawdy o Auschwitz, stają się integralną częścią funkcjonowania rodziny. Widzimy chociażby jak pani Höss bez skrępowania dzieli „łupy” zrabowane więźniarkom czy rozmawia o nich z koleżankami w formie „ploteczek”. Znamienna jest też scena, w której kąpiące się dzieci Hössów muszą wyskakiwać w popłochu z wody, gdy ojciec rodziny znajduje w rzece ludzką kość …
Ktoś mógłby zarzucić tej produkcji, że jakoby pokazuje rodzinę Höss w sympatyczny sposób. Nie brak tutaj wszakże takich scen jak ojciec czytający bajki dzieciom, wspólne zabawy i pikniki rodzinne, wspomnienia i marzenia małżonków dotyczące wakacji, czy miłość Hössa do zwierząt i przyrody. Jednakże zarzut tego rodzaju nie jest chyba zbyt zasadny. Po pierwsze dlatego, że pokazanie pewnych autentycznie dobrych cech i zachowań nawet po stronie największych zbrodniarzy w dramacie historycznych jest wręcz kwestią rzetelności i oddania prawdy. Parafrazując nieco słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa – nawet źli ludzie potrafią dawać dobre rzeczy swoim dzieciom (Mateusz 7, 11), cóż więc dziwnego, iż małżonkowie Höss również mogli szczerze troszczyć się o swoje dzieci czy o siebie nawzajem? Po drugie to pokazanie troski o najbliższych, zwierzęta, a nawet rośliny tym bardziej uwypukla okrucieństwo Hössów wobec tych ludzi, których już nie uważali za swoich bliźnich. Zarzut zbytniego ocieplania wizerunku tej nazistowskiej pary nie może się utrzymać, jeśli ogląda się ten film uważnie i w całości. Co i rusz bowiem widzimy, jak spod schludnej powłoki wychodzi z nich brudne, jadowite robactwo. Dowodem czego jest chociażby scena, w której pani Höss niezadowolona ze swej polskiej służącej, mówi do dziewczyny „Mogłabym poprosić męża, żeby rozsypał twoje prochy na polu w Babicach”. Jej małżonek z kolei, dla którego prawdziwym okrucieństwem dokonującym się w Auschwitz jest niedelikatne zrywanie bzów przez strażników, nawet podczas imprezy dla nazistowskich oficjeli fantazjuje o tym, w jaki sposób zagazowałby wszystkich obecnych na sali (Niemców!). Zresztą również małżeństwo Hössów okazuje się tylko z pozoru czyste, gdy zostaje nam pokazane (a ściślej tylko zasugerowane), że Höss zdradza swoją żonę (prawdopodobnie regularnie z prostytutkami).
Nie można też chyba zarzucić filmowi całkowitego pesymizmu. Jest tutaj wszak pokazana wyraźnie dobra, a nawet wymagająca heroizmu postawa polskiej dziewczyny, która z narażeniem życia podrzuca jedzenie dla więźniów Auschwitz. Jako promyk nadziei można widzieć też wątek matki pani Höss, która mimo swojej głębokiej niechęci do Żydów, kiedy dociera do niej, co tak naprawdę dzieje się za murem, wstrząśnięta wyjeżdża, zostawiając córce list. Jest to mocny moralnie punkt filmu, który pokazuje, iż głos sumienia może poruszyć nawet najbardziej „zaczadzoną Ideologią” osobę, o ile jeszcze ma w sobie jakąś gotowość usłyszenia tego głosu. I zdaje się, że owa starsza pani, która nie może znieść przebywania w miejscu, które dla jej córki jest rajem i spełnieniem marzeń (zarówno tych osobistych jak i zbiorowych o „nowej przestrzeni życiowej dla Niemców”) jest poruszona tym głosem. I dlatego wstrząśnięta wyjeżdża, zostawiając córce list, którego treści wprawdzie nie poznamy, ale po reakcji pani Höss domyślamy się, że raczej nie był on tylko zdawkowy.
Jedną z głównych zalet filmu może być zatem to, co z pozoru może się wydawać jego wadą, a mianowicie fakt, że nie pokazuje on masowego mordu w Auschwitz wprost. Robi to natomiast za pomocą dźwięków dobiegających zza murów czy obrazów takich jak popiół z krematoriów przysypujący piękne kwiaty państwa Höss. Dzieło to pokazuje toczącą się za murem tragedię jako układankę, jednak bardzo łatwą do poskładania dla osób, które są wystarczająco blisko.
Jeśli chodzi o zarzuty, jakie można wysunąć wobec tej produkcji, to jest tu pewna ilość scen plażowych, w których widzimy ludzi obojga płci w dość skąpych strojach kąpielowych. Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że kontekst (plażowanie rodzinne, nie na plażach publicznych) oraz sposób pokazywania tych scen raczej wyklucza ich podtekst erotyczny. Pewnym zarzutem wobec filmu może być też to, że zabrakło w tym obrazie ukazania konsekwencji zbrodniczych wyborów dla ich sprawców. Nie widzimy tu żadnej kary dla zbrodniarzy, na przykład sceny powieszenia Hössa. Nie ma nawet napisów końcowych, które by o tym mówiły. Dla kogoś, kto nie znałby historii, mogłoby to dawać wrażenie, że państwo Höss wyszli na swoim udziale w Auschwitz jednak nie najgorzej – spełnili swoje marzenia, żyli sobie wygodnie w willi z ogrodem, itp. Zapewne nie jest to wielkie ryzyko, jeśli założymy, że wszyscy dorośli widzowie zdają sobie sprawę i z tego, czym był Holocaust i z kar, które spotkały przynajmniej część sprawców tego ludobójstwa; niemniej, nie możemy wykluczyć, że film ten jest mniej przejrzysty moralnie dla odbiorców spoza naszego kręgu kulturowego.
Reasumując, film polecamy z podanymi wyżej niewielkimi zastrzeżeniami, z zastrzeżeniem, że jest to obraz dla dorosłych widzów, dla których poruszana tematyka nie jest żadną nowością.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Akcja filmu osadzona w realiach lat 80. inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Do miasta Coeur d’Alene w Idaho przybywa doświadczony w walce ze zorganizowaną przestępczością, acz sterany życiem i nie cieszący się już najlepszym zdrowiem agent FBI Terry Husk. Praca z dala od wielkich metropolii ma być dla Huska okazją do pewnego wytchnienia i złapania równowagi. Nie będzie miał jednak ku temu okazji, gdyż zaraz po przybyciu czeka go sprawa morderstwa powiązana z brutalnymi napadami na banki, atakami bombowymi oraz fałszowaniem pieniędzy. Wkrótce okazuje się, że za wszystkimi tymi działaniami stoi grupa białych suprematystów pod wodzą Boba Mathewsa. W trakcie śledztwa Husk (a właściwie najpierw jego młody zastępca) zdaje sobie sprawę, że nie chodzi tu o „zwykłą” zorganizowaną przestępczość. Mathews szykuje bowiem rewolucję, której ostatecznym celem jest obalenie władzy w Waszyngtonie i wprowadzenie nowego porządku w Stanach Zjednoczonych. Sprawa wydaje się tym groźniejsza, że The Order w swoich metodach jak i celach, a nawet samej swojej nazwie wzoruje się, wręcz dosłownie, na niesławnych „Dziennikach Turnera” (więcej o szkodliwości tej książki: https://salwowski.net/2021/10/15/tradycyjny-katolik-promuje-skrajny-rasizm/ oraz https://www.youtube.com/watch?v=MvrUEYy52JQ&t=41s)
„The Order” jest dość ciekawym filmem, na którego odbiór negatywnie wpłynęło jednak łączenie tego obrazu (czy to słusznie, czy nie) z doraźną walką polityczną w USA. A mianowicie część widzów dopatrywała się w jego treści, a także w przesunięciu premiery na rok wyborczy, ataku wymierzonego w Donalda Trumpa. Jako że jednak te domniemania nie mają już większego znaczenia, możemy spojrzeć na ten film jako dzieło, rzec chyba można, ponadczasowe.
Do ponadczasowych treści tego filmu zaliczyć można chociażby ostrzeżenie przed tym, że ideologie mają swoje konsekwencje. Jest on przypomnieniem, iż na podatnej glebie kiełkują nie tylko dobre, ale też złe ziarna. W „The Order” mamy przykład sytuacji, w której ludzie słusznie rozżaleni poczuciem niesprawiedliwej marginalizacji łatwo ulegają różnym zwodzicielom. Takim ideologicznym zwodzicielem jest w filmie pastor „Narodów Aryjskich”. Człowiek ten wraz ze swoimi wiernymi nie waha się z dumą eksponować symboli zbrodniczej III Rzeszy. Łączy on bez wahania elementy chrześcijaństwa z rasistowską ideologią supremacji białych. W kościele pastora autorytetem zdają się cieszyć, wspomniane już, „Dzienniki Turnera” , zwane zresztą nieraz „biblią prawicowego ekstremizmu”. Sam pastor wprawdzie nie dopuszcza się aktów przemocy, a nawet próbuje powstrzymać swojego byłego „ucznia” Mathewsa, jest już jednak za późno, gdyż ziarno zostało dawno zasiane. Jak mówi Biblia: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (Oz 8,7). Dodajmy, że ów pastor poleca Dzienniki do czytania dzieciom, nie bacząc, iż zawierają one ukazane w pozytywnym świetle takie wzorce jak masowe mordowanie bliźnich ze względu na „niewłaściwy” kolor skóry.
Film pokazuje również hipokryzję grupy „The Order” . Jej członkowie bowiem, którzy rzekomo walczą w obronie chrześcijaństwa, nie mają problemu z tym, że ich przywódca żyje, wręcz oficjalnie, jednocześnie z żoną i kochanką; z drugiej strony jeden z „żołnierzy” organizacji udaje, że jest Hiszpanem, będąc w rzeczywistości Meksykaninem. Wynika to stąd, że w organizacji, to nie cudzołóstwo jest prawdziwym grzechem, a bycie przedstawicielem „gorszej rasy”.
Przesłaniem filmu jest także sprzeciw wobec bezprawnej przemocy i nieposzanowania ładu społecznego, którego gwarantem są władze państwowe. Przypomnijmy, co pisze apostoł Paweł w trzynastym rozdziale Listu do Rzymian: „Każdy niech będzie poddany władzom zwierzchnim. Nie ma bowiem władzy, która nie pochodziłaby od Boga, a te, które istnieją, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc sprzeciwia się władzy, sprzeciwia się porządkowi Bożemu”. Nie chodzi tu oczywiście, o czym mówią inne fragmenty Pisma św., o posłuszeństwo jakimś grzesznym nakazom władz. Warto zwrócić uwagę, że św. Paweł mówi te radykalne słowa, będąc obywatelem pogańskiego Imperium Rzymskiego, w którym działo się mnóstwo złych rzeczy, a chrześcijanie stanowili cel krwawych i nieraz „systemowych” prześladowań”. Tak że ów apostoł, gdyby chciał, znalazłby znacznie więcej powodów, by sprzeciwiać się władzy, niż członkowie grupy The Order, którzy raczej powinni dziękować Bogu, że przyszło im żyć w amerykańskiej demokracji w latach 80.tych XX wieku. W tym czasie bowiem mogli przecież bez przeszkód prowadzić pobożne, chrześcijańskie życie, „o ile to możliwe żyjąc ze wszystkimi w pokoju” (Rzym 12,18), gdyby tylko zechcieli.
Patrząc na ten obraz z perspektywy chrześcijańskiej, jedną z jego głównych zalet jest też to, iż prezentuje walkę ze złem w ramach codziennej pracy stróżów prawa. Agenci FBI zostali ukazani jako obrońcy sprawiedliwości i ładu, stawiający opór siłom nienawiści i chaosu. Taki obraz jest zgodny z przesłaniem ewangelicznym, które zasadniczo potępia bezprawną przemoc, oraz niesprawiedliwą dyskryminację bliźnich. Bohaterowie filmu wykazują cnoty takie jak odwaga, wytrwałość i dążenie do prawdy, co może stanowić inspirację dla widzów i skłonić ich do refleksji nad własnymi postawami wobec zła.
Co istotne, film unika nadmiernej przemocy czy obsceniczności, co czyni go bardziej przystępnym dla widzów ceniących umiar w przedstawianiu trudnych tematów.
Jeśli chodzi o wady tego filmu, to rzuca się tu przede wszystkim w oczy, a raczej w uszy, pokaźna liczba wulgarnego słownictwa. Za pewną wadę można by też uznać brak przeciwwagi dla pokazywania ludzi powołujących się na Pismo św. i chrześcijańskie wartości głównie w negatywnym kontekście. Jednakże w tym przypadku nie jest to aż tak poważny zarzut, gdyż twórcy filmu, opowiadając zasadniczo prawdziwą historię, nie mieli obowiązku dopisywania czy wyszukiwania w niej wątków, które dawałyby szerszy i bardziej przychylny obraz chrześcijan w Idaho.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten film, gdyż jego przesłanie koncentruje się na ukazaniu destrukcyjnej natury nienawiści i pogardy wobec bliźnich, które nieuchronnie prowadzą do przemocy, chaosu i moralnego upadku – zarówno w społeczeństwie, jak i w życiu samych wyznawców takich ideologii. Obraz ten jasno pokazuje, że ideologie oparte na nienawiści i pogardzie dla innych są drogą donikąd. Docenić należy także fakt, że The Order podkreśla znaczenie prawa i sprawiedliwości w walce z takimi zagrożeniami.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Główny egzorcysta Watykanu otrzymuje od papieża kolejne zadanie – ma zbadać w Hiszpanii przypadek opętania kilkuletniego chłopca o imieniu Henry. Demon (czy też demony), które zawładnęły dzieckiem, daje się mocno we znaki nie tylko całej jego rodzinie, ale zagraża (również fizycznie) każdemu, kto znajduje się w starym opactwie. To właśnie miejsce – kościelny budynek, do którego przeprowadziła się matka chłopca wraz z nim i jego nastoletnią siostrą, zdaje się skrywać jakąś mroczną tajemnicę, która przyciąga złe duchy. Dodajmy, że rodzina Henry’ego została już wcześniej mocno doświadczona – ojciec chłopca zginął w tragicznym wypadku (Henry, który był świadkiem tego zdarzenia, od śmierci ojca nie mówi). Matka zaś zdecydowała, pomimo wyraźnej niechęci dzieci do tego pomysłu) o przeprowadzce z USA do Hiszpanii po to, by sprzedać odziedziczony tam po mężu budynek dawnego opactwa. W tej trudnej na różnych poziomach sytuacji pomocą ma być właśnie sławny „egzorcysta papieża”. Zatem po przybyciu na miejsce starszy egzorcysta zabiera się energicznie za zadanie, angażując do pomocy młodego, lokalnego księdza, któremu brak doświadczenia na polu egzorcyzmów …
Tak w skrócie wygląda zawiązanie fabuły w tym filmie. Na początku warto zaznaczyć, że pierwowzór głównego bohatera – o. Gabriele Amorth ( 1925-2016) to oczywiście postać prawdziwa, jednak potraktowana tutaj w dość nonszalancki sposób. Mimo wszystko dla uproszczenia będziemy nazywać głównego bohatera o. Amorthem. Prawdziwy o. Amorth z racji swojej posługi przeżył zapewne niejedną sytuację „jak z horroru”, film zresztą jest inspirowany literaturą tegoż egzorcysty, choć większość pokazanych tu zdarzeń jest zapewne fikcją. Ta fikcyjność może zresztą być dla niektórych widzów (tak jak dla piszącej te słowa) w tym przypadku pewnym rozczarowaniem. Skoro bowiem produkcja ta wykorzystuje, by tak rzec, dane osobowe i tożsamość dość niedawno zmarłego sławnego egzorcysty, to można by się spodziewać, że właśnie po to, aby dać obraz tego, jak w rzeczywistości wygląda posługa katolickiego egzorcysty. Zdaje się bowiem, iż film ten mógłby sporo zyskać, gdyby funkcja egzorcysty watykańskiego została tu ukazana w bardziej realistyczny, mniej komercyjny sposób. Tym bardziej że widowiskowość tego obrazu raczej by na tym nie straciła, gdyż twórcy filmu mogliby bez trudu wykorzystać więcej prawdziwych wspomnień o. Amortha, żeby zbudować „mocne” sceny tego filmu. I w początkowych scenach tej produkcji, wydaje się że mają oni taki zamiar, później jednak produkcja ta skręca mocno w kierunku miksu typowego hollywoodzkiego horroru z komiksem i opowiastką w rodzaju „Kodu Leonarda da Vinci”. Można powiedzieć, że to tylko kwestia gustu, jednakże jest ryzyko, że taka formuła filmu może w oczach części widzów kwestionować powagę egzorcyzmów.
Jak już pewnie Czytelnik domyśla się z tego przydługiego wstępu, choć film ten ogólnie oceniamy pozytywnie, to trzeba też wysunąć wobec niego kilka bardzo poważnych zastrzeżeń. O tym jednak później. Teraz skupmy się na pozytywach. Pierwszym z tychże jest fakt, że postać kościelnego egzorcysty przedstawiona tutaj została w bardzo pozytywnym świetle. To sprawia, iż nawet pomimo komiksowego przerysowania drugiej części filmu, widz może zacząć się zastanawiać (jeśli do tej pory tego nie czynił) nad wagą i potrzebą tego rodzaju posługi we współczesnym świecie. Zaletą portretowania tej postaci jest fakt, że starszy egzorcysta ukazany jest tu nie jako „odklejeniec”, ale mężczyzna mocno stąpający po ziemi, łączący pewność siebie z pokorą, odwagę z rozsądkiem, powagę i odpowiedzialność z dystansem i poczuciem humoru, miłość do bliźnich i empatię z uzasadnionymi wymaganiami i stawianiem granic we właściwych miejscach. Taki rysunek postaci podkreśla fakt, że posługiwanie egzorcyzmami to „nie przelewki”, a poważne zadanie wymagające mocnego charakteru. Wartościowym elementem jest też wprowadzenie postaci młodego lokalnego księdza, który asystuje w przypadku tego konkretnego opętania starszemu egzorcyście. Jest to człowiek, który ma na swoim sumieniu poważnych grzech, ponadto jest trochę panikarzem. Tak że udział w egzorcyzmach staje się dla niego niejako „okazją” do nawrócenia, a nadto budowania charakteru.
Jedną z zalet tego filmu jest wątek, niestety trochę słabo rozwinięty, w którym o. Amorth ma kłopoty z watykańską komisją kierowaną przez sceptycznie nastawionego kardynała, wątpiącego w realność opętań. Zresztą spośród członków owego grona, tylko jeden staje po stronie egzorcysty. Reszta zdaje się uważać jego posługę za nie tylko zbędną, lecz wręcz szkodliwą. Egzorcyzmy to dla tej komisji najwyraźniej coś, co nie przystaje do naszych czasów, jest reliktem dawnych wieków, nie sprzyja ocieplaniu wizerunku Kościoła, a wręcz go ośmiesza. Zresztą, po co egzorcyzmy, skoro osobowego Zła pewnie nie ma, a Szatan to tak naprawdę figura retoryczna, takie straszydło, które miało trzymać dawniej ciemny lud w jakichś moralnych granicach … tak to mniej więcej wygląda z punktu widzenia „oświeconych” kardynałów z tejże komisji. Wielu czytelników pewnie zdaje sobie sprawę, że tego rodzaju postawy nie są aż taką rzadkością wśród „postępowych” duchownych czy teologów. W filmie jednak jest silny promień nadziei, gdyż mimo że to podejście, sądząc z postawy owej komisji, wydaje się już dominować pośród wyższego duchowieństwa, to jednak przedstawiony tu papież (postać prawdopodobnie wzorowana na Janie Pawle II) staje po stronie reprezentowanej przez o. Amortha.
Jedną z głównych zalet tego obrazu jest też to, że, wprost i bez powątpiewania, mówi o takich sprawach wiary jak Trójca Święta, nasze Odkupienie przez Jezusa Chrystusa, spowiedź i żal za grzechy, odpuszczenie win, modlitwa, czy miłość wobec bliźnich (miłość matki jest tutaj nawet określona jako najbardziej podobna do miłości Bożej). Mocno jest tu też ukazana nienawiść Diabła, jaką żywi on wobec Boga i Jego dzieł, a zwłaszcza człowieka, którego pragnie doprowadzić do wiecznego zatracenia, a przynajmniej udręczyć w miarę swoich możliwości.
Na plus można również zaliczyć wzmiankowanie w tej produkcji o możliwych przyczynach opętania, takich jak zwiększenie podatności na nie przez traumatyczne wydarzenia (być może powiązane z utratą wiary), czy słuchanie pewnych rodzajów muzyki. Zaletą jest też wyraźna reklama książek o. Amortha, dzięki czemu pewnie spora liczba widzów sięgnie po literaturę, w której autor opisuje swoje realne doświadczenia w temacie.
Film ten nie jest, niestety, wolny od poważniejszych wad. Jeśli chodzi o bardziej oczywiste mankamenty tego obrazu, to mamy tu sporą ilość wypowiadanych przez demona wulgaryzmów, również o charakterze bluźnierczym bądź obscenicznym, a także kobiecą nagość ukazaną w dość perwersyjny sposób (ciało pokryte krwią). Ktoś mógłby argumentować, że użycie takich środków było niezbędne dla oddania rzeczywistego charakteru i działania złych duchów … Czy aby na pewno? Na kartach Nowego Testamentu nieraz spotykamy sceny, w których albo sam Jezus Chrystus, albo Jego uczniowie wypędzają demony z opętanych, jednak zawsze jest to pokazane w sposób powściągliwy, bez skupiania się na drastycznych szczegółach, bez przytaczania wulgarnego, obscenicznego i bluźnierczego języka, którym prawdopodobnie już wtedy posługiwały się upadłe anioły. Oczywiście nie oczekujemy aż takiej powściągliwości od tego gatunku filmowego, ale pewne większe opanowanie jednak by się tu przydało.
W filmie tym występują jednak jeszcze poważniejsze problemy, które nie do końca dają się jakkolwiek usprawiedliwić konwencją tego obrazu. Pierwszą z nich jest utrwalanie i dalsze propagowanie w tym obrazie czarnej legendy świętej Inkwizycji. Scenariusz tej produkcji nie sili się nawet na żadną próbę oddania sprawiedliwości tej wielowiekowej instytucji Kościoła. Jej powstanie przedstawia jako wynik zwiedzenia papieża przez Szatana, przez co sama Inkwizycja ma się jawić jako diabelskie narzędzie. Takie ukazanie świętej Inkwizycji jest jednakże krzywdzące nie tylko dla niej samej, ale rzuca mocny cień na cały Kościół. Można zresztą odnieść wrażenie, że o historycznej Inkwizycji twórcy tego filmu tak naprawdę nie mają pojęcia, a ich wyobrażenia w tym temacie oparte są na pewnej grze. Przypuszczenie to wzmacnia fakt, iż w filmie użyto niewłaściwego godła hiszpańskiej inkwizycji. Zamiast autentycznego (krzyż, gałąź oliwna i miecz) wykorzystano symbol z gry Dragon Age: Inkwizycja. Pomiędzy obiema produkcjami istnieje też pewne podobieństwo fabularne. Zresztą wątek z konkretną ilością demonów, które spadły w określone miejsca i trzeba je unieszkodliwić jak w grze, też wskazuje, skąd twórcy filmu czerpią swoje inspiracje. Takie pomieszanie prawdziwych postaci czy instytucji Kościoła (vide ks. Amorth, święta Inkwizycja) może wprowadzać w umysłach mniej ostrożnych widzów pewne zamieszanie, typowe zresztą dla filmów, które łączą jakąś prawdę historyczną z fantazją. Chodzi tu o taką zbitkę myślową, w której albo wszystko w takim miszmaszu wydaje się prawdą, albo na odwrót – wszystko bierze się za fantazję twórców.
Innym mocno wątpliwym elementem filmu jest pomysł, aby nieradzący sobie z demonem egzorcysta uciekał się do takich środków jak oferowanie siebie jako ofiarę do opętania w zamian za uwolnienie innych osób, a nawet próba samobójstwa celem zakończenia opętania. W tym miejscu warto też wspomnieć, że w ukazywaniu potęgi osobowego Zła obraz ten być może posuwa się już nazbyt daleko. Film ten bowiem niebezpiecznie zbliża się do granicy, w której zamiast ostrzegać przed Diabłem, epatuje jego mocami. A o ile samo ostrzeganie jest dobre, gdyż wzmaga czujność przed realnym niebezpieczeństwem, o tyle straszenie może odbierać odwagę do przeciwstawiania się Diabłu, tak by to on od nas uciekał (Jk 4:7).
Natomiast dwa z czasem pojawiających się krytycznych uwag wobec przedstawienia postaci głównego bohatera wydają się na wyrost. A mianowicie – pijaństwo i kłamstwo. Wprawdzie starszy egzorcysta nosi tu przy sobie ulubiony trunek alkoholowy, który czasem popija, nie ma jednak w filmie sugestii, aby go nadużywał. Może nieco bardziej wątpliwa jest scena, w której o. Amorth przekonuje chorego psychicznie mężczyznę, który wierzy, że jest opętany, aby „jego Legion” wszedł w owo zwierze. Jednakże wydaje się, że egzorcysta raczej dokonuje tu pewnej pozytywnej manipulacji, posługując się jedynie błędnym przekonaniem chorego, niż jakimś rzeczywistym kłamstwem.
Pomimo jednak tych poważnych zastrzeżeń polecamy ten film ze względu na bardzo pozytywne pokazanie w osobie głównego bohatera posługi zaangażowanych osób duchownych. Nadto doceniamy przypominanie, że demony to byty realne i osobowe, zdolne do opętania człowieka. Przede wszystkim zaś cenimy fakt, że ta hollywoodzka produkcja przypomina, iż ostateczne zwycięstwo nad Szatanem dokonało się na Krzyżu i że imię Jezus jest tym na dźwięk, którego drżą ze strachu nawet najpotężniejsze demony, nawet jeśli mocno „kozaczą”.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Jak wskazuje jednoznacznie polska nazwa filmu, jest to opowieść o Matce naszego Pana Jezusa Chrystusa – Marii z Nazaretu. Fabuła tej produkcji Netflixa koncentruje się na tytułowej bohaterce. Po latach modlitw o dziecko poszczącemu na pustyni Joachimowi ukazuje się anioł Gabriel i obwieszcza, że urodzi mu się córka. W podzięce za cud Joachim i jego żona Anna poświęcają tę wyproszoną córkę na służbę Bogu w Świątyni Jerozolimskiej. Odbudowa tejże świątyni przez Heroda Wielkiego jest zresztą jednym z ważnych wątków filmu, który spina klamrą losy Marii z historią coraz bardziej paranoicznego i niepewnego swej władzy Heroda. Kiedy dziewczynka trochę podrasta, Joachim i Anna wypełniają bowiem obietnicę złożoną Bogu i przyprowadzają córkę do Świątyni, gdzie kształci się i pełni służbę aż do wieku nastoletniego. Podczas prania ubrań w strumieniu spotyka Józefa. Młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i prosi Joachima i Annę o jej rękę. Po zaręczynach Maryi ukazuje się archanioł Gabriel i objawia jej, że jest wybrana przez Boga, by jako dziewicza matka urodzić długo wyczekiwanego przez naród żydowski Mesjasza. Kiedy arcykapłani dowiadują się o ciąży Maryi, wyrzucają ją ze świątyni nie dając wiary jej słowom …
Omawianie filmu zacznijmy od tego, że określanie go mianem biblijnego jest może nieco na wyrost. W większym bowiem stopniu niż na samym Piśmie świętym oparty jest on na wczesnochrześcijańskich apokryfach, przez co sam jest niejako filmowym apokryfem. To że jest to obraz apokryficzny, samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem, gdyż przypomnijmy, że terminem apokryf określa się zwykle księgi wczesnochrześcijańskie o tematyce biblijnej, które z różnych względów nie zostały uznane za natchnione przez Ducha Świętego i jako takie nie weszły do kanonu Biblii. To „odrzucenie” nie musiało się jednak wiązać z żadną herezją, mogło wynikać np. z wątpliwego pochodzenia danego tekstu (brak pewności, że dany tekst pochodzi od apostoła lub ucznia Jezusa), czy też z tego, że dane pismo zawiera elementy fantastyczne. Zatem użycie apokryfów w sztuce filmowej można uznać za rzecz dopuszczalną i zrozumiałą ze względu na potrzebę wypełnienia fabuły. Tym bardziej że omawiana produkcja Netflixa jest długa, a zapisanych w Biblii słów prawdziwej Maryi na tyle niewiele, iż nie dałoby się na nich samych zbudować dialogów dłuższego scenariusza.
Pozostaje jednak pytanie o podejście twórców do tego, co o samej Matce Jezusa mówi Biblia. Czy ten „materiał” potraktowali oni z należytym szacunkiem i starannością? Otóż chyba nie do końca. Można by się bowiem spodziewać, że skoro słów samej Maryi zapisanych w Piśmie świętym jest niezbyt wiele, to zostały one docenione jak rzadkie perły. Niestety tak nie jest, twórcy filmu zdecydowali bowiem, że Magnificat Maryi jest w całości zbyt długie dla dwugodzinnego filmu. Pewną wątpliwość mogą też już budzić słowa otwierające film, kiedy główna bohaterka mówi: „Wybrano mnie, żebym przyniosła światu dar. Największy dar w jego dziejach. Myślicie, że znacie moją historię. Wierzcie mi – nie znacie”. Takie stwierdzenie może sugerować, że historia pokazana w filmie jest pełniejsza, czy wręcz istotniejsza niż ukazana w Piśmie św.. Nadto stwierdzenie, iż nie znamy dziejów Marii, nie jest prawdą, na tyle bowiem, na ile nam jest to potrzebne, znamy je dzięki Słowu Bożemu. A bardziej rozwlekła i wydumana opowieść wcale nie oznacza lepszej i pełniejszej historii.
Z tradycyjnie katolickiego punktu widzenia razi też przedstawienie w filmie porodu Matki Bożej jako ciężkiego, czyli typowego, na skutek grzechu pierworodnego, choć Maria jako wolna od grzechu pierworodnego i zgodnie z powszechnym nauczaniem Kościoła nie cierpiała bólów porodowych. Razić też może romantyzowanie związku Maryi i Józefa, gdyż takie bardziej namiętne uczucie wskazywałoby też na chęć podjęcia typowego pożycia małżeńskiego przez tę parę (choć gwoli ścisłości nie musi, gdyż decyzję o życiu w celibacie mogli oni podjąć później). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na historycznie niedorzeczną scenę tańca Józefa i Maryi w parze. Takie pląsy nie były praktykowane przez starożytnych Żydów, mężczyźni i kobiety oczywiście tańczyli, ale osobno. Ten zaś typ tańca, który pojawił się dopiero w średniowiecznej Europie, byłby zapewne nie do przyjęcia na żydowskim weselu. Co do obrazu samej Marii, to momentami niepokoi jej przedstawienie, w którym zdaje się przez otoczenie traktowana jako osoba obdarzona od urodzenia jakąś szczególną mocą, niczym postać nadludzka z popkultury.
Pewien niepokój może też budzić sposób zobrazowania archanioła Gabriela, który ma na rękach, coś, co od razu przywodzi na myśl tatuaże. Jest to tym bardziej dziwaczne, że postać z tatuażami raczej nie wzbudziłaby zaufania pobożnej żydowskiej dziewczyny, gdyż tatuaże były wyraźnie zakazane przez Prawo Mojżeszowe. Raczej można by się więc spodziewać, iż Maria mogłaby tak „przyozdobionej” postaci nie rozpoznać jako Bożego posłańca.
Twórcy filmu wprowadzają też na siłę pewne wątki, niestety kosztem spójności przekazu biblijnego, zbaczając jakby od logicznej kolejności zdarzeń ukazanej w Ewangeliach. Widać to przykładowo w budowaniu wątku z odrzuceniem Marii przez społeczność jako rzekomej cudzołożnicy. I niby teoretycznie coś takiego mogło mieć miejsce, jednak ciąg zdarzeń opisanych w Biblii zdaje się wskazywać na to, że Bóg zatroszczył się, aby właśnie do czegoś takiego nie doszło. W filmie natomiast brakuje sceny, w której Józef, idąc za słowem anioła wziąłby do siebie brzemienną Marię, chroniąc ją przed ewentualnym skandalem.
Przejdźmy jednak wreszcie do pozytywów tej produkcji, jako że, mimo poważnych wątpliwości, uznajemy ją za dobrą. Za jedną z zalet tego filmu można zatem uznać zachowanie zgodnego z tradycją biblijną i przekazami historycznymi obrazu Heroda Wielkiego. Z jednej strony bowiem oddana jest temu władcy sprawiedliwość jako „królowi rzeczy” – temu, który z rozmachem godnym Salomona wznosi w Judei piękne i pożyteczne budowle (uświetnia też i przebudowuje II Świątynię), z drugiej strony pokazuje się tutaj jego okrucieństwo i bezwzględność wobec ludzi. Dlaczego jest to istotna zaleta w przedstawianiu tej historii? Otóż charakter i typowy sposób działania Heroda czynią tym bardziej zrozumiałą rzeź niewiniątek w Betlejem. Twórcy filmu, korzystając wiele z żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, pokazali dość dobrze, co kierowało królem. Otóż Herod Wielki przez swoich poddanych uważany był właściwie za uzurpatora i praktycznie nie-Żyda. Był on ledwie „wżeniony” w dynastię Machabejską, a o związkach z rodem Dawida nawet nie było mowy. W dodatku znany był ze swego paranoicznego i krwiożerczego lęku przed utratą władzy. To wszystko jest pokazane w filmie, dzięki czemu widz będzie mógł łatwo zrozumieć, dlaczego Herod nie potrafił zignorować wieści o narodzinach w Betlejem króla żydowskiego z rodu Dawida. A jako że wiarygodność rzezi dzieci w Betlejem jest często kwestionowana, to przejrzyste ukazanie okoliczności tego zdarzenia w filmie jest pożyteczną rzeczą.
Najważniejszą jednakże z zalet filmu jest to, że zdaje się być nakręcony z dobrymi intencjami. Prawdopodobnym celem jego twórców jest przybliżanie postaci Maryi, uhonorowanie jej i stawianie jako wzoru. Stąd mocno podkreślane są tu takie cechy głównej bohaterki jak oddanie Bogu, wielka wiara i zaufanie w Jego plany, odwaga, miłosierdzie, pracowitość, skromność, czystość czy pogodne usposobienie. Twórcy filmu podkreślają też rolę Marii w historii Zbawienia oraz trud, jako musiała ponieść, decydując się odpowiedzieć Bogu „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). Mocną stroną filmu jest też „rozsianie” w działaniach innych postaci nawiązań do dorosłych lat Jezusa (np. post ojca Marii na pustyni). Docenić też można przedstawianie cudów i rzeczy nadprzyrodzonych w sposób budujący wiarę, mocne ukazywanie walki duchowej oraz działania szatana w świecie, jasne rozgraniczanie dobra i zła oraz sług Boga, od tych którzy wybierają bunt przeciw Stwórcy. Podsumowując, jest to film, który ma za cel budować wiarę chrześcijańską i ma też taki potencjał mimo poważnych zastrzeżeń. Dlatego też polecamy tę produkcję, jednakże raczej osobom dorosłym, tym bardziej że jest w niej kilka scen, które mogą być dla dzieci zbyt drastyczne.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film nakręcony na motywach powieści autorstwa Jana Brzechwy o tym samym tytule. W uwspółcześnionej wersji tej opowieści główną bohaterką jest 12-letnia Ada Niezgódka, która mieszka z matką w Nowym Jorku. Jak się dowiadujemy, ojciec dziewczynki, podróżnik i marzyciel, zaginął wiele lat temu. Matka Ady wciąż poszukuje męża, przez co dziewczynka czuje się w pewien sposób przez nią zaniedbywana. Nastolatka stara się „chodzić mocno po ziemi”, gdyż wyobraźnię i wszelkie „bujanie w obłokach” uważa za przyczynę swoich rodzinnych problemów. Tym bardziej jest zaskoczona wizytą bajkowego posłańca – szpaka Mateusza, który przynosi jej zaproszenie do bajkowej Akademii pana Kleksa …
Zanim przejdziemy do zasadniczego omówienia filmu, warto może przypomnieć, że serwis KulturaDobra zasadniczo nie zajmuje się oceną produkcji pod kątem artystycznym, a przygląda się im pod kątem przekazywanych widzowi idei czy wartości (oczywiście z perspektywy chrześcijańskiej). Zatem nie będę się tu rozwodzić chociażby nad brakiem przekonującej intrygi czy papierowością postaci. Wspominam jednak o tym, ponieważ film jest dość długi i może dorosłych widzów znudzić. Warto jednak pamiętać, iż jest to film dla dzieci. I dzieciom ma rzeczywiście szanse się spodobać, ponieważ jest, co by o nim nie powiedzieć, wizualnie piękny i baśniowo kolorowy. Dlatego może warto, żeby rodzice trochę się „poświęcili” i obejrzeli ten film ze swoimi pociechami, tym bardziej że chyba nie ma teraz za dużo filmów, które byłyby robione przede wszystkim dla dzieci.
Po tej krótkiej dygresji czas już na właściwe omówienie i ocenę filmu. A zatem produkcja ta jest zasadniczo, choć z pewnymi zastrzeżeniami (o czym mowa później) pozytywna i godna polecenia. Mamy tutaj przede wszystkim dobre przesłanie o tym, że kierowanie się żądzą zemsty nie jest rzeczą dobrą ani dla jednostek, ani tym bardziej dla całych społeczności. Napiętnowane jest też w tej opowieści okrucieństwo oraz zbędna przemoc. Jako pozytywne postawy ukazane są tu też słusznie takie postawy jak dążenie do pojednania i pokoju, okazywanie bliźnim współczucia i empatii, troska o zwierzęta oraz umiejętność dostrzegania dobra nawet w osobach złych czy wrogach. Trzeba też podkreślić, że wątki te nie są podlane sosem pacyfizmu, gdyż uczniowie Akademii przeciwstawiają się też czynnie napastnikom, walcząc w jej obronie. Film uczy też dzieci brania odpowiedzialności za własny los, zachęca do przełamywania lęków, i, rzec można, do życia z odwagą i wyobraźnią. Nie zabrakło również w tym obrazie pozytywnych nawiązań do wartości rodzinnych i przyjaźni.
Niestety ogólną ocenę tego filmu obniżają różne wątki poboczne, o charakterze co najmniej dwuznacznym. Pierwsze, na co warto zwrócić krytyczną uwagę, to pojawiające się w Akademii migawki nawiązujące (w sposób raczej pozytywny) do fałszywych kultów i związanych z nimi praktyk np. poprzez scenę buddyjskiej medytacji. Jak powiedzieliśmy, nie są to jakieś konkretne sceny, a raczej migawki, umieszczone w filmie prawdopodobnie tylko dla zadośćuczynienia politycznej poprawności. Niemniej można powiedzieć, że z takich migawek wynika, iż w Akademii mają miejsce jakieś pogańskie praktyki, i to najprawdopodobniej za zgodą oraz aprobatą Pana Kleksa. A jeśli założymy, iż Akademia jest baśniową fantazją na temat szkoły idealnej, to trudno by taki wzorzec nie zaniepokoił rodziców pragnących wychować swoje dzieci w duchu chrześcijańskim. Zresztą ogólny obraz Akademii, który się nam wyłania z dość słabo zarysowanego scenariusza, jest dość poważnym zarzutem, jaki można postawić temu filmowi. Akademia przywodzi na myśl elitarną niegdyś szkołę, która próbowała się na siłę uwspółcześnić. Widzowie, którzy oglądali film o tym samym tytule z roku 1983 z pewnością zauważą chociażby utratę autorytetu samego pana Kleksa, który pierwotnie był szanowanym profesorem i dyrektorem Akademii, co oczywiście nie wykluczało tego, że cieszył się też wielką sympatią swoich podopiecznych. Pewnym niepokojącym zmianom zdaje się tu też ulegać metoda nauczania – uczniów zachęca się przede wszystkim do opierania się na wyobraźni, jakichś rzekomych wewnętrznych mocach i intuicji. Nie kwestionując potęgi wyobraźni, to wpajanie dzieciom takiego podejścia „na widzimisię” do nauk ścisłych wydaje się co najmniej wątpliwe. Ogólnie nowa Akademia pana Kleksa w pogoni za inkluzywnością zdaje się poświęcać jakość nauczania. Tyle z tego dobrego, że upadek Akademii może zachęcić widza do refleksji nad tym, czy chociażby powrót do niekoedukacyjnych szkół nie wyszedłby jednak na dobre wielu szkołom. Podsumowując ten wątek – promowany wzorzec „szkoły idealnej” zdaje się godzić na obniżanie jakości nauczania, nadmierne skupienie uwagi uczniów na dobrym samopoczuciu kosztem pracy i dyscypliny, nadto kładzie zbytni nacisk na poznawanie rzeczywistości przez środki uzupełniające, takie jak wyobraźnia i intuicja, odsuwając jakby na bok rozumowe poznawanie rzeczywistości i prawdy.
Nie będziemy jednak czynić moralnego zarzutu filmowi z tego, iż w Akademii uczy się magii, ponieważ ma ona tu charakter czysto bajkowy i nie odwołuje się do prawdziwych praktyk okultystycznych, jak ma to miejsce w filmach z serii o Harrym Potterze (choć Akademia zyskała już uszczypliwą nazwę „Polski Hogwart”).
Inne niepokojące wątki filmu to kreowanie Ady na jakiegoś zbawiciela, od którego „wszystko zależy”, niejasne odwołania do jakichś mocy, które drzemią rzekomo w ludziach oraz myśl, że nikt nie rodzi się zły, co jest oczywiście sprzeczne z prawdą wiary o grzechu pierworodnym. Choć to ostatnie sformułowanie wydaje się raczej pewnym skrótem myślowym twórców filmu, niż stwierdzeniem o rzeczywiście heretyckim znaczeniu.
Choć tych błędnych czy co najmniej dwuznacznych rzeczy jest w tym filmie rzeczywiście dużo, to jednak mają one charakter migawkowy. Pojawiają się wprawdzie często, ale też szybko znikają z ekranu, nie przyćmiewając ogólnie pozytywnej jego treści i przesłania. A zatem polecamy tę produkcję, choć z bardzo poważnymi zastrzeżeniami oraz ostrzeżeniem, że być może rodzice będą jednak musieli „prostować” dzieciom pewne wątki po obejrzeniu Akademii.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Film przedstawia ostatnie dni z życia niezwykle otyłego nauczyciela literatury o imieniu Charlie. Mimo swojego krytycznego stanu stara się on żyć codziennym życiem, jednocześnie próbując przed śmiercią nawiązać relację z niemal dorosłą córką, z którą nie miał kontaktu prawie od dekady. Ze względu na problemy z poruszaniem się Charlie od lat nie wychodzi z domu, a zajęcia ze studentami prowadzi wyłącznie zdalnie, z wyłączoną kamerą, tak aby nie pokazywać publicznie swojego stanu. W codziennym funkcjonowaniu mężczyznę wspiera przyjaciółka – pielęgniarka, która jednocześnie dba o jego zdrowie i stara się namówić go do podjęcia leczenia w szpitalu. Charlie jednak nie chce się na to zgodzić, gdyż swoje duże oszczędności (jest nieubezpieczony) woli zachować dla córki. Mężczyzna próbuje zjednać sobie nastolatkę pieniędzmi i pomocą w pisaniu zadań z angielskiego, gdyż jej stosunek do niego jest wręcz wrogi. Dziewczyna nie chce wybaczyć ojcu, że 9 lat wcześniej porzucił on rodzinę dla młodego kochanka, zostawiając ją z nieradząca sobie i coraz częściej zaglądającą do kieliszka matką. Poza złośliwą i okrutną nastolatką oraz nadopiekuńczą przyjaciółką-pielęgniarką Charliego w domu pojawia się też jeszcze młody misjonarz, który stara się głosić głównemu bohaterowi Ewangelię. I to właściwie są wszystkie ważne postaci dramatu, gdyż obraz ten zdecydowanie bardziej przypomina sztukę teatralną niż produkcję filmową – zachowując kameralność, czy nawet niemal całkowicie idealną klasyczną jedność miejsca, czasu i akcji.
„Wieloryb”, choć ma swoje mocniejsze strony (o czym później), jest niestety produkcją o zabarwieniu zdecydowanie antychrześcijańskim i ateistycznym. Wyraźnie wspierane jest tu też jawne życie w grzechu sodomii – główny bohater porzuca swoją żonę dla innego mężczyzny, z którym przez dłuższy czas żyje w cudzołożnym związku, a po śmierci kochanka masturbuje się zaś przy oglądaniu „gejowskiego porno” (scena, w której główny bohater ogląda w takich celach film pornograficzny, jest przerwana wejściem gościa, dzięki czemu jest dość krótka, a sam obraz widziany jest z pewnego oddalenia, co łagodzi trochę jego obsceniczność). Owe grzeszne aktywności pokazywane są w tej produkcji albo bardzo pozytywnie (relacja z kochankiem), albo neutralnie (pornografia). Film ten mocno wpisuje się też w nurt humanizmu świeckiego, który wszelkich źródeł dobra, prawdy czy moralności szuka w samym człowieku i jego dążeniu do szczęścia. Obraz ten jednak nie ogranicza się do przypisywania zbytniej pozycji człowiekowi, ale też stara się wyeliminować jego „konkurencję” czyli Boga. Mówiąc ogólnie, film ten usiłuje przedstawić Boga jako „ideę” nie tylko zbędną, ale wręcz szkodliwą. Obraz ten narzuca widzowi narrację, że ludzie bez religii radziliby sobie lepiej, łatwiej dogadywaliby się między sobą, byliby lepsi dla siebie nawzajem i bardziej szczęśliwi. Ostrze krytyki jest tutaj skierowane zwłaszcza wobec Boga w rozumieniu chrześcijańskim – cytowanie Biblii jest w tym filmie zawsze pokazywane jako argument niezbyt mądry, można powiedzieć, że ukazywane jest wręcz prześmiewczo. Sam zresztą wątek młodego misjonarza wydaje się wprowadzony głównie w takim celu – ośmieszania posługiwania się Słowem Bożym i troski o zbawienie bliźnich poprzez ewangelizację. Ktoś mógłby powiedzieć, że ta niechęć odnosi się tylko do jakichś marginalnych kościołów amerykańskich, o specyficznym charakterze; jednakże całość filmu wskazuje, że ogólnie chodzi tu o krytykę chrześcijaństwa i Boga Biblii. Wiara w Stwórcę i chęć przestrzegania Jego nauki zawartej w Piśmie świętym jest też oczywiście ukazywana jako przyczyna wszelkich nieszczęść głównego bohatera oraz jego otoczenia. Schemat jest taki: brak akceptacji dla homoseksualnych praktyk ze strony zboru i wierzącej rodziny doprowadził kochanka Charliego do samobójstwa, przez co ten się załamał, zaczął kompulsywnie przejadać, tyć, chorować i zbliżać do przedwczesnej śmierci. Jako ofiara Boga Biblii pokazywana jest również pielęgniarka – przyjaciółka głównego bohatera, która jednocześnie jest siostrą, zmarłego samobójczą śmiercią, kochanka Charliego. Pośrednimi ofiarami mają także być żona głównego bohatera oraz jego córka. Również młody misjonarz kreowany jest niejako na ofiarę, której czytanie Biblii niejako namieszało w głowie. Dla takiego postawienia sprawy nie ma tu żadnej przeciwwagi, twórcy filmu starają się więc, aby widz po jego obejrzeniu pozostał z takim, a nie innym przekonaniem w kwestiach światopoglądowych.
Na końcu filmu jest też coś w rodzaju fałszywego wniebowstąpienia. Kiedy główny bohater umiera, może się wydawać, iż trafia do nieba. Po bliższym przyjrzeniu się tej scenie wydaje się jednak, że jest to raczej nie niebo, a ostatnia chwila szczęścia na ziemi, tyle że doskonała i niezmącona, którą bohater osiąga przez pojednanie z córką. Nie jest to więc wieczne zbawienie pochodzące od Stwórcy, ale osiągnięcie pełnego szczęścia na koniec życia dzięki ludzkim wysiłkom.
Film ten oczywiście nie jest pozbawiony wyraźnie pozytywnych treści. Mamy w nim zatem mocno uwypuklone takie wartości jak bezinteresowna troska o drugiego człowieka, współczucie czy szacunek i miłość okazywane bliźnim niezależnie od odmiennych przekonań, czy innych międzyludzkich barier. Najważniejszą z zalet tej produkcji jest oczywiście wątek przebaczenia i pojednania, które to pokazywane są jako decyzja, która (wręcz dosłownie) daje siłę do pokonania dystansu między ludźmi. Inną z zalet tego filmu jest również, może nieco zbyt naiwne, lecz jednak ogólnie pozytywne moralnie podejście głównego bohatera do oceniania zachowań innych ludzi. Mianowicie zawsze stara się on w złych czynach i postawach bliźnich, również skierowanych bezpośrednio w niego samego, doszukiwać głębiej ukrytych intencji – lepszych niż na to wskazywałyby pozory. Za cenne uznać też można prorodzinne nastawienie tej historii, w którym ma nawet miejsce pokazanie bardzo negatywnego długofalowego wpływu, jaki łatwo może wywierać rozwód na dziecko. Rzecz można także, iż przez dość odpychające ukazanie obżarstwa i jego skutków, film ten może być zniechęcający do wchodzenia na podobną drogę. Trzeba też docenić, że twórcom tego obrazu udało się zachować równowagę pomiędzy pokazywaniem obżarstwa w rzeczywiście odpychający sposób, ukazujący szpetność owego grzechu, a zachowaniem empatii i szacunku wobec osoby uzależnionej od przejadania się.
Problem w tym, że większość wyżej wymienionych pozytywnych treści, które same w sobie godne byłyby polecenia, pływają w bardzo niestrawnym sosie. Chodzi o to, iż są one prezentowane w ten sposób, aby widz odniósł wrażenie, że wszystko, co dobre w człowieku i wszelkie szlachetne międzyludzkie zachowania zupełnie nie potrzebują łaski Boga, Jego nauki czy jakiegoś natchnienia Stwórcy. Wręcz przeciwnie Bóg (mówiąc ściślej Bóg w rozumieniu chrześcijańskim) jest tu przedstawiany jako szkodliwa idea (a nie prawdziwy Byt), która miesza w międzyludzkich relacjach i nie pozwala człowiekowi na szczęście. Nie będzie więc chyba dla naszych Czytelników zaskoczeniem, gdy powiem, że film ten oceniamy jako wyraźnie zły i nie zachęcamy do jego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment
Ten nagrodzony dwoma Oscarami film opowiada o trzecim z serii dwunastu procesów niemieckich prawników, którzy swego czasu brali bezpośredni udział we wdrażaniu zbrodniczych praw uchwalanych przez władze nazistowskiej III Rzeszy.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej produkcja ta zasługuje na uznanie i pochwałę, gdyż stawia wiele z jednej strony trudnych, a z drugiej dość oczywistych co do swej odpowiedzi, pytań odnoszących się do tego, jak należało zachować się w obliczu jawnie, a czasami wręcz skrajnie niesprawiedliwych praw. Innym z pytań, które wybrzmiewają w tym filmie, jest to, czy i w jakim stopniu zwykli obywatele III Rzeszy byli współodpowiedzialni za zbrodnie dokonywane z rozkazu ich nazistowskiego rządu – gwoli ścisłości niżej podpisany akurat na to konkretne pytanie nie znajduje, póki co jasnej i jednoznacznej odpowiedzi.
Warto też przy tej okazji docenić, iż „Wyrok w Norymberdze” jest filmem, można by powiedzieć – jeśli chodzi o relacje pomiędzy jego warstwą artystyczną i etyczną – nakręconym w „starym dobrym stylu”. Łączy on bowiem dobitność swego przekazu z jednoczesnym umiarem w bezpośrednim pokazywaniu pewnych złych rzeczy, np. nie ma w nim żadnej obsceniczności, scen seksu czy też wulgarności (chyba że za wulgaryzm uznalibyśmy amerykańskie słowo „Damm”).
Mirosław Salwowski
Grafika wykorzystana została w powyższym tekście za następującymi stronami internetowymi: Prime Video, Cda.pl
/.../
Leave a Comment
Film jest dramatyczną opowieścią o obronie polskiego Grodna przed agresją sowiecką w 1939 r. widzianą oczyma 12-letniego żydowskiego chłopca. Leosia, bo tak ma na imię główny bohater, poznajemy krótko przed wybuchem II wojny światowej. Mieszka on z matką – wdową, która zajmuje się krawiectwem i starszym bratem, który zajmuje się głównie działalnością w nielegalnej partii komunistycznej i często jest poszukiwany przez policję. Leon, którego ojciec zamierzał ochrzcić się przed śmiercią (i prawdopodobnie ochrzcić również synów), chodzi do polskiej szkoły, gdzie rywalizuje i jednocześnie przyjaźni się z Tadkiem, a także kocha się w szkolnej koleżance Ewelinie. Póki co największym dramatem chłopca jest to, że z powodu uprzedzeń nauczycieli (i po części uczniów) nie zagra Zbyszka w Krzyżakach oraz nie zostanie przyjęty do polskiego harcerstwa …
Zasadniczo film ten zasługuje na pochwałę ze względu na przewijającą się w ciągu całej akcji myśl, która jest chyba głównym jego przesłaniem: niezależnie od pochodzenia i wpływów kulturowych człowiek i tak sam określa swoją tożsamość i „cywilizacyjną przynależność” poprzez wybory, których dokonuje. Najdosadniej myśl tę obrazuje w filmie scena przeszukania przez policję mieszkania matki Leosia, dzięki której dowiadujemy się, że podczas gdy on sam zaczytuje się w Sienkiewiczu, jego starszy brat jako „lekturę obowiązkową” studiuje Kapitał Marksa. Główny bohater czerpie z lektury Krzyżaków wiele niewątpliwie pozytywnych wzorców. Uczy się z niej bowiem etosu rycerskiego (głównie męstwa oraz zasad honorowej i uczciwej walki, czegoś w rodzaju rycerskiego fair play) i patriotyzmu. Dzięki powieści Sienkiewicza (i zapewne też innym treściom zawartym w programie nauczania ówczesnej polskiej szkoły) Leon zaczyna się wyraźnie interesować chrześcijaństwem, co przejawia nie tylko śpiewaniem Bogurodzicy, której słów zresztą nie do końca rozumie, ale, co więcej, widoczne jest w scenie, kiedy z własnej inicjatywy wchodzi do jednego z kościołów i siada w skupieniu w ławce – widać, że to działanie nie jest podyktowane zwykłą ciekawością, a raczej jest wyrazem duchowych poszukiwań. Z kolei lektura Marksa prowadzi starszego brata Leosia do zaangażowania w ruch komunistyczny, łamania prawa, a wreszcie w obliczu wojny walki po stronie wroga ojczyzny i prawdopodobnie udziału w zbrodniach wojennych dokonywanych przez Armię Sowiecką.
Jednym z głównych pozytywnych punktów filmu jest też podkreślanie niesprawiedliwości gnębienia bliźnich ze względu na pochodzenie etniczne, czy rodzinę bez względu na ich osobistą postawę życiową.
Co do bardziej wątpliwych czy wprost negatywnych punktów filmu, to trzeba tu przede wszystkim powiedzieć o dużej liczbie wulgarnego słownictwa, która pojawia się w drugiej połowie tej produkcji. Na domiar złego mocnymi wulgaryzmami posługuje się też w pewnym momencie 12-letni główny bohater filmu. Pomijając nawet fakt, że może to stanowić bardzo zły przykład dla widzów w podobnym wieku, to warto sobie uzmysłowić, iż rola młodego chłopca grającego głównego bohatera wiązała się z wypowiadaniem słów (prawdopodobnie zwielokrotnionym przez próby), za które w prawdziwym życiu słusznie otrzymałby naganę. Można się również zastanawiać, czy sposób pokazywania przemocy nie jest tutaj zbyt drastyczny, choć jest to po części uzasadnione chęcią pokazania przez twórców filmu bardziej realnego niż wyidealizowanego obrazu wojny. W każdym razie te elementy sprawiają, że produkcja ta z pewnością nie jest stosowna dla dzieci czy osób o słabszych nerwach.
Jeśli chodzi natomiast o ściśle światopoglądowe zastrzeżenia wobec tego obrazu, to trzeba powiedzieć przede wszystkim o bliskim dwuznaczności sposobie mówienia o zjawisku przechodzenia żydów z judaizmu na chrześcijaństwo, wyrażające się w przyjęciu sakramentu chrztu świętego. Z jednej strony film tworzy wrażenie, iż takie decyzje nie były niczym wyjątkowym na polskich Kresach w okresie II RP; z drugiej jako motyw takiego postępowania sugeruje głównie oportunizm. Główny bohater filmu jest tu parokrotnie namawiany do przemyślenia takiego wyboru przez dorosłych Polaków argumentami, iż jako „przechrzta” będzie miał lepiej w życiu, a może nawet łatwiej to życie po prostu zachowa w nadchodzących czasach. Brak w tym obrazie argumentacji, która nie odwoływałaby się do doraźnych korzyści. Nie jest na przykład w ogóle rozwinięty wątek zmarłego ojca Leosia, który zamierzał, lecz nie zdążył ochrzcić siebie i synów. Być może ta decyzja podyktowana była jego osobistym nawróceniem i uznaniem Jezusa Chrystusa za wyczekiwanego przez żydów Mesjasza, ale niestety nie dowiadujemy się o jego motywach. Jedyną dorosłą osobą, która zdaje się trzymać swoich przekonań religijnych nie dla jakichś doczesnych korzyści jest matka Leosia – żydówka. Film ten zdaje się więc w tym aspekcie niżej stawiać chrześcijaństwo niż współczesny judaizm, a przynajmniej można odnieść takie wrażenie.
W filmie tym główny bohater dopuszcza się też pewnych złych rzeczy takich jak kłamstwo czy ostrzeżenie nielegalnie zgromadzonych komunistów (ze względu na swojego brata) przed nalotem policji. Trudno jednak stwierdzić, czy jest to zachowanie tylko relacjonowane, czy pokazywane jako słuszne.
Wydaje się też, że w filmie tym w nadmiernie złym świetle pokazuje się działalność Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR). W obrazie tym widać np., że bojówki narodowców grasują po Grodnie w 1939 roku w wyraźnie widocznych opaskach ONR, otwarcie gnębiąc ludność żydowską. Takie działania wydają się jednak mało prawdopodobne, jako iż organizacja ta została zdelegalizowana pięć lat wcześniej. Chociaż więc ogólny, łagodnie mówiąc, niezbyt życzliwy wobec Żydów stosunek ONR jest tu chyba właściwie pokazany, to już skala i jawność jej działań tej organizacji w roku 1939 wydaje się nieprawdopodobna. Postawę natomiast mniejszości żydowskiej wyraźnie się w tym filmie idealizuje, do tego stopnia, że można by pomyśleć, iż z naprawdę nielicznymi wyjątkami, ludność ta była najbardziej pro-polskim elementem społeczeństwa Kresów. Taka stronniczość zapewne w dużej mierze wynika z dobrych intencji (np. obawy przed podsycaniem antysemityzmu), ale nie służy obiektywnemu ukazywaniu historii.
Podsumowując, choć z poważnymi zastrzeżeniami, polecamy ten wojenny dramat dorosłym widzom.
Marzena Salwowska
PS. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/orleta-grodno-39
/.../
Leave a Comment
Film ten dotyka jednej ze świeżych „ran” amerykańskiej historii, a mianowicie wycofania się w sierpniu 2021 roku amerykańskich wojsk z Afganistanu (który został wówczas ponownie opanowany przez talibów). Na tle tych wydarzeń została nam pokazana historia Ahmeda (afgańskiego współpracownika armii USA) oraz Kinleya (jednego z amerykańskich żołnierzy). Ahmedowi grozi ze strony talibów śmierć za „kolaborację”, w związku z czym Kinley podejmuje próbę wydostania go z Afganistanu.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film ten zasługuje na uznanie, gdyż w przychylny sposób pokazuje takie tradycyjne wartości jak dotrzymywanie słowa, odwaga i patriotyzm. Nie ma też w nim żadnego seksu czy obsceniczności, a pokazana przemoc jest uzasadniona jego tematyką i nie robi ona wrażenia bycia eksploatowaną w celach czysto rozrywkowych.
Co do zastrzeżeń, jakie można odnośnie tego filmu podnosić, to zastanawiamy się, czy natężenie wulgaryzmów w tym filmie nie jest zbyt duże (to głównie z tego powodu dajemy owej produkcji notę „+2”, a nie „+3”). Tradycyjnie też należałoby poddać refleksji to, czy niektóre z przedstawionych tam – neutralnie lub życzliwie – zachowań nie kwalifikują się, by być nazwanymi mianem kłamstwa, a więc wewnętrznie złego uczynku, którego nie ma się moralnego prawa popełniać nawet dla ratowania życia niewinnej osoby (choć z drugiej strony można je interpretować jako tzw. zastrzeżenie domyślne, a więc coś co może być moralnie dozwolone – Patrz: Tekst na ten temat).
Gwoli ścisłości: to, iż polecam film, w którym widz poniekąd ma „kibicować” Amerykanom i ich afgańskim pomocnikom, nie zaś talibom, nie oznacza, że w całej tej historycznej sprawie – niżej podpisany – opowiada się po stronie USA przeciw talibom. Zagadnienie odnośnie tego, po której stronie było tu więcej racji, jest wedle mnie zbyt skomplikowane i złożone, by próbować odpowiadać na nie w ramach tejże filmowej „recenzji”. Na ten moment napiszę, że tak talibowie mają swoje zasługi dla Afganistanu (np. walka z pedofilską tradycją „Bacha bazi”, ukrócenie bandytyzmu), jak i rząd USA miał powody, by obalić ich rząd (gdyż ów wspomagał i chronił Osamę bin Ladena odpowiedzialnego za wymordowanie około 3 tysięcy niewinnych amerykańskich obywateli). W powyższym tekście pochwaliliśmy zatem ów film za określone, promowane przezeń tradycyjne wartości, nie mając przy tym zamiaru sugerowania po której z politycznych stron się tu opowiadamy.
Mirosław Salwowski
Grafika została dołączona do powyższego tekstu za portalem Filmweb.pl
/.../