Tag Archive: blog Mirosława Salwowskiego

  1. I Am Woman

    Leave a Comment Film ten opowiada o znanej amerykańskiej (acz pochodzącej z Australii) piosenkarce Helen Reddy, której piosenka pt. „I Am Woman” stała się nieoficjalnym hymnem feministek w USA. Początkowo jednak Helen musiała zmagać się z różnymi niezbyt sprzyjającymi jej meandrami amerykańskiego show-biznesu i nieraz jako samotna matka i pochodząca z obcego kraju kobieta ledwo wiązała przysłowiowy koniec z końcem. Wytrwała praca, talent oraz pomoc mężczyzny, który później stał się jej mężem, sprawiły jednak, iż Helen Reddy osiągnęła wielki sukces jako piosenkarka muzyki pop. Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film ów oczywiście ma swoje zalety, a są nimi np. pokazanie wartości ciężkiej pracy z jednej strony oraz niszczycielskiej siły uzależnienia od narkotyków z drugiej. Trudno jest nam jednak ową produkcję w bardziej zasadniczy sposób pochwalić, gdyż w silny sposób został w nią wpleciony wątek ideologii feministycznej, którą Helen Reddy rzeczywiście w swym prawdziwym życiu gorliwie popierała. Rzecz jasna, nie można powiedzieć, by dokładnie wszystko w tejże ideologii było błędne oraz złe, nie mniej jednak rzeczy słuszne się w niej znajdujące są ściśle wymieszane z rzeczami fałszywymi (czego sztandarowymi przykładami są choćby walka o legalność aborcji czy wspieranie homoseksualizmu). I w tym filmie owe błędne aspekty ideologii feministycznej też są przychylnie pokazane. Na przykład, główna bohaterka w pewnym momencie mówi o Bogu używając zaimka osobowego „Ona”, a także występuje na demonstracji, na której widnieją hasła popierające legalność zabijania nienarodzonych dzieci. Ogólnie zatem, film ten przez swą mocną promocję feminizmu jest doktrynalnie dwuznaczny, a więc jeśli ktoś chce go obejrzeć doradzamy zachowanie sporej dozy krytycyzmu wobec treści w nim zawartych. Mirosław Salwowski /.../
  2. Alienista (Serial TV, sezon 1)

    Leave a Comment Serial psychologiczno-kryminalny osadzony w realiach Nowego Jorku końca XIX stulecia. Głównym bohaterem tej produkcji jest dr. Laszlo Kreizler, czyli tytułowy alienista (mianem tym określano przed wykształceniem się psychiatrii jako odrębnej dziedziny medycyny lekarzy specjalizujących się w chorobach psychicznych). Znany ze swoich nowatorskich teorii i trudnego charakteru nie jest on ulubieńcem policji, która mimo to (w osobie nowego szefa policji) decyduje się skorzystać z jego usług, kiedy w mieście dochodzi do serii wyjątkowo okrutnych mordów na dzieciach. Większość ofiar to chłopcy zajmujący się „zawodowo” prostytucją. Doktor Kreizler wierzy, że uda mu się odnaleźć mordercę, jeśli tylko dobrze zrozumie jego motywy działania i sens „rytualnych zbrodni”, których się dopuszcza. Tę wiarę sławnego alienisty kwestionuje większość starej policyjnej kadry, podziela natomiast pierwsza kobieta w nowojorskiej policji – Sara Howard. Poza panną Howard alienistę wspiera też jego przyjaciel, ilustrator John Moore. Serial ten jest istną mieszaniną dobrych ziaren z niskiej jakości czy wręcz szkodliwym zasiewem. Ponieważ po bliższym przyjrzeniu zdaje się jednak przeważać to drugie, jego ocena całościowa jest negatywna. Widać tu przede wszystkim prawie bezkrytyczne podejście twórców tej produkcji do ojców psychoanalizy, których uosobieniem jest doktor Kreizler (jest on nawet z pochodzenia Austriakiem jak Freud). Mimo że diagnozy, które stawia, zdają się pochodzić głównie z jakichś jego własnych doświadczeń, luźnych obserwacji, intuicji i nieocenionego „widzimisię”, to jego swoista charyzma i niezbite przekonanie o własnej racji, intelekcie i naukowości sprawiają, że otoczenie często przyjmuje je niczym prawdy objawione. Serial ten więc uczy widzów przesadnego zaufania do niezweryfikowanych teorii, jeśli tylko mają one pozory naukowości. W fikcji tej (co często niestety również spotyka się w prawdziwym życiu) zadufany w swoją mądrość naukowiec stosuje swoje teorie na pacjentach, co gorsze nawet na dzieciach. Już w początkowych scenach dowiadujemy się tutaj na przykład, że Kreizler przekonał pewną nieszczęsną matkę, że powinna w pełni zaakceptować pragnienie swego syna, by ubierać się i zachowywać jak dziewczynka. Nie zaskakuje też niechęć Alienisty do Boga i religii, wyrażana dość dobitnie. Szczególnie wrogi jest on chrześcijańskiej moralności. Zdaje się zakładać, że to jego dopiero co powstająca nauka jest bardziej uprawniona do określania, co jest dobre, a co złe; co może być akceptowalne społecznie, a co jednak nie. Jest tu wyraźnie w świetle pozytywnym ukazane bałwochwalcze podejście do nauki, od której „nowy człowiek” ma już nie tylko naiwnie oczekiwać rozwiązania wszelkich zagadek i problemów swoich i świata, ale też pouczeń moralnych i jakiejś formy wyzwolenia czy zbawienia. Innym wyraźnie niebezpiecznym i fałszywym poglądem tu lansowanym jest przekonanie, że główne źródła zła (poza religią) to społeczeństwo i rodzina. Zły człowiek jest zaś w istocie tylko skrzywdzonym przez te czynniki dzieckiem. Pomija się tutaj jakby zupełnie kwestię skażenia ludzkiej natury przez grzech pierworodny oraz indywidualnych wyborów ludzkiej woli i odpowiedzialności za nie. Serial ten zawiera też dość wyraziste sceny heteroseksualnego nierządu i bardziej oględnie pokazaną prostytucję dziecięcą. Jest w nim też dużo elementów związanych z makabrycznymi mordami, które są tematem serialu. Choć w produkcji tej nie pokazuje się samego aktu zbrodni, to jednak wydaje się ona nadmiernie, w zbytnich szczegółach i bez konieczności dla rozwoju akcji epatować widza zdjęciami i opisami dokonanych zbrodni. Co gorsza, twórcy tego serialu powinni być świadomi, że epatowanie takimi rzeczami, może w niektórych umysłach wzbudzać chęć naśladownictwa. W końcu dowiadujemy się przecież, że morderca dzieci odtwarza wiele szczegółów indiańskich rzezi na osadnikach, którymi był w dzieciństwie często straszony przez rodziców. Serial ten, jak zaznaczyłam na początku, nie jest jednak pozbawiony pewnych wyraźniejszych zalet. Do mocniejszych punków tej produkcji zaliczyć można piętnowanie przymykania oczu na wykorzystywanie dzieci i nastolatków w tzw. seksbiznesie. Zjawisko to jest tu tym bardziej szokujące oraz wyraziście pokazane, że społeczność, która przymyka na nie oczy, ogólnie rzecz biorąc, szczyci się wysokimi standardami moralnymi, a młodej damie nawet nie przystoi użycie słowa „seks”. Elity miasta i duża część policji, pokazane jako kręgi dość skorumpowane, egoistyczne i przeżarte pychą nie przejmują się zjawiskiem dziecięcej prostytucji, tak że nawet działają tu praktycznie bez przeszkód specjalne domy publiczne. Jako wyjaśnienie tej sytuacji wskazuje się w serialu na to, że wykorzystywane dzieci pochodzą z biednych rodzin, czyli z warstwy ludzi, których los i życie, ma w oczach uprzywilejowanych niewielkie i służebne znaczenie. Mówiąc w uproszczeniu, skoro ich „przeznaczeniem” jest służyć bogatszym czy lepiej urodzonym, to mogą też czasem służyć też do zaspakajania perwersyjnych zachcianek, tym bardziej że im się za to płaci, nie mają więc co tak narzekać. Takie wyjaśnienie, dlaczego w niektórych społecznościach czy kręgach to zjawisko może być tolerowane na dużą skalę, wydaje się całkiem sensowne i uniwersalne. Zwrócić też należy pozytywną uwagę na wyraźne dobro, które czynią niektóre postaci tego serialu, czy też usiłują czynić. Niewątpliwym dobrem jest poszukiwanie i schwytanie mordercy. W przypadku jednej z postaci też widać jej wyraźny pozytywny rozwój. Chodzi tu o ilustratora – Johna Moore, który na początku jest pokazany jako nieodpowiedzialny alkoholik, oddający się rozpuście w domach publicznych. Człowiek ten, w dużym stopniu pod wpływem zakochania w dziewczynie o wyższych niż on sam moralnych standardach i ambicjach, wyraźnie zmienia się na lepsze. Walczy ze swoim alkoholizmem, a nadto bierze niejako na siebie odpowiedzialność za jednego z chłopców, którego spotyka podczas śledztwa i stara się go wyciągnąć ze światka prostytucji. Pewną pozytywną przemianę przechodzi też postać tytułowa. Doktor Kreizler z czasem trochę jakby pokornieje i dopuszcza do siebie myśl, że inne osoby też mogą mieć trochę racji. W jednej z końcowej scen przyznaje nawet przed swoim ojcem, że niesprawiedliwie obarczał go odpowiedzialnością za wszystkie swoje złe wybory. Docenić też można to, że zamierza szybko oświadczyć się swojej wybrance (z którą już niestety dopuścił się przedmałżeńskiego pożycia), co w jego towarzystwie może nie być mile widziane, gdyż jest to jego własna służąca, Indianka. Najbardziej pozytywną postacią (choć w końcu też daje się przekonać do pewnego publicznego kłamstwa) jest tutaj jednak zdecydowanie nowy szef policji. Ten młody ojciec rodziny wykazuje iście wiktoriańskie umiłowanie czystości i dobrych obyczajów, jednak pozbawione obłudy, którą odznacza się ukazana tu elita Nowego Jorku. Jest też człowiekiem zdeterminowanym, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę i oczekuje tego samego sprawiedliwie od swoich podwładnych, nie tolerując korupcji czy niedbalstwa. W odróżnieniu od swojego poprzednika nie zamierza też wysługiwać się najbogatszym obywatelom miasta. Mimo tych wyraźniejszych zalet, ocena serialu pozostaje jednak negatywna, głównie ze względu na wyraźny tu zasiew fałszywych doktryn i epatowanie makabrą. Marzena Salwowska /.../
  3. Zaginiona dziewczyna

    Leave a Comment Film oparty na powieści Gillian Flynn opowiada historię zaginięcia Amy, żony głównego bohatera, Nicka Dunna. Jej nieobecność odkrywa on w dniu piątej rocznicy ich ślubu i niezwłocznie w celu jej odnalezienia podejmuje współpracę z policją. Dowody wskazują, że została zamordowana.  W miarę rozwoju śledztwa podejrzenia o jej zabójstwo padają na Nicka (wychodzi bowiem na jaw, że w małżeństwie mu się nie układało, on sam miał kochankę, a także zwiększył polisę na życie żony, więc miał solidny motyw, by ją uśmiercić).  Atutem artystycznym tego filmu jest znakomity scenariusz umiejętnie przerzucający sympatie i podejrzenia widzów (zwłaszcza oglądających go pierwszy raz) z jednych bohaterów na drugich. Trzyma on w napięciu, zmusza do myślenia nad intrygą, a co więcej dostarcza ciekawych refleksji o pewnych życiowych prawdach, wyraźnie, choć bez nachalnego „moralizatorstwa”, wplecionych w fabułę. Wobec powyższego tym, którzy chcą doświadczyć przyjemności ze śledzenia zwrotów akcji ,radzę, tak jak przy recenzji „Chinatown”, poprzestać na ogólnie pozytywnej ocenie i wrócić do recenzji po seansie, bo morał jest tu mocno związany z fabułą, której część trzeba ujawnić.  Przechodząc do omówienia moralnej wartości dzieła zacznę od szybkiego wytknięcia jego złych stron. Ktoś kto przyjrzał się tabelce wie, że może tu niestety znaleźć sporo wulgaryzmów, a także niemało przemocy, seksu i nieskromności (co do tych trzech ostatnich kumulują się one głównie w jednej dość wyrazistej scenie erotycznej, w której następuje również dosadnie ukazane zabójstwo pewnej postaci). Taka forma wyrazu zasługuje co najmniej na najwyższą podejrzliwość, bo nawet jeśli zło nie jest tu pochwalane, a ukazane rzeczy mogą odpowiadać wielu rzeczywistym zdarzeniom, to zbyt dosłowne ich obrazowanie może obniżać wrażliwość widzów na przemoc czy nieczystość. Nadto niektóre grzechy i niewłaściwe zachowania, takie jak seks na pierwszej randce lub co prawda w małżeństwie, ale w miejscu w zasadzie publicznym (ustronny zakątek biblioteki), są tu zobrazowane dwuznacznie – ktoś może je uznać (choć niekoniecznie zgodnie z intencją twórców) za nic innego jak niewinne i spontaniczne przejawy miłości. Z tych powodów film nie nadaje się dla dzieci, a i dorośli muszą przy nim uważać. Mamy tu też dość przytłaczające emocjonalnie zakończenie, gdzie zło jakiego się dopuszczono uchodzi w zasadzie bez kary i można rzec, że częściowo nawet zwycięża.  Czy takie poważne wady niszczą jednak przekaz owej produkcji i zaćmiewają zupełnie jej zalety? Wydaje się, że nie. Morał opowieści jawi się bowiem ciągle jako jak najbardziej słuszny. Najważniejszą lekcją jest tu ostrzeżenie przed sądzeniem po pozorach, pochopnym wyrokowaniem o bliźnim i zniesławianiem go, fałszywym oskarżaniem, które może prowadzić do zniszczenia czyjegoś życia. Mimo istnienia przekonywających dowodów na winę Nicka okazuje się on bowiem ofiarą Amy, która upozorowała swe zabójstwo i fabrykowała dowody mające skierować podejrzenia przeciw niemu, po to aby zemścić się na nim za wspomnianą zdradę. W międzyczasie jednak został on potraktowany, zwłaszcza przez szukające sensacji media, jako socjopata i zwyrodnialec (szczególnie, iż Amy zadbała także o rozpowszechnienie informacji o swej fikcyjnej ciąży, zaś zabójstwo ciężarnej jest czymś szczególnie odpychającym). Po raz kolejny zatem dowiedziono w tym filmie słuszności zasady domniemania niewinności i obnażono szkodliwość przyciągania tłumów przez media za pomocą chwytliwych, niesprawdzonych, tabloidowych informacji. Niszcząca siła oszczerstwa ukazana jest też na przykładzie pewnego mężczyzny niesłusznie oskarżonego w przeszłości przez Amy o zgwałcenie, który wiedzie teraz marny żywot (jest pogrążony w depresji, figuruje w Internecie jako gwałciciel, przez co nigdy nie znalazł żony itd.). Ważne jest również podkreślenie, że sprawiedliwy osąd należy się także grzesznikom, takim jak cudzołożnik Nick, w przypadku którego zdrada nie oznacza automatycznie tego, że jest on też zabójcą (choć jak sam słusznie przyznaje niebycie zabójcą, nie czyni go z miejsca dobrym człowiekiem). Oprócz uwrażliwiania na niesłuszny negatywny osąd łatwo w filmie dopatrzeć się ostrzeżenia przed tym, że niektórych ludzi możemy zbyt wysoko cenić, niesłusznie wychwalać, co widać na przykładzie Amy, która dzięki swej „propagandzie” zyskała niezasłużoną sympatię społeczeństwa i opinię wprost nieskazitelnej osoby skrzywdzonej przez podłego męża. Za godne uznania można także uznać odpychające odmalowanie wyrachowania Amy i będącej jego owocem prywatnej zemsty. Nie negując słuszności karania za zdradę małżeńską, trzeba przyznać, że żona Nicka po pierwsze nie była podmiotem uprawnionym do wymierzenia takiej kary, a co więcej używała środków wewnętrznie złych (oszczerstwa, kłamstwa), by doprowadzić swe „dzieło” do końca. Nie da się przy tym jej postępowania uznać nawet za zło popełnione pod wpływem silnych emocji (co łagodziłoby wydatnie winę), bo metodyczne zaplanowanie zemsty wskazuje na coś zupełnie innego – premedytację. Byłoby więc bardzo szkodliwym usprawiedliwianie jej ruchów i dobrze, że twórcy poszli w przeciwnym kierunku. Warto też zaznaczyć, że choć przez swe machinacje Amy zmusiła ostatecznie Nicka do pozostania z nią, to uczyniła swe małżeństwo w pewnym aspekcie jeszcze bardziej nieszczęśliwym (świadomość popełnionego przez żonę zła kładzie się cieniem na późniejszej relacji małżonków i czyni ich dwojgiem zupełnie już nieufających sobie ludzi). Wyraźnie widać tu zatem, że złe drzewo przynosi złe owoce. Z drugiej strony zdrada, której dopuścił się Nick pokazana jest tu jako bardzo raniąca dla tej niewiasty, kochającej męża może nieraz chorą, zaborczą, zanadto nacechowaną zazdrością, ale jednak bardzo mocną miłością, która w sytuacji, gdyby „dwoje chciało naraz” być może mogłaby być przekuta w złoto i stanowić podstawę bardzo zżytego ze sobą małżeństwa. Choć zatem chciałoby się może ujrzeć w filmie mocniejsze potępienie cudzołóstwa, to nie da się powiedzieć, aby obrazowano je tu jako nieszkodliwe czy pożyteczne. Można zatem uznać ten film za ogólnie pouczający i warty zobaczenia przez dorosłych, choć zawierający pewne niebezpieczne elementy i z tego powodu wymagający od widza wiele ostrożności w przyswajaniu sobie obecnych w nim treści.  Michał Jedynak /.../
  4. Barry Lyndon

    Leave a Comment Słynny dramat kostiumowy Stanleya Kubricka oparty na powieści Williama Makepeace’a Thackeraya, uznawany za arcydzieło gatunku, a opowiadający o losach ubogiego irlandzkiego szlachcica, który stara się rozmaitymi środkami zostać możnym arystokratą. Śledzimy jego losy kolejno jako dzielnego żołnierza, dezertera, szpiega, hazardzisty, nie zawsze wiernego męża poślubionej z rozsądku arystokratki, człowieka z wyższych sfer, troskliwego ojca, raczej złego ojczyma, łapówkarza i pechowego pojedynkowicza. Ta łotrzykowska z pozoru historia staje się pretekstem do ukazania tak specyfiki osiemnastowiecznego społeczeństwa, jak i niejednej uniwersalnej prawdy.  Jest to film, który bardzo słusznie zalicza się do klasyki kina. Od strony artystycznej (najczęściej branej pod uwagę przy tego rodzaju rankingach) oferuje on bowiem, wręcz legendarne już, prześliczne zdjęcia wzorowane na malarstwie epoki, wykonane we wspaniałych plenerach, cieszące oko pięknem przyrody i architektury. Dobór rekwizytów, scenografii, kostiumów oraz umiejętna charakteryzacja aktorów i dbałość o odwzorowanie niegdysiejszych obyczajów czy sposobów walki pozwalają autentycznie dotknąć epoki, w której dzieje się opowiadana historia. Doskonale dobrana jest też klasyczna muzyka, pochodząca z czasów przynajmniej zbliżonych do okresu życia Barry’ego i współtworząca nastrój poszczególnych scen. Historia wciąga, występy aktorskie utrzymane są na wysokim poziomie, a pojawiające się postacie nie są bynajmniej jednowymiarowe, płaskie – twórcom udało się zapełnić ekran złożonymi, nierzadko kontrowersyjnymi, bohaterami, mającymi przeróżne motywacje, zdolnymi zarówno do oczywistego dobra, jak i podłości, i przez to może bardzo bliskimi przeciętnemu widzowi. Czasem mym zdaniem lekko nadużywany jest w tym filmie narrator (którego sarkastyczne nieraz uwagi bywają jednak cenne, zabawne i trafne); niektóre rzeczy chciałoby się raczej zobaczyć niż o nich usłyszeć. Przechodząc do stricte światopoglądowych i moralnych wartości przekazywanych przez dzieło warto zacząć od krytyki bardzo silnego rozwarstwienia i skostnienia systemu stanowego występującego w XVIII wieku w Europie. Ukazany jest tu de facto deprawujący wpływ ówczesnych stosunków na ludzi (a zwłaszcza na ambitniejsze jednostki, takie jak Barry). Z jednej strony bowiem niższe warstwy wiodą tu często żywot nie do pozazdroszczenia, choćby będąc traktowanymi podczas wojen przez dowódców jako „mięso armatnie” i źródło rekruta pozyskiwanego także nielegalnymi środkami (np. poprzez porwania). Od takiego losu wyższe sfery są najczęściej zabezpieczone. Podczas pokoju ludzie z niższych warstw muszą liczyć się w przedstawionym świecie z tym, że na jednostki patrzy się przede wszystkim przez pryzmat ich urodzenia i majątku, a nie osobistych zalet, co stawia ich automatycznie w gorszej pozycji. Boleśnie przekonuje się o tym Barry, gdy jego pierwsza miłość, kuzynka Nora Brady, wychodzi za mąż za bogatego oficera angielskiego, mimo, że wcześniej żywił on podsycane przez tę pannę nadzieje na małżeństwo z nią. Samo jednak rozwarstwienie i różnice w położeniu różnych stanów (choć często nieuzasadnione i niesprawiedliwe) nie byłyby może tak dotkliwe, gdyby przez ciężką i uczciwą pracę dało się uzyskać awans społeczny. Tymczasem, jak ukazują twórcy dzieła, wyższe sfery zamknięte są na przyjmowanie nowych członków; nawet od człowieka, który przyjął arystokratyczny styl życia ciągle czują „smród” wyniesiony z poprzedniego okresu (o czym napomyka gardzący ojczymem pasierb głównego bohatera). Liczy się dla nich przede wszystkim tytuł nabyty od króla w drodze prawnych procedur (choć najlepiej jednak odziedziczony). Takie to społeczeństwo jawi się właśnie jako winne wydania Barry’ego Lyndona – człowieka inteligentnego i ambitnego, który nie chce się pogodzić ze swym położeniem, ale nie mogąc go łatwo (albo przynajmniej uczciwie) polepszyć, schodzi na drogę kłamstwa (po dezercji z wojska podszywa się pod brytyjskiego oficera), oszustwa (aby zebrać majątek dokonuje przekrętów podczas gier hazardowych), wyrachowania (żeni się z niekochaną  arystokratką, którą ponadto „zaklepuje sobie” jeszcze za życia jej męża, podejmując daleko posunięty flirt) czy korupcji (trwoni majątek żony na łapówki dla wpływowych ludzi, mających załatwić mu tytuł lorda). Takie to społeczeństwo degraduje małżeństwo do roli transakcji handlowej (wbrew pięknym naukom udzielanym przez pastora podczas jego zawierania) i sprawia, że ten świeżo upieczony arystokrata zaniedbuje żonę, rzucając się w wir upragnionych zabaw i romansów, na które wreszcie pozwala mu majątek. Jednak wspomniane złe czyny Barry’ego nie są tu usprawiedliwiane, a odpowiedzialność za nie nie jest w całości przerzucana na „system”. Główny bohater, skądinąd miejscami sympatyczny człowiek (początkowo szczery, wykazujący się odwagą na polu bitwy młodzieniec, a następnie kochający ojciec), jawi się czasem przez swe postępowanie jako niemal czarny charakter opowieści. Widać jak raniące dla poślubionej niewiasty są jego romanse ze służącymi (na taką refleksję zdobywa się zresztą sam Barry, który żałuje swych czynów i jedna się z żoną). Ogólna nieuczciwość bohatera i złe traktowanie małżonki rodzą także nienawiść, jaką darzy go wspomniany pasierb, lord Bullingdon, niekierujący się jedynie godnymi ubolewania uprzedzeniami wobec ojczyma, ale żywiący uzasadnioną niechęć do krętactwa Lyndona i trwonienia przezeń majątku jego matki. Ta nienawiść staje się zresztą przyczyną spektakularnego upadku Barry’ego w wyniku wyrafinowanej i dokonanej z zimną krwią prywatnej zemsty lorda. Nadmienić tu jeszcze wypada, że zemsta owa, choć jak wyżej powiedziano miała swe powody, także odmalowana została w negatywnych barwach (głównie przez pokazanie chorej zawziętości Bullingdona, nawet w sytuacji, gdy Lyndon wydawał się dążyć do pojednania, przyjmując pasywną postawę podczas pojedynku z nim). Z zadowoleniem i ulgą można zatem stwierdzić, że twórcy ukazują jak zło rodzi zło i nazywają owo zło (obecne po obu stronach konfliktu) po imieniu.  Ostatnią ważną lekcją udzielaną przez to dzieło jest uwypuklenie marności doczesnych dóbr i osiągnięć. Nie odmawiając w sposób absolutny Lyndonowi prawa do prób polepszenia swej sytuacji, a arystokratom prawa do obrony swych majątków i pozycji przed tymi jego działaniami, które były nieuczciwe i szkodliwe, ukazuje, że tak naprawdę obie strony poświęcały swą energię i inwencję na szarpaninę o ulotne i doczesne wartości. Kruchość pozycji, jaką Barry sobie wywalczył obrazuje fakt, że wystarczył jeden raz, gdy dał się on ponieść emocjom, jedna wszczęta w zrozumiałym gniewie bójka, by stracił szacunek towarzystwa i mógł pożegnać się z tytułem lorda, o który się starał. Tak samo wszystkie swe myśli o zapewnieniu jak najlepszego losu swemu dziecku i dziedzicowi musi on porzucić, gdy niespodziewanie syna zabiera mu nieszczęśliwy wypadek, owoc zwyczajnej lekkomyślności. Obraz przeniknięty jest zatem dojmującym smutkiem płynącym z refleksji nad ludzką naturą, tak skłonną do gromadzenia sobie skarbów na ziemi, podczas gdy, jak stwierdza pastor podczas pogrzebu synka Lyndona, nic nie możemy stąd ze sobą zabrać. Znakomitym podsumowaniem tego aspektu przesłania filmu jest jego ostatnie zdanie, stwierdzające ironicznie, że mimo znacznego różnienia się między sobą, przestawione osoby teraz są w końcu równe. Istotnie – śmierć zrównuje ludzi wszystkich szczebli społecznej drabiny i czyni śmiesznymi ich wykrwawianie się w walkach o pozycję, tak zaciętych jakby pozycja miała trwać na wieki. Z pobocznych elementów warto docenić negatywne przedstawienie kuzynki Lyndona, Nory Brady, która niefrasobliwie bałamuci głównego bohatera (i z tego co wiadomo innych mężczyzn), mimo że nie wiąże z nimi poważnych planów. Zostaje to przez jednego z pozytywnych bohaterów określone dosadnie i pogardliwie jako „puszczanie się z każdym”.  Wątpliwym elementem jest scena, w której Barry obściskuje się i całuje z dwiema półnagimi niewiastami, z którymi zdradza żonę (choć sam czyn jest napiętnowany, to można by go zapewne oględniej przedstawić). U niektórych widzów może także budzić niesłuszną sympatię scena, gdy Lyndon bije się z towarzyszem broni dla błahych powodów (choć nie ma tu jawnej pochwały tego czynu, dopuszcza się go on, gdy jest jeszcze sympatycznym protagonistą, a scena ma lekko humorystyczny charakter). Jednak typowe pojedynki (orężne honorowe rozprawy) są szczęśliwie w tym dziele pokazane ogólnie jako źródło poważnych tarapatów bohatera, a choć jedna postać docenia śmiałość Barry’ego rwącego się do takiej walki, to sam pojedynek nazywa głupotą.  Zachęcam zatem Czytelników do obejrzenia owego znakomitego warsztatowo i cennego moralnie filmu oraz wyciągania wniosków z tej ciekawej i zniuansowanej historii.  Michał Jedynak /.../
  5. Banksterzy

    Leave a Comment Ten, mający być opartym na prawdziwych wydarzeniach, film nawiązuje do znanej w naszym kraju afery z kredytami frankowymi. W wyniku tejże afery w poważne kłopoty finansowe wpadło tysiące Polaków, czego odbiciem w filmie są losy prowadzącego dużą firmę Artura oraz jego współpracownika Mateusza, który z kolei jako młody mąż i ojciec, szukając korzystnej oferty kredytowej, dał się – mimo swych początkowych oporów – namówić na, jak się później okazało, oszukańczy kredyt frankowy. W produkcji tej zasugerowano, iż cała afera z kredytami frankowymi była zmową niemal wszystkich liczących się w Polsce banków, mającą na celu oszukanie kredytobiorców poprzez doprowadzenie ich do niekorzystnego rozporządzenia swymi finansami tak by za to wielkie pieniądze mogły zarobić na tym same banki. Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten – mimo wszystko – wydaje się zasługiwać na pozytywną ocenę ze względu na to, iż wskazuje on na niebezpieczeństwo popadania w chciwość oraz różne nieuczciwe i lichwiarskie praktyki ze strony instytucji bankowych. Można powiedzieć, że w pewien pośredni sposób twórcy tej produkcji skierowali uwagę na tradycyjne nauczanie chrześcijańskie o złu lichwy, a także biblijną, prawdę o tym, iż ” (…) ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami” (1 Tm 6, 9-10). Oczywiście, jak to często bywa, film ów, mimo że oceniliśmy go pozytywnie, ma też swoje poważne wady. Już wszak samo jego zakończenie nastręcza pewnych moralnych wątpliwości. Ponadto, grzech pijaństwa przedstawia się w nim w raczej pobłażliwy, by nie powiedzieć sympatyczny sposób. Nadto, w obrazie tym w obszerny i dosadny sposób zostały pokazane sceny rozpusty, choć w tym wypadku moralną ocenę faktu ich ukazania może – choć raczej nieznacznie – łagodzić to, iż osoby dopuszczające się tych występków odgrywają w filmie rolę „czarnych charakterów„. Mirosław Salwowski /.../
  6. Rebeka

    Leave a Comment Miła i naiwna Amerykanka, sierota, pracująca jako dama do towarzystwa (we właściwym tego słowa znaczeniu) przybywa ze swoją chlebodawczynią do Monte Carlo. Tu szybko wpada w oko młodemu wdowcowi Maximowi de Winter. Zakochuje się też w nim, z wzajemnością. Para, naglona groźbą powrotu dziewczyny do USA, decyduje się wkrótce na szybki ślub. Kiedy jednak po miesiącu miodowym nowożeńcy osiedlają się w imponującej posiadłości rodu de Winter, nowa pani de Winter szybko przekonuje się, że w prawdziwym życiu nie tak łatwo przeobrazić się z Kopciuszka w księżniczkę. Otoczenie męża cały czas bowiem zdaje się ją porównywać z tragicznie zmarłą pierwszą panią de Winter, kobietą światową, słynącą z niezwykłej urody, charyzmy i siły charakteru. Zwłaszcza zarządczyni rezydencji, pani Danvers, która obsesyjnie pielęgnuje w niej pamięć o Rebece, daje do zrozumienia nowej pani de Winter, że nie może się równać z pierwszą panią de Winter i nie jest godna, by nosić to samo nazwisko co uwielbiana Rebeka. Wydaje się, że w posiadłości i sercu Maxima też wciąż niepodzielnie króluje Rebeka, a nowa żona nie ma nawet własnego imienia … Film ten to oczywiście remake klasycznego już dzieła pod tym samym tytułem (z 1940) w reżyserii mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka. Niestety okazał się to remake nie tylko zbędny, ale nadto szkodliwy. Chociaż bowiem do pierwowzoru też można mieć pewne mniej lub bardziej poważne zastrzeżenia, to tenże remake psuje moralnie oryginał, poprzez niby niewielkie, ale znaczące zmiany w kluczowych scenach. Najistotniejszą z takich negatywnych przeróbek jest (dalej celowy spoiler) zmiana okoliczności śmierci Rebeki. W wersji Hitchcocka był to nieszczęśliwy wypadek, tu pan de Winter w afekcie strzela do swojej żony. W obu wersjach później zatapia łódź z ciałem Rebeki, obawiając się oskarżenia o morderstwo i później mataczy w śledztwie. W pierwszym przypadku jednak, chociaż postępuje źle kłamiąc i matacząc, to jego motywem jest uniknięcie niesłusznego oskarżenia o morderstwo. W przypadku zaś omawianego filmu pan de Winter mataczy w sprawie śmierci żony po to, aby uniknąć słusznego oskarżenia i skazania za morderstwo. Tej wielkiej różnicy zdają się jednak nie dostrzegać twórcy filmu i równie łatwo zdejmują odpowiedzialność moralną z tej postaci co Hitchcock, chociaż udział pana de Winter w śmierci żony jest tu znacznie większy. W związku z tym zmienić się musi też postać drugiej pani de Winter. Postać ta nie może już zachować swojej szlachetności, gdyż teraz świadomie osłania mordercę. W pierwszej wersji wprawdzie postępowała niewłaściwie akceptując jego kłamstwa i namawiając do kolejnych (co zresztą odniosło skutek przeciwny do spodziewanego i niemal nie pogrążyło Maxima), ale przynajmniej chciała w ten sposób chronić męża przed niesłusznym skazaniem za morderstwo. Taka zmiana scenariusza sama w sobie nie byłaby jeszcze czymś złym, gdyby nie to, że postępowanie pary głównych bohaterów jest tutaj nadal pokazywane z sympatią. Twórcy filmu zdają się nie widzieć różnicy pomiędzy śmiercią Rebeki w wypadku a zastrzeleniem (w domniemaniu brzemiennej) cudzołożnej żony przez męża. „Szczęśliwym zakończeniem” jest tu fakt, że w końcu kłamstwa oraz intrygi się opłacają i wszystko uchodzi zakochanym na sucho. Nadto postawa drugiej pani de Winter jest wyraźnie pochwalona na końcu jako działanie w imię miłości. Innym minusem tego filmu jest dodanie do wątku romansowego pewnych elementów lubieżności. Chodzi o bardzo namiętne uściski zakochanej pary (być może też coś więcej, jak zdaje się sugerować kamera) przed ślubem. W pierwszej wersji „Rebeki” oczywiście nie było tego wątku i scena ta nadto zupełnie nie pasuje do zachowania niewinnej panny z lat 30-tych ubiegłego wieku. Gwoli sprawiedliwości film ten zachowuje też pewne zalety oryginału. Jest to między innymi postawienie dobroci, skromności i łagodności kobiecej ponad zalety ciała, światowe obycie, pozycję społeczną czy umiejętność wzbudzania zachwytu otoczenia. Nadto na przykładzie pierwszej pani de Winter jest tu podkreślenie biblijnej prawdy o tym, że „[Czym] w ryju świni złota obrączka, [tym] piękna kobieta, ale bez rozsądku” (Przys 11.22). I że taka kobieta prędzej czy później będzie tylko utrapieniem dla swego męża. Osobom zainteresowanym historią Rebeki polecam zatem rezygnację z powyżej opisanego filmu i sięgnięcie raczej po oryginał z 1940 roku. Marzena Salwowska /.../
  7. Fortepian

    Leave a Comment Ada McGrath, słysząca, lecz z niewiadomych przyczyn niema panna zgadza się wyjść za mąż za zupełnie sobie obcego farmera z Nowej Zelandii. Wyrusza więc, by rozpocząć nowe życie w dalekiej ziemi, zabierając ze sobą to, co dla niej najcenniejsze, czyli kilkuletnią córkę i fortepian. Stewart – pragmatyczny mąż Ady szybko akceptuje jej nieślubne dziecko, za to niezbyt rozumie, jakie znaczenie w życiu żony ma fortepian. To niezrozumienie będzie miało fatalne skutki. Niezbyt bowiem zainteresowaną mężem Adą zainteresuje się sąsiad, z pozoru prostolinijny analfabeta – George Baines (dodajmy, że w Anglii zostawił on żonę). Mężczyzna ten kupuje fortepian Ady od Stewarta w zamian za spory szmat ziemi. Jako warunek transakcji dodaje jednak lekcje gry na zakupionym instrumencie, których udzielać ma mu Ada. Kiedy jednak zostaje sam na sam ze swoją „nauczycielką” (córka Ady, która miała przyglądać się lekcjom, zostaje odprawiona pod pozorem nieśmiałości ucznia), Baines szybko ujawnia swoje zamiary. Praktycznie molestuje Adę już podczas pierwszej lekcji. Kiedy spotyka się z jej niechęcią i odrzuceniem proponuje jej układ – kobieta odzyska swój ukochany fortepian, jeśli będzie się godzić na różne czynności o charakterze erotycznym z jego strony, podczas gdy będzie grała. Im dalej pozwoli posunąć się mężczyźnie w tych „zalotach”, tym więcej klawiszy odzyska. W ten sposób para ta dopuszcza się kilku lubieżnych czynów. Po pewnym czasie Baines świadomy niegodziwości swojego postępowania zwraca fortepian Adzie bez żadnych dalszych targów. A wtedy kobieta oddaje mu się w pełni dobrowolnie. Romans zostaje jednak odkryty przez męża Ady, który jest oczywiście wściekły i zazdrosny, a nadto sfrustrowany tym, że żona nie wyraża jak dotąd gotowości, by w pełni skonsumować z nim związek. Dochodzi w końcu do tego, że przez pewien czas więzi ją w domu. Później trochę się opamiętuje i postanawia zaufać żonie, że więcej nie spotka się i nie będzie kontaktować z kochankiem. Kiedy jednak Ada dowiaduje się o tym, że Georges planuje rychły wyjazd, postanawia wysłać mu przez pisemne zapewnienie o swojej miłości (mimo że Baines jest analfabetą). To zadanie powierza swojej córce, która jednak jest niechętna związkowi matki, gdyż zdążyła się już przywiązać do przybranego ojca. Dziewczynka zamiast do kochanka matki zanosi wiadomość do jej męża. Stewart, którego zastaje przy pracy z siekierą w ręku, wpada w furię, biegnie do domu i w szale odcina Adzie jeden z palców dłoni. Następnie zmusza przybraną córkę, by zaniosła go Bainesowi, na dowód, do czego jest zdolny, gdyby para kontynuowała romans. Baines jednak nie daje się zastraszyć, odwiedza Stewarta z bronią i zastrasza na tyle, że może odejść spokojnie wraz z Adą, jej córeczką i fortepianem. Para odpływa łodzią, by zacząć nowe życie w innym miejscu. W drodze Ada każe wyrzucić fortepian, który jest teraz balastem, jej noga jest jednak zaplątana w linę przymocowaną do fortepianu, kobieta więc wpada do wody wraz z instrumentem. Przez chwilę zmaga się pomiędzy chęcią utonięcia a wolą życia, to drugie wygrywa, wypływa więc na powierzchnię. Na końcu widzimy, jak para rozpoczyna nowe życie wraz z córeczką Ady. Główna bohaterka, dla której kochanek zrobił metalową protezę palca, udziela korepetycji z muzyki, a sama uczy się wreszcie pomału mówić. Ten długi i dość szczegółowy opis fabuły to jak najbardziej zamierzony, celowy spoiler. Służyć ma temu, by zniechęcić do oglądania filmu tych z widzów, którzy kierowaliby się przede wszystkim potrzebą zaspokojenia ciekawości. Z pobieżnych opisów tego obrazu, które są zamieszczane na innych portalach, trudno się domyślić pewnych cech tego filmu, tak by podjąć świadomą decyzję co do jego obejrzenia. Czytając zapowiedzi można się wprawdzie łatwo domyślać, że jest to romans z zacięciem feministycznym, ale tym bardziej może zaskakiwać duża dawka lubieżności w tym filmie i dość pozytywne pokazywanie relacji o charakterze klient – prostytutka. Choć pewnie daleko temu obrazowi do ujęć pornograficznych, to ma on charakter wyraźnie lubieżny, pomyślany jest wyraźnie tak, by stopniować napięcie erotyczne pomiędzy parą głównych bohaterów i przekraczać kolejne naturalne granice wstydliwości. Poza tą ewidentną lubieżnością negatywnie rzuca się w oczy w tym filmie promowanie przekonania, że w życiu najważniejsze są emocje, zmienne uczucia, zaspakajanie swoich pragnień czy marzeń. I że tym wszystkim należy się kierować kosztem wypełniania obowiązków i podjętych zobowiązań. Szczególnie zlekceważonym dobrowolnym zobowiązaniem jest tu małżeństwo. Wprawdzie w przypadku głównej bohaterki jest to związek aranżowany, ale nie możemy mieć raczej wątpliwości, że za jej zgodą, gdyż szybko się dowiadujemy, że jest to kobieta o bardzo silnej woli i charakterze, która nie dałaby się po prostu zmusić do małżeństwa. A ponieważ ta silna wola Ady jest tak bardzo podkreślana, to bez wątpienia również jej cudzołóstwo nie wypływa z jakiejś słabości, ale jest świadomym wyborem, wynikającym z ogólnie przyjętej postawy, by w życiu nie kierować się konkretnymi normami moralnymi, lecz raczej pragnieniami i uczuciami. Ażeby jednak usprawiedliwić taki wizerunek głównej bohaterki i podkreślić jak niekorzystne i opresyjne jest dla kobiety małżeństwo, wprowadzona została w filmie bardzo drastyczna scena, w której mąż odcina Adzie palec siekierą. Choć taki samosąd jest oczywiście karygodny, to nie sposób nie zauważyć, że w myśl filozofii tego filmu powinien on raczej być ukazany z życzliwością, gdyż w tejże chwili Stewart kierował się nie rozsądkiem, a uczuciami, szczerą pasją i zasadnym gniewem. Gdyby był kobietą, to można byłaby tu mowa o prymacie uczuć w czystej postaci. Innym pobocznym, ale istotnym negatywnym wątkiem jest tu podkreślanie rzekomej wyższości podejścia do ludzkiej seksualności w wydaniu dzikich i pogańskich Maorysów od tego wytworzonego na gruncie chrześcijańskiej cywilizacji. Oczywiście film ten ma też swoje zalety, z których główną jest chyba podkreślenie, jak fatalny wpływ na małżeństwo może mieć to, że mąż nie liczy się z potrzebami, marzeniami czy zasadnymi ambicjami żony i zbyt łatwo oczekuje od niej, że będzie się ciągle poświęcać. Pytanie tylko czy warto schylać się po okruszyny chleba do kałuży błota? Marzena Salwowska /.../
  8. Dekalog II

    Leave a Comment Film jest drugą częścią cyklu telewizji polskiej, w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Ta z części cyklu odnosi się do Bożego przykazania: Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno, choć do pewnego momentu może wydawać się, że chodzi tu bardziej o przykazanie Nie zabijaj. Akcja tego kameralnego obrazu jest dość skromna. Pewnego starszego ordynatora szpitala nachodzi młoda skrzypaczka, która jest żoną śmiertelnie (najprawdopodobniej) chorego mężczyzny. Dorota jest w ciąży z innym mężczyzną, z którym w przypadku śmierci męża zamierza ułożyć sobie życie za granicą. Jednakże, gdyby jej małżonek, którego, jak twierdzi, kocha, przeżył, zdecydowana jest dokonać aborcji i zostać u boku męża. Kobieta uzależnia swoją decyzję w sprawie życia bądź śmierci dziecka od tego, co powie jej ordynator. Jeżeli lekarz zapewni ją, że mąż umrze, to ona da szanse żyć dziecku … Film ten jest bardzo trudny do jednoznacznej oceny, gdyż nie sposób wręcz rozstrzygnąć, czy reżyser jedynie przedstawia w nim „komedię ludzką”, czy też może za pomocą szczególnie powikłanych przykładów z „życia wziętych” stara się tu poddać w wątpliwość drugie z Bożych przykazań? Pomijając na razie tę wątpliwość, jest to z pewnością ciekawy film, który z upływem czasu nie traci na swej uniwersalności. Warto też zauważyć, że nie ma w nim wulgarnej mowy, przemocy czy lubieżności. I jakoś bez tych wszystkich elementów produkcja ta przyciągnęła tłumy do kin. Reżyser wciąga bowiem widza nie przez takie „tanie chwyty”, lecz przez propozycje wspólnego myślenia, rozważania ważnych dylematów moralnych. Można więc powiedzieć, że szanuje się tu widza jako istotę rozumną, obdarzoną też sumieniem, z którego każdy z nas może i powinien korzystać. Najważniejsze jednak, że po obejrzeniu tego filmu pozostaje wrażenie, że choć człowiek ma obowiązek rozważać na płaszczyźnie etycznej, to co czyni, zastanawiając się zwłaszcza nad konsekwencjami swoich czynów nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim bliźnich, to jednakże sam człowiek nie jest, ani ustawodawcą ani sędzią praw moralnych. Na pozytywną uwagę zasługuje tu też niewątpliwie rozwinięcie wątku z aborcją, której zamierza z udziałem lekarza dokonać Dorota. Ponieważ w czasie, w którym dzieje się akcja filmu, jest to proceder szeroko dopuszczalny, lekarz jedynie wyraża lekki żal, bo dziecko rozwija się znakomicie, ale w pełni uznaje swobodę decydowania Doroty w tej sprawie. Krótko mówiąc, jeśli matka zdecyduje, że dziecko będzie żyło, to dobrze, a jak nie, to trudno. Nawet biologiczny ojciec dziecka (mężczyzna, z którym cudzołożyła Dorota) nie ma tu nic do powiedzenia. Tak więc decyzja o życiu bądź śmierci niewinnej istoty ludzkiej spoczywa tutaj w rękach bohaterki, która zresztą od początku wydaje się osobą dość destruktywną (co symbolicznie obrazuje scena, w której zawzięcie obrywa zdrowe liście rośliny). Widzowi z odrobiną wrażliwości chyba trudno sympatyzować z osobą, która szantażuje moralnie i obarcza odpowiedzialnością za własne złe wybory „Bogu ducha winnego” w tej sytuacji ordynatora. Lekarz ten, człowiek samotny i schorowany, który stara się jak najlepiej służyć swoim pacjentom, zostaje postawiony w sytuacji podobnej do osławionego przykładu z Niemcami wpadającymi w okupowanej Polsce do Polaka ukrywającego Żydów (który akurat brzydziłby się wszelkim kłamstwem) z pytaniem: „Czy są tu jacyś Żydzi?”. Ordynator podobnie chce ocalić niewinne życie, ale wie też, że nie powinien kłamać, a tym bardziej dopuszczać się krzywoprzysięstwa. I w rozwiązaniu tego dylematu leży właśnie pies pogrzebany – mała dygresja w filmie pogrzebany jest zając zgodnie z łacińskim brzmieniem tego przysłowia, dlatego w tym obrazie zwierzę to pojawia się kilkakrotnie i nikt nie chce go wziąć, uznać za swoje. Problem w tym, że krzywoprzysięstwo ordynatora przynosi w rezultacie bardzo dobre skutki. Przez co może się wydawać, że kłamstwo i krzywoprzysięstwo mogą być dobre a przynajmniej usprawiedliwionej w ważnej sprawie, a taka teza sprzeczna jest z nauczaniem Kościoła. Jak mówi Katechizm: Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która je inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna, przymus lub konieczność działania itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro. (Punkt 1756). Widz więc może zostać z przekonaniem, że dla ratowania życia można dopuszczać się krzywoprzysięstwa, skoro film niejako „omawia” to przykazanie. A przecież trzeba pamiętać, że drugie z przykazań Dekalogu bynajmniej nie jest mniej ważne niż piąte. Ten sam Bóg, który mówi nam Nie zabijaj, mówi wcześniej Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno. Jest więc pewne ryzyko takiego zwodniczego odczytania filmu przez widza, chociaż niekoniecznie musi tak być, bo film raczej nie daje w tej sprawie jasnych i konkretnych odpowiedzi, a stawia się bardziej w pozycji obserwatora ludzkich wyborów. Marzena Salwowska /.../
  9. Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II

    Leave a Comment Film ten jest ostatnim z cyklu opowieści o młodym czarodzieju. W tym wieńczącym całą serię odcinku niemal już pełnoletni Harry wraz ze swoimi przyjaciółmi ostatecznie pokonuje Lorda Voldemorta. Żeby tego dokonać, najpierw musi jednak odnaleźć i zniszczyć wszystkie horkruksy – przedmioty (bądź istoty), w których Czarny Pan ukrył część swojej duszy. Czynią one Voldemorta praktycznie nieśmiertelnym, dlatego ich zniszczenie jest takie istotne. Harry dowiaduje się jednak, że sam jest jednym z horkruksów, gdyż jeszcze w dzieciństwie część duszy Voldemorta połączyła się z jego własną. Dlatego, aby zabić Lorda, sam będzie musiał zginąć. Omawiając ostatnią z części przygód Harry’ego Potter’a warto jest trochę „cofnąć się w czasie”, by zobaczyć, jak owa produkcja dojrzewała wraz ze swoim bohaterem. Porównując początek i koniec tej serii, nie sposób nie zauważyć, że kolorystyka obrazu została tu zdominowana przez czerń, zdjęcia stały się mroczne i niepokojące (wiele ujęć wręcz przywodzi na myśl obrazy Z. Beksińskiego), roi się w nim od istot jakby „z piekła rodem”, panuje atmosfera ciągłego i wszechobecnego zagrożenia. Niektóre sceny filmu mogą łatwo wystraszyć osobę dorosłą, a co dopiero dziecko. Oczywiście mroczność i niepokojące elementy mają od wieków swoje miejsce w sztuce, również chrześcijańskiej. Pytanie brzmi, czy aż tak nasycony tymi elementami film jest jednak odpowiednią rozrywką dla dzieci? Najważniejszym jednak zarzutem wobec tej części serii jak i poprzednich pozostaje to, że wyprowadza ona świat bajkowej magii poza zakreślone jej zdrowe granice. Oczywiście w tradycyjnych baśniach występują też często postaci parające się „magią” takie jak wróżki czy czarodzieje. Bajkowa magia nie ma jednak nic wspólnego z czarami. Czarami zajmują się w baśniach istoty złe (często czarownice, czasem karane nawet spaleniem w tychże opowieściach). Istoty te są pokazywane jako moralnie odpychające, nieraz też mówi się wprost, lub przynajmniej sugeruje, że źródłem ich mocy jest Szatan. Jeśli zaś chodzi o postaci wróżek czy czarodziejów, to utożsamianie ich działania z tak zwaną białą magią wydaje się błędne, gdyż ich „magia” ma charakter wyraźnie nierealistyczny, a one same są najprawdopodobniej figurami aniołów, które w świecie ludzkim interweniują na polecenie Boga, czasami czyniąc cuda. Trudno jednak postrzegać samego Harry’ego jako ten rodzaj bajkowej istoty, która z dużą dozą prawdopodobieństwa jest figurą anioła. Wyklucza taką możliwość kilka rzeczy. Po pierwsze Harry bez wątpienia jest śmiertelnym człowiekiem. Po drugie zawiera w sobie jakąś część najgorszego zła, gdyż jego dusza od niemowlęctwa jest złączona z duszą Czarnego Pana. Po trzecie postać ta wychodzi poza bajkowy świat, nie żyje „dawno dawno temu”, „za górami za lasami” ale we współczesnym Londynie (tu wychowuje się i spędza wakacje). Po czwarte niektóre praktyki magiczne, jakimi posługuje się Harry i postacie, które spotyka na swojej drodze, mają realne odniesienia do świata prawdziwego okultyzmu. Zatrzymajmy się chwilę jeszcze na punkcie czwartym, gdyż realne odniesienia do okultyzmu wydają się najmroczniejszą stroną tej serii. Przykładowo zatem Harry i przyjaciele uczą się w szkole takich rzecz jak rzucanie uroków, numerologia czy wróżbiarstwo. Młody widz może na przykład zainteresować się „dzięki” Harry’emu taką metodą jak ksylomancja (wróżenie z opadłych gałązek czy drewien), o której pewnie nigdy by inaczej nawet nie usłyszał. W innych częściach serii poznajemy też jako pozytywne pewne postaci, których imiona wprost nawiązują do znanych okultystów. Wymienić tu można chociażby francuskiego alchemika i okultystę Nicolasa Flamela, który w opowieści o Harrym dożywa (dzięki kamieniowi filozoficznemu) dokładnie 666 lat. Uczniowie Hogwartu uczą się też z podręcznika Demaskowanie przyszłości, którego autorką jest czarownicą o nazwisku Vablatsky, co jest nawiązaniem do słynnej okultystki Heleny Bławatskiej. Wygląda więc na to, że jest to zamierzony hołd, a przynajmniej wyraz uznania wobec tych zbuntowanych przeciw Bogu ludzi. Takie łączenie baśni z historią okultyzmu może być niestety zabiegiem przemyślanym, którego celem jest oswajanie dzieci z myślą o tym, że coś takiego jak „biała magia” może być rzeczywiste i dobre. I że z pomocą tej „białej magii” można walczyć z czarną magią. Należy jednak przypomnieć, że Słowo Boże nie rozgranicza magii na białą i czarną, ale każe nam zdecydowanie trzymać się od niej z daleka. Podsumowując ten wątek, film ten ma niestety potencjał, by wszczepiać w umysły dzieci naiwne przekonanie, że można kontrolować moce, które stoją za czarami. Gdybyśmy zatem chcieli jednak Harry’ego przypisać do jakiejś klasycznej baśniowej roli, to byłaby to raczej postać nierozważnego ucznia czarnoksiężnika, który do końca nie wie, co czyni. W ostatniej odsłonie tej serii mamy też oprócz kwestii czarów inną zakazaną przez Boga praktykę (pokazaną jako dobrą), a mianowicie wywoływanie duchów, tu przy pomocy magicznego przedmiotu zwanego Kamieniem Wskrzeszenia. Przy okazji warto też zwrócić uwagę na dziwną wizję życia pozagrobowego, jaką się tu przedstawia młodym widzom. Sam Harry w pewnym momencie jest już martwy, trafia w Zaświaty, gdzie spotyka swojego zmarłego wcześniej nauczyciela i mistrza, który informuje go w zasadzie, że życie pozagrobowe nie jest jakąś uporządkowaną, obiektywną rzeczywistością, ale jest tym, czego się spodziewamy. Dziwna i niechrześcijańska jest w tym filmie też idea duszy, która nie jest nieśmiertelna, ale może zostać całkiem zniszczona. Samo zmartwychwstanie Pottera, które może wydawać się jednym z silniejszych moralnie punktów filmu, gdyż wiąże się ze złożeniem dobrowolnej ofiary z własnego życia w celu ratowania innych, ma jednak też swój mroczny aspekt. Harry bowiem w pewnym momencie tylko udaje martwego, żeby oszukać Czarnego Pana i jego armię, a przez podobieństwo w tym momencie do Jezusa Chrystusa może nasuwać młodym widzom myśli, że również i Jego śmierć na Krzyżu była nie do końca prawdziwa. Film ten oczywiście ma też pewne realne zalety, które można docenić. Niewątpliwie jest tu dużo mowy o takich dobrych rzeczach jak poświęcenie, odwaga, lojalność, wierna przyjaźń czy walka z własnymi słabościami. Na pozytywną uwagę zasługuje też połączenie wątku pogardy i nienawiści, jaką żywi Lord Voldemort i jego poplecznicy wobec czarodziejów półkrwi. Wątek obsesji na punkcie czystości krwi budzi tu oczywiście jednoznaczne i negatywne skojarzenia. Docenić też można pewną korzystną zmianę, jaka zaszła w tej części serii w symbolice węża. O ile bowiem w pierwszej części przygód Pottera zwierze owo jest bodajże symbolem mądrości i przyjaźnie rozmawia z Harrym, o tyle teraz wąż Czarnego Pana jest oczywistym symbolem zła i kojarzy się ze swoim biblijnym odpowiednikiem. Za pewną względną zaletę można by też uznać wątek, w którym Harry musi zgodzić się, by jego zła część pochodząca od Voldemorta została zniszczona. Warto docenić, że wątek ten nie idzie w stronę jakiejś idei „integracji cienia” i godzenia się z gorszą częścią naszej natury. Główny bohater nie godzi się na pochodzące od Voldemorta zło w sobie i chce je unicestwić. Jeśli chodzi o ten wątek, to niestety jest tu też pewne zastrzeżenie, gdyż „wyciągnięte” z Pottera zło kojarzyć się morze z zakrwawionym dzieckiem, które przeżyło aborcję, ale zostało pozostawione samo, aż umrze. Nie dość więc, że scena ta wygląda makabrycznie, to jeszcze może budzić w młodych widzach skojarzenia, że to ofiary aborcji są złe. Podsumowując, film ten ma pewne niewątpliwe zalety wychowawcze, jednakże głównie takie, jakie i tak można spotkać w innych filmach dla dzieci czy młodzieży. Z pewnością nie rekompensują one głównego ryzyka tek produkcji, jaką jest oswajanie dzieci z pojęciem „białej magii” jako dobrej i fascynującej rzeczy, którą można się bawić i kontrolować. Marzena Salwowska /.../
  10. Egipcjanin Sinuhe

    Leave a Comment Film ten opowiada fikcyjne losy Egipcjanina o imieniu Sinuhe. Przedstawia je jednak na tle pewnych rzeczywistych wydarzeń i postaci starożytnego Egiptu. Tytułowy bohater, porzucony w kołysce na Nilu zostaje wyłowiony przez pewnych szlachetnych, acz bezdzietnych małżonków. Ludzie ci uznają Sinuhe za swojego syna, zapewniając mu jak najlepsze wychowanie i wykształcenie. Dorastając, młody Egipcjanin idzie w ślady swojego przybranego ojca, zostając lekarzem ubogich. Zawodowe umiejętności Sinuhe docenią jednak nie tylko najubożsi mieszkańcy kraju faraonów, ale także, na skutek pewnego zbiegu okoliczności, sam faraon i jego rodzina. Jednakże życie głównego bohatera nie będzie długo samym pasmem sukcesów. Zazna on także wielu nieszczęść, popadnie w ruinę i hańbę, doświadczy losu wygnańca. Na swojej drodze Sinuhe spotka też wiele ciekawych osób, które wywrą różny wpływ na jego życie. Najważniejsze z tych postaci to: pewna piękna kurtyzana z Babilonu, niezwykle ambitny syn serowara, zarazem wojownik i przyjaciel Sinuhe – Horemheb, oraz zakochana w głównym bohaterze dziewczyna z gospody – Merit. Wielki wpływ na życie Sinuhe, jak i na losy całego Egiptu mieć będzie wreszcie nowy faraon Echnaton. Władca ten usiłuje bowiem w rojącym się od rozmaitych bożków i ich wpływowych kapłanów kraju wprowadzić kult jednego (w istocie) boga – Atona. Taka religijna reforma, a właściwie rewolucja, spotkać się musi oczywiście z niezrozumieniem i oporem … Scenariusz tego filmu oparty jest na słynnej powieści Miki Waltariego, która ma chyba inny wydźwięk niż ten hollywoodzki obraz. Tu jednak skupimy się na ocenie samego filmu, w oderwaniu od jego literackiego pierwowzoru. A jest to obraz nie tylko bardzo ciekawy i barwny, ale też z wartościowym przesłaniem. Twórcom tego filmu udało się bowiem w niewymuszony sposób wpleść w historię, toczącą się w pogańskim świecie wiele wieków przed narodzinami Jezusa Chrystusa, chrześcijański przekaz. Jest to przekaz o wpisanej w naturę człowieka potrzebie poszukiwania prawdziwego Stwórcy świata i sensu istnienia zarówno siebie samego, jak i reszty stworzenia. Film ten mówi też o nicości pogańskich bożków oraz fałszywych religii i potrzebie żywego Boga, który odkupi ludzkie grzechy. Pretekstem do nadania takiego chrześcijańskiego wydźwięku filmu, jest tu historia faraona Echnatona i jego religijnej reformy. Twórcy tego obrazu dają jednak słusznie odczuć widzowi, że idea Echnatona, choć zawiera w sobie właściwą intuicję i coś z Prawdy, to jest tylko jakąś namiastką czy „cieniem przyszłych rzeczy”. Sam zaś Aton nie jest oczywiście tożsamy z prawdziwym Bogiem, choć jego wyobrażenie jest znacznie bliższe obrazowi Stwórcy, niż tradycyjne egipskie bożki. Film ten na swój sposób podkreśla więc naturalną nierówność różnych religii. Mówi nie tylko bowiem, że jedynie chrześcijaństwo jest pełnym objawieniem się Boga- Stwórcy człowiekowi, ale nadto, że nawet wśród religii niechrześcijańskich jedne są lepsze od innych. Widz bowiem musi dostrzec, że czczenie jakiegoś jednego, niepostrzeganego w prymitywny sposób bóstwa stoi jednak wyżej niż oddawanie czci stworzeniom niższym od samego człowieka (takim jak egipskie bóstwa przedstawiane w postaci zwierząt, bądź ludzko-zwierzęcych hybryd). Obraz ten pokazuje wiec w interesujący sposób poszukiwanie prawdy i sensu życia w świecie pogrążonym w pogańskich ciemnościach. Porusza on też wiele ciekawych tematów związanych z ludzką upadłą naturą. Mamy tutaj więc między innymi obraz młodego człowieka tak opanowanego przez namiętność, że gotów jest dosłownie oddać wszystko za jedną noc z ukochaną. Widzimy też w tym filmie ludzi zżeranych żądzą władzy, pieniędzy czy kompleksami. Mamy tu też wreszcie problem indywidualnej odpowiedzialności za zło, które jest w nas i w świecie. Tak też zdecydowanie polecamy ten, nieco już niestety zapomniany obraz, zarówno ze względu na jego przesłanie, jak i walory czysto filmowe. Marzena Salwowska /.../