Filmy



Ocena ogólna: Dobry ale z bardzo poważnymi zastrzeżeniami (+1)
| Brak | Niewiele | Umiarkowanie | Dużo | Bardzo dużo | |
|---|---|---|---|---|---|
| Nieprzyzwoity język | ![]() | ||||
| Przemoc / Groza | ![]() | ||||
| Seks | ![]() | ||||
| Nagość / Nieskromność | ![]() | ||||
| Wątki antychrześcijańskie | ![]() | ||||
| Fałszywe doktryny | ![]() |
Ten amerykański dramat z 2025 roku to oczywiście kolejna adaptacja gotyckiej powieści Mary Shelley z roku 1818. Akcja rozpoczyna się tu jakby od końca całej historii, gdyż „potwora Frankensteina” poznajemy, kiedy ścigając swego twórcę (Victora Frankensteina) atakuje zamarznięty w arktycznej pustyni statek duńskiej ekspedycji. Kapitan tej wyprawy, mimo strat wśród załogi, decyduje się ratować naukowca przed gniewem stwora. Victor zaś odwdzięcza mu się, opowiadając własną wersję historii tego, jak powołał do życia „swojego potwora” i jakie były konsekwencje tego eksperymentu. Na tym jednak nie koniec, gdyż widzom będzie też dane poznać tę historię także z perspektywy samego stwora … .
Trzeba przyznać, że, ten mówiący wiele o potrzebie miłości i przynależności, a także o przebaczaniu poważnych krzywd, film, mimo pewnych poważniejszych zastrzeżeń (o czym później), jest pozytywnym zaskoczeniem. Nazwisko bowiem reżysera Guillermo del Toro bynajmniej nie kojarzy się z chrześcijańską ortodoksją, także można było mieć uzasadnione obawy, iż tenże biorąc się za temat, w którym człowiek niejako bawi się w Stwórcę, będzie kształtował tę opowieść w duchu ataku na prawdziwego Stworzyciela – Boga. Mówiąc wprost, zanim obejrzałam ten film, byłam niemal pewna, że jego przesłanie będzie w skrócie takie – Bóg (uosobiony przez Victora Frankensteina) jako kapryśny stwórca powołuje do życia stworzenie, bezbronne i niewinne z początku (zszyte z różnych części ludzi zatem jakby reprezentujące całą ludzkość). Kiedy jednak owo stworzenie nie spełnia jego oczekiwań, porzuca je bez litości, by radziło sobie samo w trudnym świecie, szukając po omacku jakiegoś sensu w swojej smutnej egzystencji, zmuszone wręcz by w tej sytuacji moralnie się staczać i zamieniać w rzeczywistego potwora. I choć rzeczywiście relacja naukowiec i jego stwór tak tu wygląda, to trudno jednak podtrzymać zarzut, że postać Victora Frankensteina (naukowiec) jest tu figurą Boga Stworzyciela. Jest to bowiem postać zbyt ludzka i na tyle jednoznacznie kojarząca się figurą stereotypowego wręcz toksycznego ojca, iż trudno w niej widzieć Boga Ojca. To, że Victor w relacji do swojego „dziecka”, jest jedynie ziemskim ojcem, potwierdza fakt, iż film poświęca dużo czasu na pokazanie relacji młodego naukowca z własnym rodzicielem i tego jak później przenosi on te negatywne wzorce na własne „dziecko”. Wreszcie sam del Toro wskazuje, że film ten powstał niejako z potrzeby „przepracowania” jego własnej trudnej relacji z rodzicem. I potrzeba ta prowadzi tutaj do bardzo pozytywnego chrześcijańskiego rozwiązania – uznania swoich win i przebaczenia. Gdyż jak tłumaczy reżyser w wywiadzie dla magazynu Entertainment Weekly – „Uświadamiasz sobie, że uraza bierze dwóch więźniów, a przebaczenie uwalnia dwie osoby” (w filmie podobną myśl wyraża zaprzyjaźniony ze stworem starzec).
O tym, że Victor Frankenstein nie jest tu figurą Boga (co czyniłoby film bluźnierczym i nieakceptowalnym) świadczy wreszcie to, iż niemal od początku jest on nieprzyjacielem Prawdziwego Stwórcy i buntownikiem wobec Niego. Jego potrzeba przekroczenia granic śmierci wynika nie tylko z niepogodzenia ze śmiercią matki, ale jest też chęcią prześcignięcia wręcz samego Boga. Victor buntuje się przeciw Stwórcy do tego stopnia, że zawiera właściwie pakt z diabłem. On sam mówi o tym mniej więcej w tych słowach: „Tamtej nocy narodziłem się na nowo. Doznałem wizji tej nocy. Po raz pierwszy ujrzałem mrocznego anioła. Złożył mi obietnicę. Miałem władać siłami życia i śmierci.” Na zdanie zaś innego uczonego, że „To Bóg daje życie i Bóg je odbiera”, Victor odpowiada: „Być może Bóg jest partaczem i musimy naprawiać jego błędy”. Twierdzi też, iż odkrycia rodzą się z nieposłuszeństwa. Frankenstein jest więc tu figurą nie Boga, a zbuntowanej w swojej pysze ludzkości, która na dodatek jest pod bezpośrednim wpływem upadłych aniołów.
Elementem, za który zdecydowanie również można pochwalić tę adaptację powieści Mary Shelley jest pokazanie destrukcyjnej siły jaką jest pycha. Film ten pokazuje, że im zdolniejsza i bardziej zdeterminowana jest osoba owładnięta tym grzechem, tym gorsze mogą być skutki. Przestroga ta zdaje się skierowana głównie do naukowców, którzy mają coraz większe możliwości i ambicje, aby próbować bawić się w Boga. I chociaż żaden człowiek nie jest w stanie osiągnąć tego celu (np. tworząc coś z niczego), to może narobić wiele szkód i spowodować wiele nieszczęść, próbując. Film ten dobrze pokazuje ów problem, przestrzegając przed tego rodzaju pychą. Opowieść ta obrazuje, że człowiek, nawet jeśli jest w stanie dokonywać jakichś zaawansowanych manipulacji na tym polu, korzystając ze stworzonych przez Boga elementów, to i tak konsekwencje sukcesu szybko go przerosną. Obraz ten zresztą zawiera bardzo pozytywną scenę. W scenie tej jeden z bohaterów, choć wydaje się już opanowany podobną ślepą pychą (choć w innej dziedzinie), to, po wysłuchaniu opowieści o Frankensteinie i jego stworze, porzuca myśl osiągnięcia swojego celu, którego ceną byłaby prawdopodobnie śmierć wielu jego podwładnych.
Poza głównymi zaletami filmu takimi jak wezwanie do wzajemnego przebaczania różnych krzywd, ostrzeganie przed ludzką pychą, czy nieodpowiedzialnymi eksperymentami naukowymi na polu powoływania ludzkiego życia (czy nawet tworzenia jakichś ludzkich hybryd), są tutaj też poboczne wątki, które można pochwalić. Mamy np. zasadniczo pozytywną postać Elizabeth, która okazuje współczucie stworowi Frankensteina i pierwsza dostrzega w nim myślącą i czującą istotę, prawdopodobnie obdarzoną duszą, nadto wypowiada czasem takie trafne i pozbawione moralnego relatywizmu zdania jak: „Tylko potwory bawią się w Boga”, czy „Wiara w coś nie czyni tego prawdą”.
Niestety film ten nie jest wolny od pewnych złych czy dwuznacznych elementów. Ze względu na ilość i sposób ukazywania przemocy i makabry z pewnością nie nadaje się on dla dzieci, osób bardziej wrażliwych, czy mających skłonność do zbytniej ekscytacji takimi elementami. Ilość horrorowych scen wydaje się tu jednak nadmierna, a makabra wręcz przeznaczona dla „smakoszy” takowej. Mam w tym miejscu zwłaszcza na myśli obrazy, w których Victor składa swojego stwora z martwych ludzkich części i jest to ukazane niczym jakiś balet. Z drugiej strony temu przedstawieniu trudno odmówić pewnego głębszego sensu, gdyż podkreśla ono zimny i nieczuły stosunek naukowca do większości ludzi, który najpełniej objawia się w braku szacunku do ludzkich zwłok. Są też w tym filmie jednak też inne makabryczne sceny, które nie mają już większego znaczenia, a jedynie szokują bądź zabawiają widza (zależnie od wrażliwości). Jedną z takich scen jest chociażby ta, w której Victor prezentuje swoją pracę gronu naukowców, a istota (a właściwie kadłubek), który na chwilę ożywia, wygląda niczym mara z jakiegoś koszmaru, bądź z obrazów Zdzisława Beksińskiego.
Jeśli chodzi natomiast o elementy takie jak nieskromność, to mamy tutaj dłuższą scenę (niewiele zresztą wnosi ona do akcji czy przesłania filmu), w której widzimy modelkę w bardzo prześwitującym ubraniu (zasadzie niczego ono nie zakrywa), nadto jest tu wyraźna sugestia, że owa pani jest w seksualnym związku z mężczyzną, któremu pozuje. Poza tym widzimy też ukazaną głównie od tyłu męską nagość, kiedy Victor wyskakuje z wanny pod wpływem odkrywczej myśli (takie nawiązanie do Archimedesa). Natomiast stwór Frankensteina z początku chodzi w samej bieliźnie. Co jest z jednej strony nawiązaniem do dziecięcych pieluszek, z drugiej eksponuje też liczne szwy na jego ciele i początkową nieporadność jego ruchów. W każdym razie sceny męskiej nagości, bądź bardzo skąpego odzienia, nie mają tu raczej charakteru zmysłowego.
Trochę dwuznacznym elementem filmu wydaje się też sama postać stwora, który wydaje się mieć naturę niejako moralnie lepszą od człowieka. Z początku bowiem zdaje się nie mieć w sobie skłonności do zła i dopiero całkowite odrzucenie ze strony ludzi popycha go w stronę gniewu i chęci zemsty na swoim twórcy. Takie ukazanie owej postaci może sugerować, że człowiek jakoby w przyszłości będzie zdolny do tworzenia istot wyższych od siebie, które będą doskonalsze niż rozumne istoty stworzone przez Boga, a nawet być może będą nieśmiertelne. Trudno jednak powiedzieć, czy takie sugestie są zamierzone przez twórców filmu, czy po prostu chodzi o pokazanie, jak brak należytej miłości i opieki czy właściwego wychowania może prowadzić do moralnego pogarszania się dziecka, czy nawet do tego, iż w przyszłości mimo najlepszych wrodzonych skłonności, tak traktowane dziecko może stać się „potworem”. Jeśli jednak przyjmiemy tę bardziej optymistyczną interpretację, że chodzi tu tylko o ludzkie dzieci, to w takim razie tkwiłby tu inny błąd polegający na pokazywaniu człowieka jako istoty, która rodzi się z „czystą kartą”, a nie z grzechem pierworodnym.
Podsumowując, pomimo dość istotnych zastrzeżeń, z pewną ostrożnością polecamy ten film dojrzałym widzom, doceniając przede wszystkim jego tradycyjnie chrześcijańskie przesłanie o wartości miłości i przebaczenia, zwłaszcza w relacjach rodzinnych. Warty szczególnej wagi jest też oczywiście klasyczny, acz coraz bardziej aktualny motyw ludzkiej pychy i nieodpowiedzialnych eksperymentów naukowych.
Marzena Salwowska
29 listopada 2025 14:11